czwartek, 31 grudnia 2015

W którą stronę popłynie wrzucony do Bosforu patyk?

Zanim tu przyjechałam, Stambuł kojarzył mi się z beztroskim spacerem po dzielnicy Sultanahmet, sprintem po pałacu Dolmabahçe. Z wariatami za kierownicą, którzy w deszczowy dzień potrafią z rozpędem wjechać w kałuże i z całej siły ochlapać pieszego, nic sobie zupełnie z tego nie robiąc. Z  nieopisanym poczuciem ekscytacji w momencie, kiedy usłyszeć można nawołującego do modlitwy muezzina.
W którą stronę popłynie patyk wrzucony do cieśniny Bosfor? – spytał na klasówce z geografii irytujący nauczyciel.
Stambuł. Pierwsze skojarzenia, pierwsze wrażenia.

Przyjeżdżasz tu i piejesz z zachwytu. Wzdychasz do zachodzącego nad Bosforem słońca. Pływasz promem w tą i z powrotem, ciesząc się jak dziecko (ojej, jestem w Europie! ojej, to już Azja!). Pochłaniasz w ekspresowym tempie małże z ryżem, o których opowiadali kiedyś rodzice. Szukasz na straganie słynnych marmurkowych jeansów.
Niby takie duże miasto, prężna gospodarka i pracujący na najwyższych obrotach plac budowy, a ty kręcisz się po utartych turystycznych szlaczkach i chłoniesz oklepany Orient: mistycyzm, dywany, lampy z tykwy. I te meczety. Mewy latają lirycznie nad głową. Bywa, że są to, niestety, jakże mniej liryczne gołębie.

Z czasem Stambuł przestaje kojarzyć się z wąsatym mężczyzną we wzorzystym swetrze, a zaczyna z mężczyzną brodatym. Takim bardziej w typie drwala niż pociesznego wujka.
Nie ulega wątpliwości, że na zawsze kojarzyć się będzie z jednym, a właściwie: tym jedynym. Atatürkiem.

*
Jeżeli zostaję w domu to piję wino albo sprzątam, albo sprzątam pijąc wino.
Cokolwiek bym nie robiła kieliszek wina w ręku zawsze mam.
Sobotni stambulski wieczór spędzam sprzątając restaurację, potem w domu przed komputerem plus jakaś książka. I na szklaneczkę czerwonego wina czas też się znajdzie.
W sobotni wieczór Polak-stambulczyk nie widzi się bez lampki wina.
Oby czerwone. Oby lampka, a nie butelka. I oby na zdrowie.

*
Na niedzielne popołudnie… dwie skrajne strategie.
Chowam się w domu przed natłokiem niedzielnych zakupowiczo-spacerowiczów.
Spaceruję po jakiekolwiek dzielnicy Stambułu, byle nie mojej własnej, bo zawsze od razu czuję się jakbym była na urlopie, w dodatku za granicą.
Większość w tłoczno-niedzielnych okolicznościach przyrody barykaduje się w czterech ścianach lub wyjeżdża poza miasto – w miarę możliwości tam, gdzie nie dociera turystyczna noga. Jeśli są jeszcze takie miejsca… Może las Belgradzki? O Wyspach Książęcych nie ma mowy. Tam czeka najazd turystów z Arabii Saudyjskiej. Też można poczuć się jak na wakacjach. Za granicą.

*
Rozstanie:
Kiedy widzę się tu za dziesięć lat… obawiam się, że mogę być znowu turystką, odwiedzającą Stambuł tylko na chwilę, gdzieś z doskoku. Pewnie będę wtedy zaabsorbowana robieniem jakichś szalonych zakupów (typu przyjazd na zakupy ciężarówką, do której będę pakować kafelki, tonę baklawy, jakieś gadżety ze sklepu Paşabahçe i zapas butelek z figową wodą kolońską), mając nadzieję na to, że będę mogła w taki sposób nasycić się miastem na zapas.
… i stabilizacja:
Marzy mi się, że w końcu uda nam się nazbierać na maleńki domek z ogródkiem na Burgazada, w którym będzie zawsze pachniało świeżo pieczonym chlebem i ciastkami. A my wieczorami będziemy siedzieć na werandzie z widokiem na Stambuł i popijać wino.

*
Nawet po wieloletniej wprawie w stambulskich bojach trudno znieść trzepanie dywanów z okien (chociaż prosi się sąsiadów, by tego nie robili). Wyrzucania śmieci gdzie popadnie. Domów bez ładu i składu, mieszkań-muzeów.
Tego, że nie można w spokoju dokończyć piwa, bo już chcą zabrać (ci źli kelnerzy).
Deseru tavuk göğsü  (mlecznego puddingu z piersią kurczaka).
Kłamania z rozpędu.
Niepowtarzanej tureckiej ciekawości: intymnych pytań, nawet na rozmowie o pracę. I tym podobnych kwiatków od przypadkowych osób.
Nigdy nie przyzwyczaję się do… dziwna sprawa, ale przyzwyczaiłam się już chyba do wszystkiego, nawet do tej niepewności i wariactwa na co dzień. Teraz mam raczej obawy związane z tym, jak to będzie, kiedy zdecyduję się wyjechać ze Stambułu, w jaki sposób będę mogła się przestawić na inne miasto, w którym na pewno będzie większy ład i porządek. Chyba, że moim kolejnym przystankiem będzie miejsce typu Bombaj albo Szanghaj...

