sobota, 16 grudnia 2017

Orientalizm oswojony


Czy ktoś (poza mną) patrząc na ten dywan myśli: poleciał(a)bym sobie?

Opowieść o Sindbadzie była w dzieciństwie moją ulubioną (gdzieś między równie egzotycznym Alladynem a wiejącą chłodem skandynawską bajką o latającym z gęsiami chłopcu i jego chomiku – drogi Nilsie, jak skończyła się twoja urzekająca historia?). Kolorowe szaty, aromatyczne przyprawy, dalekie podróże, sunące przez oceany łodzie i przygody, o jakich marzy każda pięciolatka – trudno się dziwić, że pierwszą napisaną przeze mnie książką był komiks Trzy Rusałki o latających (!) na chmurach wróżkach, które nikogo się nie słuchały (!). Jako że nie były to jeszcze czasy fotokopiarek i skanerów, jedyny oryginał przepadł (lub został przeze mnie zamordowany). Zachowała się za to późniejsza fikcja, Magdalena w Kosmosie (rok wydania:1988) o dziewczynce, która znalazła na ulicy gwizdek i – surprise, surprise – poleciała w Kosmos. Nastąpiło to, jeśli mnie pamięć nie myli, za namową Czarownicy – postaci inspirowanej kolorowym zbiorem Baśnie narodów Azji Środkowej i Kazachstanu, która rozbudzała moją wyobraźnię bardziej niż przysłowiowy Andersen.

Podróże kształcą, nawet jeśli są to tylko (aż?) podróże w wyobraźni. Trudno potem zaakceptować reakcję przedszkolanki, która zmienia półokrągłe, fioletowo-złote kopuły budynków na proste, czerwone dachówki – równie czerwonym nauczycielskim flamastrem. Taj Mahal dostaje obniżoną ocenę, Sindbad przewraca się na dywanie. Sześciolatka nie lubi szkoły, dzieci rysują w skupieniu dachy pod linijką.

Nikt nie maże już w zeszytach (czasem robię to ja, wykazując się większą tolerancją) – czerwony flamaster został zastąpiony przez komentarze, których się nie słucha, można więc cieszyć się bez ograniczeń kopułami, dywanami i innymi „orientaliami”.

A ty? Gdzie chcesz dziś polecieć?