czwartek, 24 lutego 2011

Stambulczycy


Kontynuacja wątku sentymentalno-rzewnego. Tym razem o ofiarach Stambułu, które przez miłość do Miasta Miast postradały zmysły i utraciły instynkt samozachowawczy.
Najpierw o powodach przyjazdu, czyli subiektywny przegląd Stambulczyków z wyboru.


Stambulczyk z powołaniem, czyli kaganek oświaty sam się niesie po Bosforze

Złośliwi mawiają, że większość obcokrajowców żyjących w Stambule to sprytni native speakers, którzy niczego w życiu nie osiągnęli, a jedyne, co potrafią, to udawać nauczycieli swojego ojczystego języka. Mniej lub bardziej wiarygodnie.

Ciekawym przykładem Stambulczyka z powołaniem jest David, lat około czterdziestu. Uczył w jednej z prywatnych szkół podstawowych, po czym zrobił sobie roczną przerwę na Chiny. Wrócił jednak do Turcji, bo „brakowało mu Bosforu”. Zatrudnił się ponownie we wspomnianej szkole, z której po jakimś czasie z wielkim hukiem wyleciał (po tym, jak z nie mniejszym hukiem wybił szybę łazienki nauczycielskiego mieszkania; na znak protestu – nie było ciepłej wody…).
Wielka strata dla tureckiego systemu edukacji, David był ponoć nauczycielem z prawdziwym powołaniem. Miejmy nadzieję, że zatrudniła go inna, mniej restrykcyjna placówka edukacyjna.

Kolejnym Stambulczykiem z powołaniem jest tak zwany „Andrew”, który w rzeczywistości nosi długie i trudne do wymówienia imię (składające się z kilku członów, brzmiące podobnie jak Abdullah) i zapewne z tego właśnie powodu nadano mu przydomek w wersji „native’owej” (a nie by namieszać w głowach rodzicom, którzy wysyłają pociechy do szkoły, gdzie, zgodnie z zapewnieniami dyrekcji, uczą osoby anglojęzyczne…).

Była też przedszkolanka, której imienia sobie nie przypomnę – szybko zniknęła z nauczycielskiego grona przez swoje niepoprawne politycznie zachowanie. Uczyła grupę kilkulatków alfabetu na gorszących przykładach: A jak Allah, D jak Devil, G jak God, a ponieważ nie była to szkoła z rodzaju İmam Hatip (szkoła średnia szkoląca imamów, muzułmańskich przywódców duchownych), a prywatne, świeckie przedszkole, Kanadyjka została zwolniona. Religijna inwigilacja nie przeszła.

(zaniepokojonych rodziców dzieci uczęszczających do tureckich placówek oświatowych spieszę w tym miejscu poinformować, że powyższe przykłady osobowości i osobliwości to przypadki odosobnione; gros nauczycieli to jednostki prawe, szlachetne, odpowiednio przeszkolone i przygotowane do pracy z młodzieżą, nie nadużywające trunków procentowych ani żadnych innych używek).


Stambulczyk zakochany, czyli co ja tutaj robię

Stambulczyk zakochany to przypadek znacznie bardziej skomplikowany. W Stambulczyka zakochanego przeistoczyć się może Stambulczyk z powołaniem, jeśli głównym powodem zapuszczenia w Turcji korzeni jest aşk (miłość). Stambulczykiem takim jest się również, gdy rzuca się wszystko dla poznanego w Bodrum basenowego ratownika i leci za nim na oślep do Stambułu, bo ukochany rezyduje tam u rodziny podczas długich zimowych miesięcy, czyli tak zwanej sezonowej przerwy. Albo gdy podejmuje się bardziej racjonalną decyzję przeprowadzki do kraju chłopaka (znacznie rzadziej dziewczyny), którego dobrze się zna i który będzie wspierać nas w trudnych chwilach, jakich w trakcie przystosowywania się do nowego życia na pewno nie unikniemy…
Strategii przystosowawczych jest wiele, jedna z nich to… totalne odcięcie się od tureckiej rzeczywistości. Można zaszyć się w czterech ścianach, rozmawiać z mężem po angielsku, unikać tureckich mediów, pracować w międzynarodowym środowisku szkoły językowej, a przyjaźnić tylko z rodakami. Na samym początku pobytu w Stambule spotkałam znajome znajomej (która nie chciała iść na spotkanie sama, przewidując, że będzie nudne…) – grupę kilku Angielek i Amerykanek. W pewnym momencie koleżanka spytała bardziej doświadczonych tureckim życiem kobiet, jak długo uczyły się języka. Prawie wszystkie oznajmiły z rozbrajającą szczerością, że mimo kilku lat pobytu w Stambule nie uczyły się, nie uczą i nie planują. Mają swoje grono tureckich expatów i jest im dobrze ze znajomością podstawowych tureckich zwrotów niezbędnych do porozumienia się z kelnerem, fryzjerem lub policją. Zwrotów bardzo podstawowych w wersji „Kali jeść”, słyszałam bowiem, jak jedna z kobiet prosiła kelnera o rachunek…