*
Wyjadę stąd, jeśli…
Przestanę czuć przyjemność z przepływania Bosforu (uśmieszek).
Znajdę porównywalny chaos gdzieś indziej (uśmieszek).
Wybuchnie wojna lub będzie trzęsienie ziemi, które przeżyję (uśmieszek).

Marzenie o Stambule po latach zostało zrealizowane, więc może czas pomyśleć nad zmianą, by móc skupić się na planach na przyszłość bez tych dodatkowych stambulskich doznań…

*
Mam nadzieję, że nigdy nie wyjadę, bo tęskniłabym za wszystkim. Nawet za tym, co na co dzień mnie irytuje.
Prawie wszystkim brakowałoby Bosforu.
Właściwie to wszystkim.

To w którą stronę popłynie ten patyk?

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Poprosiłam 20 stambulczyków o dokończenie zdań:
1.         Zanim tu przejechałem/łam, Stambuł kojarzył mi się z…
2.         A teraz raczej z…
3.         Sobotni stambulski wieczór spędzam…
4.         A w samotne niedzielne popołudnie najchętniej…
5.         Kiedy widzę się tu za dziesięć lat…
6.         Nigdy nie przyzwyczaję się do…
7.         Wyjadę stąd, jeśli…
8.         A jeśli wyjadę, brakować mi będzie…
Post powstał na podstawie ich ciekawych i inspirujących odpowiedzi.

piątek, 11 grudnia 2015

Konstantynopolitańczykowianeczka



Jeżeli porcelana to wyłącznie taka
Której nie żal pod butem tragarza lub gąsienicą czołgu,
Jeżeli fotel, to niezbyt wygodny, tak aby
Nie było przykro podnieść się i odejść;
Jeżeli odzież, to tyle, ile można unieść w walizce,
Jeżeli książki, to te, które można unieść w pamięci,
Jeżeli plany, to takie, by można o nich zapomnieć
gdy nadejdzie czas następnej przeprowadzki
na inna ulicę, kontynent, etap dziejowy
lub świat
(…)
Stanisław Barańczak


Ja i On rozstaniemy się w przyszłym roku. Na jakiś czas, może na stałe. Na początek zrobimy sobie tak zwaną przerwę. Pożyjemy w separacji, zobaczymy. Nie chcę zrywać z nim na zawsze – próbowałam, nie wyszło. Czasem drastyczne rozwiązania są konieczne, czasem wprost przeciwnie – zaczyna się zabawa z bumerangiem: im mocniej rzucisz, tym szybciej do ciebie wraca. Dlatego może najpierw separacja zamiast rozwodu.

Zanim tu przejechałam, kojarzył mi się z turystycznymi klasykami, meczetami, cieśniną Bosfor i jedynym miastem położonym na dwóch kontynentach. Teraz raczej z tłumami, zaakceptowanym chaosem, choć nadal przede wszystkim z wodą. Do skojarzeń dołączyły promy i latające wokół mewy. Oraz koty.
(znów klisze, co zrobić)  

Sobotni stambulski wieczór spędzam w domu, bo mój tygodniowy plan zajęć wywrócony jest do góry nogami. W weekendy pracuję najwięcej, wolne mam piątki i większość poranków w tygodniu. Nie narzekam – najbardziej na świecie nienawidzę wstawania z budzikiem. Drugą rzeczą na liście znienawidzonych byłaby pewnie gorączka sobotniej nocy na Taksimie, kiedy zjeżdża się tu pół miasta. Ponieważ mieszkam i pracuję w samym centrum tego wariatkowa, na spotkania ze znajomymi najchętniej wybieram poniedziałki lub wtorki (chyba że piątki, kiedy odbywa się większość wernisaży: zjeżdża się ukochana Polonia z azjatyckiej części miasta, jest okazja do nadrobienia plotek przy lampce/lampkach darmowego wina. no i oczywiście… sztuka jest). Sobotni wieczór to książka, muzyka, laptop i kawa (po niej lepiej mi się śpi).

Samotnych niedzielnych popołudni nie mam, zwykle umawiam się po pracy na późny lunch/wczesną kolację ze znajomą, która ma do opowiedzenia tyle historii, że kiedyś po prostu bezczelnie je spiszę. Potem wydam jako zbiór opowiadań własnego autorstwa, licząc, że nie znająca polskiego koleżanka się nie zorientuje. Świetny plan.

