wtorek, 16 października 2018

Gra w zielone



Pani ze Stambułu? Ojej, to pewnie zmęczona...
Stambuł? Byłem tydzień temu, jeszcze boli głowa.
Do Stambułu? Nie jeżdżę, tu jest mój mały Bosfor.
W Stambule? Żyć się nie da. Odwiedzić i wyjechać! 

Trawa jest bardziej zielona po drugiej stronie murku, płotu lub innych ogrodzeń. To prawda, zwłaszcza gdy zieleńsza jest naprawdę – stanowi zieleń obiektywnie bardziej zieloną. Mniej poszarzoną kurzem, podtrutą spalinami, mniej sztuczną, zdeptaną. Taką, jaką życzylibyśmy sobie zieleń widzieć: prawdziwszą od prawdziwej.

Taką zieloną zielenią jest Stambuł. Po dwunastu latach nadal nie jestem w stanie odpowiedzieć na pozornie proste pytanie dlaczego inaczej niż a dlatego. Bo tak. Bo nie zrozumiecie, dopóki nie przyjedziecie, nie zobaczycie, nie potkniecie się, nie zakochacie, nie sparzycie, nie trafi was szlag, nie wyjedziecie, nie wrócicie, nie dacie drugiej szansy, nie wyrżniecie się jeszcze mocniej, nie wyjedziecie ponownie... by znów wrócić. Taka zieleń subiektywna.

Jest w tym mieście (poza oczywistym wizualnym pięknem pomieszanym z pociągającą brzydotą) jakaś niesamowita energia, której nie da się odkryć nigdzie indziej. I to poczucie, że każda następna minuta może przewrócić wszystko do góry nogami… co i tak jest nieważne, bo podejdzie ktoś, kto poda rękę, a potem zaprosi do domu na kolację z rodziną... i w ogóle to zostaniecie w pół godziny najlepszymi przyjaciółmi.