Stambulczyk tymczasowy, czyli ukierunkowany na sukces

Stambulczyk tymczasowy wpada do Stambułu, zarabia pieniądze i ze Stambułu ucieka. Rzeczywistość turecka może oczywiście spodobać mu się na tyle, że postanowi zostać. I trudno mu się dziwić!
Wysłany przez międzynarodowy koncern dostaje zarobki wyższe od swoich tureckich kolegów (a tym bardziej koleżanek) z pracy. Ma prestiż – jako „wysłannik Zachodu” nie musi udowadniać, na ile go stać. Przeciwnie, to jego wielbią pracownicze tłumy hierarchicznej struktury tureckiej korporacji. O naukę tureckiego też martwić się nie powinien – tłumacz ułatwi mu życie w firmie, w której i tak niewiele osób będzie znało biegle angielski. Pozwolenie na pracę? Kpina. Tym już na pewno nie będzie zawracać sobie swojej zapracowanej głowy. Wszystko ustalone jest przed tureckim „zesłaniem”. Wystarczy przyjechać, sumiennie pracować i cieszyć się willą w Yeniköy z widokiem na Bosfor.


W kolejnym poście o etapach stawania się Stambulczykiem.

czwartek, 17 lutego 2011

W poszukiwaniu straconego Wschodu


Wschód niedefiniowalny

Na ile Stambuł jest „wschodni”, a na ile „zachodni”, każdy ocenić powinien wedle własnego widzimisię. Geograficzny podział na Azję i Europę nie jest bynajmniej równoznaczny z podziałem kulturowym. W części europejskiej możemy spotkać członków bractw religijnych (słynny, zamieszkały przez konserwatywnych muzułmanów dystrykt Çarşamba, będący częścią tradycyjnej dzielnicy Fatih) i kobiety odziane w czarczafy. Na „dalekim” stambulskim wschodzie, leżącej po azjatyckiej stronie miasta Alei Bagdadzkiej, zobaczymy natomiast co najmniej nieskromne Turczynki ubrane w bardzo skąpe stroje (często znanych i wcale nie tanich projektantów – sklepów Burberry, Dior, Versace jest tam pod dostatkiem).

Idąc w dół odchodzącą od placu Taksim Aleją İstiklal, będącą ścisłym centrum rozrywkowym Stambułu, trafimy na Karaköy i ulicę, gdzie znajdują się warsztaty, sklepy oraz sklepiki, których pracownicy (tureccy mężczyźni) oferują klientom (innym tureckim mężczyznom) typowo „męski” asortyment (metalowe panele, rury, śruby, śrubki oraz wiele innych ciekawych akcesoriów, wliczając w to węże strażackie). Kobieta – widok rzadki i niezwykle doceniany (zaciekawionych spojrzeń doświadczyłam na własnej skórze, bo w ciągu minionego roku bywałam w tej okolicy dość często).

Trzy minuty od placu Taksim, jądra tureckiej sodomy i gomory – cieszące się złą sławą Tarlabaşı. Jeśli odstawiona na sobotni wieczór, nieuświadomiona turystka, trafiłaby przypadkowo z imprezy na İstiklalu do tej dzielnicy, poczułaby się co najmniej nieswojo (taka pomyłka jest jednak niemal niemożliwa zważywszy na to, że radosny Taksim dzieli od kontrowersyjnego i mrocznego Tarlabaşı nieformalna granica: granica ciemności).