Kiedy widzę się tu za dziesięć lat… Nie widzę się tu za dziesięć lat. Ale nie widziałam się tu dziesięć lat temu, a jestem tu już rok dziewiąty (ósmy, jeśli liczyć przerwę)…
Nigdy nie przyzwyczaję się do braku dyscypliny, marnotrawstwa czasu i snucia „planów” w które sami „planujący” nie wierzą.

Wyjadę stąd, jeśli… Stambuł da mi bardzo wyraźnie do zrozumienia, że mamy siebie dość.
A jeśli wyjadę, brakować mi będzie… miejsca, w którym od początku czułam się jak w domu.



Dzisiejszy smętny wpis jest zapowiedzią melancholijnego projektu Stambulczycy, w ramach którego poprosiłam mieszkających tu Polaków o dokończenie (anonimowo, więc pewnie szczerze) powyższych zdań. O stambulczykach i tych, którzy stąd uciekli… już wkrótce.

środa, 18 listopada 2015

Cool for Cats


Sprint z mieszkania, śmieci do kosza, ostry skręt w prawo – jestem już spóźniona.
Daleko jednak nie dobiegnę.
O, a pani to wyszła z tego budynku?
Nie domknęłam drzwi? Upuściłam papierek? A może sąsiadka chce ponarzekać na wyimaginowane hałasy?
Bo ja tu słyszałam jakieś kocie miauki, mi się wydaje, że tu kot jakiś zszedł do piwnicy i nie może teraz wyjść…
I wszystko jasne.

Cihangir…Cool for Cats – fejsbukowa grupa, która powstała, by pomagać ulicznym zwierzakom. Chcesz psa? Daruj sobie petshopy, sprawdź na stronie, ile zwierząt czeka na adopcję. Wyjeżdżasz, nie masz z kim zostawić kota? Mieszkający po sąsiedzku znajomy znajomego na pewno wpadnie raz dziennie sprawdzić, czy twój futrzak żyje. Zrobi to za przysłowiowe dziękuję. Cool for Cats liczy prawie 3000 członków, a Cihangir to przecież tylko jedna maleńka stambulska dzielnica...

Miastem rządzi kocia kasta. Występuje w roli profesjonalnych modeli, przyzwyczajonych do sesji fotograficznych. Gwiazd i celebrytów, nad którymi pieją turyści (ojeeeej...ale tu kotkóóów...). Leniwych stróży domów, wygrzewających się w słońcu. Atrakcji witryn sklepowych, zachęcających do zakupów. Poduszek grzejących kolana klientów kawiarni.

Spacer do przystani promów Kabataş „kocią drogą”: byle nie w porze karmienia, bo można komuś niechcący nadepnąć na ogon. Zimą zostawia się otwarte drzwi wejściowe do budynków, latem nalewa więcej niż zwykle wody. Każdy kot zna swój teren, swojego „dokarmiacza”. A niech kto tylko zapomni o codziennej porcji karmy. Lepiej nie zadzierać z tymi, co żyją 6, 7 lub (w zależności od kręgu kulturowego) 9 razy.
Nie boją się ludzi, nie boją psów. Czasem tylko siebie nawzajem. Albo większych rozmiarów mewy.

"Lepiej coś mi zostawcie..."
Czyhając na resztki śniadania, Beşiktaş

Tak zwany Tripod, król podwórka. Dzielnica Moda

"I znów obudził mnie flesz..."
Lewicowo-anarchistyczna knajpa 26A na Beyoğlu 

Współwłaściciel sklepu na wprost historycznej łaźni Galatasaray

Orhan Veli Şiir Evi - czy może być lepsze miejsce na

popołudniową siestę niż kawiarnia

nazwana na cześć słynnego poety?


Jam session w stambulskiej piwnicy.
Wydawanie instrumentów za specjalnym pozwoleniem

Alergia na sierść? Niechętna do sprzątania kłaków mama? Stambuł oferuje kocie „zastępstwo”.
Tylko dla zdesperowanych...

wtorek, 10 listopada 2015

Plaza i plazma

Stambuł to nie same malownicze Bosfory i meczety – turyści woleliby uniknąć tej jakże mało egzotycznej prawdy. Trudno się dziwić, weekend na Sultanahmet może nieźle namieszać w odurzonej orientem głowie. Azjatycka część miasta jeszcze bardziej kojarzy się wtedy z kilimami, przyprawami i lampami z tykwy. Zwykle i tak nie da się wepchnąć anatolijskiej wycieczki w napięty turystyczny grafik. Wyobraźnia pochylonego nad jabłkową herbatą i jabłkową nargilą podróżnika pracuje na najwyższych obrotach.
A wystarczy krótka podróż – od krainy plastiku i szklanych domów dzieli tylko kilka stacji metra. Pobudka z orientalnego snu w wypełnioną biurowcami rzeczywistość. Szeroki uśmiech radosnych korporacji i równie radosnego konsumpcjonizmu.


Plaza
Ósma piętnaście. O tej porze nie powinno się wsiadać do stambulskiego metra. A tym bardziej z niego wysiadać.
Kolejka (cóż za miła niespodzianka!) do schodów ruchomych wije się jak czarny wąż na wysokich obcasach. Nikt tu nikogo nie wyprzedza, choć każdy daje z siebie wszystko. Falują zwarte szeregi ciemnych płaszczy – w pełnej symbiozie, wyuczonym tempem, szybkim marszem. Równość i braterstwo: podobne deadliny, te same spóźnienia. Zarwana noc i brak śniadania, bezpłatne nadgodziny i wieczorne korki.
Papierowe kubki z papierową kawą. Duża winda, duże ambicje. Ważne rozmowy, poważne westchnienia. Niezdrowy dreszczyk korporacyjnej ekscytacji. Piętro trzecie: miłego dnia. Piętro ósme: miłej pracy. Piętro dwunaste: widzimy się w porze lunchu. Piętro dwudzieste: do zobaczenia na papierosie.
A widok na Mordor z tego dwudziestego: bezcenny.


Plazma
Panoramicznych widoków nie ma może w stambulskich centrach handlowych, są za to panoramiczne plazmy. I drogie torebki. Wyprzedaż laptopów, butów, złudzeń.
Największe w latach 2005-2011 centrum handlowe w Europie szczyciło się swego czasu niepokojącym sloganem: Cevahir is Istanbul, Istanbul is Cevahir (Cevahir to Stambuł, Stambuł to Cevahir). Słowa copy writera nie okazały się jeszcze samospełniającym proroctwem, choć shopping mallów przybywa.

Na tle stambulskiej architektury handlowej (?) pozytywnie wyróżnia się Kanyon. Wszechobecny ziąb – sadystyczny architekt wymyślił, że korytarze centrum będą znajdować się na zewnątrz budynku. Warto zaryzykować przeziębienie, bo jest na czym zawiesić oko. Ładni powinni być bywalcy, co podkreśla dobitnie slogan: Genç, Güzel, Herkes, Herşey…Kanyon’da (Młodzi, Piękni, Wszyscy, Wszystko… w Kanyonie). W podtekście: brzydalom i staruchom wstęp surowo wzbroniony. Raz w miesiącu można posłuchać jazzu, więc jest i moda, i kultura. Niedzielny brunch i zakupy nabierają pewnego wyrafinowania.
W tygodniu mężczyźni w krawatach i kobiety na wysokich obcasach – wprost proporcjonalnych do osiąganych sukcesów. Mniej zamożnym mimo wszystko wstęp wolny – nie trzeba wydać fortuny, by pozwolić sobie na obiadowy lans. Na kawę w Tchibo wystarczą dwie liry.

Zamożne panie domu ze złotą kartą członkowską sportowego klubu MAC, gdzie nawet na siłowni pachnie świeżością o poranku. Do sekretnych zadań obsługi należy rozpylanie dobrej jakości odświeżacza powietrza z subtelną waniliową nutą, której nie zabije nawet basenowy chlor. Ostentacyjnie ciskane po kątach ręczniki – elita nie będzie przecież fatygować się wrzuceniem ich do specjalnego kosza – znikają w mgnieniu oka ze sterylnej nawierzchni podłóg. Tak czystych, że pewnie można z nich jeść. Makijaż i zabiegi pielęgnacyjne włosów po wizycie na siłowni zajmują więcej czasu niż dojazd do klubu i obowiązkowa godzina odhaczonego w kalendarzu sportu. Suszenie, prostowanie, podkręcanie, a na deser… kreacja niemal sylwestrowa. Nieodzowne, drogie, eleganckie obuwie z klasą. Bo nawet po wysiłku na siłowni trzeba pozostać damą.

sobota, 31 października 2015

W labiryncie


Ulice Beyoğlu to magia i brzydota. Zabytkowe rudery obok odrestaurowanych perełek architektury – niektórych oczy bolą, inni cieszą się jak niegrzeczne dzieci na widok porozrzucanych w piaskownicy zabawek. Cement zamiast piasku na stambulskim placu zabaw, tfu – placu budowy.

Ulice nie leżą do siebie prostopadle. Ani równolegle. A nawet w jakimkolwiek zdroworozsądkowym porządku. Architekt miasta wziął kredkę i zaczął w furii zamazywać kartkę jak rozzłoszczone dziecko, któremu zabroniono bazgrać po ścianach. Rezultat? Mapa Stambułu. Bajzel Beyoğlu.

Nazwy ulic – czasem nie podaje się ich wcale. Po pierwsze, są zwykle słabo oznakowane. Po drugie, podwójna numeracja budynków (stara i nowa) nie ułatwia gościom dotarcia do celu. Dodatkowo lub zamiast adresowych wytycznych udziela się więc wskazówek rodem z detektywistycznej powieści. Jak dotrzesz do trzeciej kawiarni, tej po lewej, spytaj Mehmeta, on wie, który to budynek. Aha, ulicę znajdziesz łatwo, bo to ta prostopadła do głównej alei, z bankiem na rogu, na wprost supermarketu. I wszystko w rękach stróża Mehmeta.

Szkoda – nazewnictwo jest przepiękne. Romantyczne (Była Kwiaciarnia, Łoże Lwa), nostalgiczne (Ulica Sezamkowa), intrygujące (Ulica Dużego Palca Drzwi, Ulica Małego Palca drzwi). Była też Ulica Polska (Leh Sokağı) obecnie Nur-i Ziya.

Podczas spaceru ulicami Beyoğlu namiesza nam w głowie ich położenie, numeracja, nazewnictwo… Jest wiele powodów, dla których warto się w tym labiryncie zgubić.



Karatavuk Sokağı, czyli Ulica Czarny (Ciemny) Kurczak

wtorek, 20 października 2015

Nie mogę się przyzwyczaić… czyli w poszukiwaniu straconego czasu

Dziś osobiście, bo w ramach kolejnego projektu Klubu Polek na Obczyźnie. Tym razem o tym, do czego – mimo miesięcy, lat, dekad (odpowiednie skreślić) – nie możemy się w naszych krajach rezydencji przyzwyczaić. Były już min. Austria, Francja, Niemcy, Włochy i Rosja. Czas na Turcję.



Człowiek do wielu rzeczy może się w życiu przyzwyczaić – wyświechtane, ale jak to zwykle w takich przypadkach bywa – prawdziwe.

Przed Turcją…
Byłam introwertyczką – nadal jestem nią skrycie, ale z racji wykonywanej pracy i zdobytych doświadczeń skutecznie udaje mi się przekonać innych i samą siebie, że jest inaczej.

Nie lubiłam mięsa – na chwilę obecną rzadko zdarza mi się odmówić dobrego steka. Albo pikantnego adana kebabı. Albo…

Nienawidziłam tureckiej anyżówki – teraz nie wyobrażam sobie, że może istnieć lepszy towarzysz długiej, przegadanej kolacji z dawno niewidzianymi przyjaciółmi.

Byłam bardziej zasadnicza. I niecierpliwa. Teraz jestem w stanie przymrużyć oko na więcej niezłośliwych niedociągnięć… poza jednym takim.
Właśnie…

Mimo 9 lat w Turcji…
Nie mogę przyzwyczaić się do tego, że czas płynie tu inaczej. Uwaga, będzie metafizycznie.

Z jednej strony – dużo szybciej. Stambuł przepycha się, rwie do przodu, gna. Może niekoniecznie na oślep, ale często bez zastanowienia. Wszechobecny pęd (nawet, gdy pęd to desperacki), nieskończone możliwości (co z tego, że pozorne, a dla większości desperacko pędzących zwyczajnie niedostępne) – nie pozwalają się zatrzymać. Wstyd choć na chwilę się zawahać. Zagubić na dłużej – hańba.

Czerwone światło. Czekamy na zielone? Po co? Pędzące samochody? Co z tego, i tak będą musiały się zatrzymać. A że kierowcy dadzą ostro po hamulcach, a ktoś na tym ewentualnie ucierpi… Przeznaczenie! W takich chwilach to zawsze jego wina.

Kolejka. Innymi słowy – wyzwanie. Jak podejść, żeby obejść… Wszystkim zawsze się spieszy, to oczywiste, że czekać nie będą. Czekanie jest dla przegranych, czekanie jest dla męczenników. A kto chce w dzisiejszych czasach zaliczać się do tego mało atrakcyjnego grona?

Jak się już nieelegancko dopchamy i dopniemy swego, zadzwoni telefon. A telefon – rzecz święta. Pół godziny rozmowy o niczym zleci jak z bicza strzelił. Spieszyło nam się przecież… Nie, to co innego. Obowiązki obowiązkami, rozmowa rozmową. Jest czas na to pierwsze (zawsze go za mało) jest czas na przyjemności (nawet kosztem snu).

45-godzinny tydzień pracy? Tylko w teorii. Prawdziwa turecka harówka to w rzeczywistości godzin 60, zwykle również tak zwane „pół dnia” w soboty. Czy można pracować wydajnie przez ponad 10 godzin na dobę? Pytanie lepiej pozostawić bez odpowiedzi…

Tureckie pojmowanie czasu i koncepcja jego rzekomego braku bardzo różnią się od jakichkolwiek wcześniejszych doświadczeń. Także tym, że tutaj czas dla rodziny, przyjaciół i znajomych znajdzie się zawsze – choćby oznaczał zarwaną noc, nieobecność w pracy, oblany egzamin. Są bowiem rzeczy święte i bardziej święte, a do tych drugich zaliczają się więzy rodzinne i więzy przyjaźni. Piękna sprawa, do której… też trudno jest się przyzwyczaić.

Ale o tym innym razem i w innym czasie…
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Jeśli interesuje Was, do czego ciężko jest się przyzwyczaić we Francji, zajrzyjcie na blog Anny: www.aniawinter.com. A już jutro (21 października) Alicja z bloga www.asica-scrap.blogspot.com opowie o swoich irlandzkich doświadczeniach.
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Jesienny projekt dedykujemy akcji "AUTOSTOPEM DLA HOSPICJUM"
Przemek Skokowski wyruszył autostopem z Gdańska na Antarktydę, by zebrać 100 tys. zł. na Fundusz Dzieci Osieroconych oraz na rzecz dzieci z Domowego Hospicjum dla dzieci im. ks. E. Dutkiewicza SAC w Gdańsku. Na chwilę obecną brakuje 35 tys. Jeśli podoba Ci się nasz projekt, bardzo prosimy o wsparcie akcji dowolną kwotą.

piątek, 2 października 2015

Syryjski Stambuł


Kebab
Wreszcie koniec lekcji. Szybkie odliczanie 4 lir i marsz w kierunku jedynego słusznego baru z kurczakowym kebabem.
Gorący, posypany cynamonem lavaş, czosnkowy sos, kiszony ogórek. No i drób.
 Dajcie spokój, to na pewno nie kurczak! W takiej cenie?!
Tureccy znajomi nie dają się przekonać do syryjskiego baru. Bo za tanio, bo za blisko Tarlabaşı. „Na pewno jedzą tam transwestyci”.

Szkoła
Śliczna, sympatyczna dziewczyna z blond lokami do pasa przedstawia się bezbłędnym angielskim z jeszcze bardziej bezbłędnym amerykańskim akcentem.
 Zaczęłam mówić studentom, że jestem ze Stanów, bo kiedy słyszeli prawdę… niedowierzanie, dziwne miny, a czasem wręcz podważanie mojego autorytetu.
Pierwsza fala uchodźców, w Stambule od kilku lat. Mama, tata, siostry. Radzą sobie nieźle, choć znajoma pracuje oczywiście na czarno. O pensję pytać nie wypada.
Dobrze, że nie musi wynajmować mieszkania sama – rodzina trzyma się razem.

Targ
 Nie sprzedajemy takiej mieszanki, ale ja Wam przyniosę prywatną, z zaplecza.
Chłopak wraca z workiem aromatycznych przypraw.
 Proszę, częstujcie się, to prezent.
Po kilkuminutowej wymianie mało istotnych zdań pada niewygodne pytanie; na szczęście nie zapada po nim niewygodna cisza.
 Cieszę się, że w ogóle mam pracę. Nielegalną, wiadomo. Ale co mi da świetny angielski, jeśli nie znam tureckiego… Tutaj czuję się potrzebny, jako jedyny dogadam się tak dobrze z turystami.

Bar
Posypany oregano börek w sosie czosnkowym – zapowiedziana przystawka okazuje się solidną obiadową porcją dla dwóch osób. Zapłacić oczywiście nie wolno.
 To po znajomości – mruga okiem były student uniwersytetu w Aleppo. – Zawsze lubiłem gotować, teraz po prostu robię to częściej, do tego trochę mi za to płacą – odpowiada w biegu i wraca do kuchni.

Urząd do Spraw Cudzoziemców
Kolejka-gigant. Pół godziny stania przed wejściowymi drzwiami sympatycznie wyglądającego budynku.
Kolejne pół do informacji.
Potem – w zależności od powagi sprawy. I szczęścia. Oraz twardych łokci.
 Proszę się nie pchać, w jednej linii proszę, przecież wszyscy zdążą!
 Ale ja jestem już trzeci raz w tym tygodniu…
 Proszę się nie pchać, i tak nie ma jeszcze tonera, będzie po przerwie obiadowej!
Po trzech godzinach i kolejnych obietnicach bez pokrycia dziewczyna w zaawansowanej ciąży (Belgrad, w Stambule od roku) zaczyna krzyczeć, że zaraz urodzi. A nie powinna, bo jutro rano ma lot. A wizytę w szpitalu dopiero pojutrze.
Potrzebny jej tylko papierek i pieczątka upoważniające do opuszczenia kraju na 15 dni (nowy system nie nadąża z wystawianiem pozwoleń na pobyt dla cudzoziemców, stąd nerwy i kolejki).
Emocjonalny szantaż ciężarnej sprawia, że toner zjawia się jak za dotknięciem magicznej różdżki.
Ma szczęście, w jej przypadku stempelek to czysta formalność. Syryjczycy poczekają w kolejkach trochę dłużej.
No i formalności będą innego kalibru.

Artykuły zaprzyjaźnionych blogerek na temat sytuacji syryjskich uchodźców – fakty, statystki, liczby:
na blogu TUR-TUR
na blogu Inna Turcja

poniedziałek, 20 lipca 2015

Uliczna wyżerka


Tureccy mężczyźni najbardziej na świecie kochają podobno kuchnię swoich mam. Dlaczego więc wszyscy ciągle jedzą na ulicy?

Stambuł żyje ulicą. Na ulicy. Dla ulic. To chyba oczywiste, że na ulicy będzie się też żywić. Kulinarna uczta na świeżym powietrzu. Tania i przewidywalna. Dostępna za każdym zakrętem, na każdym rogu. Może to klimat. A może chodzi raczej o kulturę dzielenia się, gadania, przebywania z ludźmi. Może to ewenement stambulski, egejski, śródziemnomorski. Centralna i Wschodnia Anatolia w porze kolacji stołuje się raczej w domach, przed telewizorem, przy serialach. Co innego lunch – warunki pogodowe przez większość roku sprzyjają socjalizacji wszędzie, uliczny harmider narasta i przyciąga kolejne tłumy wygłodniałych.

Uliczni sprzedawcy. Pomogą tym, co nie mają czasu na pogaduchy przy kebabie, tylko przełkną coś w biegu, złapią jakąś uliczną przekąskę i pobiegną z powrotem do klimatyzowanego biura. Albo turystom, którzy wolą zaoszczędzić na jedzeniu, bo alkohol drogi, a piwo do obiadu na wakacjach przecież obowiązkowe. Uratują pląsający w godzinach nocnych imprezowy tłum, który o większości knajp o tak późnej porze może już tylko pomarzyć. A zjeść coś przecież trzeba.

Uliczne czerwone budki na kółkach kuszą zapachami, przykuwają oko swoim bezpretensjonalnym, niezamierzonym stylem vintage. Sprzedawcy ulicznej gastronomii dobrze wiedzą, co stambuczykowi w duszy i żołądku gra. I że kieszeń czasem prawie pusta.

Jedzenie sezonowe i takie, które nęci przez okrągły rok. Grillowane kasztany to specjalność jesienno-zimowa, kukurydza – przysmak wiosenno-letni. Ociekające lukrem słodycze, których wartości kalorycznej lepiej nie poznawać – do nabycia każdego dnia. Tylko dla koneserów smaków słodszych nawet niż baklawa.

Buyurun, buyurun, obwarzanki tradycyjne, z sezamem, i te w wersji razowej, z pestkami słonecznika, czasem dyni. Buyurun, buyurun, bułki miękkie, bułki z białym słonym serem, bułki, po których zostają oleiste palce i tłuste wspomnienie. Jedna mała przyjemność – kaloryczna bomba, która i tak nie napełni żołądka. Lepiej przejść się kawałek dalej, w jedną z bocznych uliczek Taksimu, gdzie Murat abi („brat” Murat) przyrządza na miejscu pokaźnych rozmiarów kanapki. Buła na pół, zeytin ezmesi (pasta z oliwek) zamiast masła, gruby kawał sera, pomidor, ogórek, zielona papryka (uwaga, może być ostra!). W wersji z różowym tureckim salami: dla mięsożerców.

Do popicia soki – z pomarańczy, granatu, ale też wiele innych, często w ciekawych smakowych mieszankach. W trzech rozmiarach i trzech cenowych opcjach. Kawałek ananasa, arbuza lub wykwintnie obrane i pokrojone w serpentynę jabłko – owoce sezonowe z sezonowymi sokami to dawka witamin, którą można zafundować sobie spacerując z Alei İstiklal w kierunku wieży Galata. Po drodze na obiad, w czasie turystycznych zakupów w stylu: magnet na lodówkę, oliwkowe mydełko, wirujący derwisz-lampka na biurko.  

Bo jeśli obiad to najlepiej na Karaköy lub Eminönü, gdzie czuć Bosfor: kompozycję morskiej bryzy z domieszką glonowej ciężkości. Zapach smażonej ryby, świeżej cebuli i sypanej na nie ostrej, czerwonej papryki, od której kręci w nosie. Okolica słynie ze swoich kwaśno-słono-ostrych napoi: şalgam (sok ze sfermentowanej czarnej marchwi) oraz turşu suyu (woda po piklach). Najlepiej zjeść rybną kanapkę, zagryzając korniszonami, a na koniec wychylić do dna taki „ostry soczek”. Dwa litry wody zamiast deseru gwarantowane.

Klient nasz pan – sprzedawca nie komentuje, gdy liczący kalorie turysta życzy sobie zawartość kanapki bez bułkowej otoczki. Albo poprosi o wydłubanie puszystego chleba – tak, żeby została sama chrupiąca skórka. Do tego chrupiąca ryba i chrupiące warzywa. Dziwni ci yabancı czasem, co zrobić, panie.

Tym oto sposobem w żołądku zostaje więcej miejsca na midye. Małże w muszlach, wypełnione ryżem z przyprawami, skraplane sokiem z cytryny, to przekąska popołudniowa i wieczorna. Najlepiej sprawdza się jednak jako zdrowa zakąska po imprezie albo szybkie doładowanie baterii przed kolejnym barowym lub klubowym przystankiem. Jedna midye za niecałą złotówkę. Żeby się najeść potrzeba dziesięciu, na pusty i spory żołądek – pewnie około dwudziestu. Rachunek i tak prezentuje się zachęcająco. Ja tam mogę zjeść pięćdziesiąt! Bardzo młody sprzedawca uśmiecha się pod nosem, pewnie słyszał podobne przechwałki nie raz, a tysiące razy. Otwiera kolejne muszle sprawnie i precyzyjnie, podaje w tempie ekspresowym, licząc w głowie, ile już poszło. A idą szybko. No to dawaj! – znajomi chcą zakładu. No ale nie dziś przecież, po tylu piwach to ja… – próby usprawiedliwień nie przynoszą zamierzonego efektu, wymigać się z rzuconym na wiatr słów nie będzie łatwo.

Dla wyjątkowo wygłodniałych ryż – z kurczakiem lub bez, za to zawsze z cieciorką. Posypany sowicie pieprzem i solą, polany majonezem i keczapem – wedle fanaberii i uznania. Obrzydliwe? Ma swoich licznych amatorów, do tego kosztuje przysłowiowe grosze. Jak zresztą cały stambulski spożywczo-uliczny asortyment.

Tylko weekend w mieście a trzy kilo nadprogramowego bagażu gwarantowane...




wtorek, 14 lipca 2015

"Turcja. Półprzewodnik obyczajowy" świeżo z drukarni...

cover & photo © www.kachnawielgolaska.com


Apetyczne, drugie wydanie powędruje w pierwszej kolejności do osób, które wsparły finansowo druk naszej książki. Dziękujemy!

Nadal możliwe jest otrzymanie nie tylko przewodnika, ale też napisanych przez autorki pocztówek ze Stambułu i Alanyi. Po więcej informacji zapraszamy na stronę "Półprzewodnika" (zakładka Wesprzyj Nas).
Książka będzie sprzedawana wysyłkowo, z dostawą do domu.

Zapraszamy również do polubienia naszej strony facebookowej promującej książkę: https://www.facebook.com/TurcjaPolprzewodnik

Tag do oznaczania wpisów związanych z książką na Instagramie, Twitterze i Facebooku: #turcjapolprzewodnik

Pamiętajcie, że nie jest to kolejna część książki, ale wydanie drugie, zaktualizowane i poprawione.
Ciekawym polecamy zapoznanie się ze Spisem Treści
Niech Moc Oka będzie z Wami! :)


cover & photo © www.kachnawielgolaska.com


cover & photo © www.kachnawielgolaska.com

cover & photo © www.kachnawielgolaska.com

poniedziałek, 22 czerwca 2015

Miejski błękit



Czwarty dzień Ramazanu. Wygląda na to, że restauracje w ciągu dnia otwarte, a stambulczycy bezpardonowo delektują się posypywanym hojnie solą lunchem. Na ulicach jednak puściej. Raczej nie Taksimie, ale w konserwatywnej dzielnicy Üsküdar – owszem. Choć i tu je się, pije, pali. Sprzedawcy tureckich obwarzanków na swoich odwiecznych posterunkach. Pracownicy promów zachwalają „świeżo zaparzoną i w ogóle wspaniałą” herbatę. Prawie nic się nie zmieniło.

Prawie, bo pości (oficjalnie) na oko połowa współpracowników.
Prawie, bo wieczorna grupa kończy lekcje o dwie godziny przed czasem, żeby zdążyć dojechać do domu na iftar – kolację kończącą całodniową głodówkę.
Prawie, bo niektórzy z grupy zasypiają na siedząco. Choćby lekcja trwała tylko kwadrans. Nie ma siły.
Prawie, bo nawet objadających się za dnia kuszą zapachy z kuchni głodnych sąsiadów. Nic dziwnego, że wiele osób w czasie Ramazanu tyje. To pewnie ci, co jedzą podwójnie, solidaryzując się z poszczącymi w czasie wieczornej uczty…

A każdego dnia coraz cieplej, coraz bardziej męczyć będzie pragnienie. Choć zainteresowani twierdzą, że to nie problem – najgorsze są pierwsze trzy dni postu, potem organizm się przyzwyczaja i jest już z górki.

Tak czy inaczej, strzeżmy się. Poszczący, nie poszczący – to dla upałów nie ma znaczenia. Summer is coming i walkę z wysokimi temperaturami będą musieli stoczyć wszyscy.

Letnie wojaże, letnie wyprzedaże. Takie, że aż nie wypada zostawać w mieście. Odruchem zdrowym i jak najbardziej oczekiwanym jest zaopatrzyć się w wielki wór na zakupy, a potem wszystkie te klapki, olejki i wodoodporne maskary zapakować do wielkiej walizy.

Walizę trzeba przytaszczyć na lotnisko lub dworzec autobusowy – dla wielbicieli podróży naziemnych (i fanów tureckich autobusów na trasach międzymiastowych – a jedna podróż futurystycznym autokarem firm Ulusoy lub Varan wystarczy, by stać się fanem wiernym i bezkrytycznym).

Trzy miesiące letnich wakacji ku radości pracowników państwowych placówek oświaty. Ku zgrozie rodziców. I zazdrości tych, którzy urlop mają tylko w czasie czterodniowego w tym roku Bayramu. Uwięzionym w Stambule pozostają wodne wycieczki.
Skandal, tak się męczyć w mieście...