Mitem i turystycznym faux pas jest więc uznanie części europejskiej za kulturowo nam bliższej i bardziej „cywilizowanej”. Wyjeżdżający do Stambułu na intratne kontrakty menedżerowie dobrze wiedzą, co robią, decydując się na mieszkania znajdujące się na „wschodnim”, azjatyckim przecież Caddebostan…


Wschód upragniony

Kogo ciągnie na wschód? I właściwie – po co?
Mało dzieje się w Europie? Krajach cywilizowanej Unii Europejskiej?
Z jakiego powodu pchać się do kraju, w którym trzeba płacić 60 lira miesięcznie za tak zwany „pobyt” (sam fakt stąpania po tureckiej ziemi i oddychania tureckim tlenem) i użerać się z biurokracją w walce o niemal nieosiągalne pozwolenie o pracę?
Czy chodzi tylko o nowe, inne, nieznane? O krajobraz, klimat, trudną do uchwycenia tak zwaną „atmosferę”? Ludzi? Widoki, smaki, zapachy?


Wchód utracony

Luty nie jest wbrew pozorom (a przynajmniej wbrew temu, co mi się kiedyś wydawało) miesiącem najwyższego wskaźnika samobójstw i panującej wszechobecnie depresji.
Od czasu do czasu, szczególnie w okresie tak zwanej niesprzyjającej aury, warto jednak oczyścić się z negatywnych emocji i nie kumulować w sobie nieracjonalnej złości do świata, materii żywej oraz nieożywionej, mniej lub bardziej winnej.
Nieracjonalna, osobista złość bierze się stąd, że wyjeżdżając ze Stambułu żywiłam maleńką, niewinną nadzieję, że tak zwany i przez wielu uwielbianych Zachód może okazać się tym, co przyciągnie i zainteresuje mnie bardziej niż cała ta absurdalna Turcja, w której siedzę… siedzę… i „nic” z tego wynika (a wynikać „coś” powinno, w końcu skazałam się na całą tą mordęgę z jakiegoś niebłahego powodu, prawda?).

Dokładając przez niemal pół roku nieustannych starań, dokonując sabotażu w postaci samo-prania-mózgu, mimo najszczerszych chęci i największych starań, stwierdzam, że Stambuł to miejsce jedyne, niepowtarzalne i (w tym momencie) niestety dla mnie nieosiągalne.

Nieokreślona tęsknota za bliżej niezdefiniowanym Wschodem będzie więc prześladować mnie aż do wiosny, kiedy to przebiśniegi, skowronki, te sprawy… i może wreszcie nawet tu zaświeci slońce.

środa, 9 lutego 2011

Tarlabaşı, stambulski wyrzut sumienia



Gdy spytamy przeciętnego Stambulczyka, jaką część miasta uważa za najbardziej niebezpieczną, wielu odpowie zgodnym chórem: Tarlabaşı! (ci bardziej ostrożni rzucą ogólne hasło „Taksim”, mając zapewne na uwadze kieszonkowców oraz odwiedzających centrum mieszkańców przeróżnych dzielnic, w tym tureckich młodzieńców nieokrzesanych i średnio w świecie obeznanych, szwędających się bez celu w sobotnie wieczory i leniwe niedzielne popołudnia, a właściwie mających cel jeden: przyglądanie się, przybierające czasem formę irytującego gapienia; zwykle na kobiety).


Strach się bać

Na Tarlabaşı mieszka wielu Kurdów i Romów. Dzielnica jest opisywana głównie przy użyciu dwóch słów: „bieda” i „niebezpieczeństwo”. Średnio zachęcające.
O ile po Stambule kręciłam się sporo, na początku zwykle sama, a dzielnice odkrywałam arcyciekawe (miesiąc spędzony na Gaziosmanpaşa szokował nawet dość tolerancyjnych i odpornych na dziwactwa znajomych – zupełnie niesłusznie, przemiła okolica), o tyle zła reputacja Tarlabaşı utkwiła jakoś w mojej nie do końca pozbawionej stereotypów i podejrzeń głowie. Do znajdującego się tam muzeum Adama Mickiewicza wybrałam się dopiero po dwóch latach, pod ochroną światła słonecznego i grupy znajomych (przyznaję, głownie chyba dlatego, że aż tak mnie owe muzeum nie intrygowało – zupełnie niesłusznie, całkiem ciekawe).

Zgoda, Tarlabaşı zamożne nie jest. Bałagan, rozsypujące się (przepiękne) domy, biegające, umorusane dzieci, wszechobecne, rozwieszone na długich sznurach pranie. W ciągu dnia nie spotkamy legendarnych lokalnych transwestytów, prostytutek i dilerów. Zobaczymy za to normalne, leniwe życie biednej stambulskiej dzielnicy. Przestraszyć nie powinien się nawet najprzezorniejszy turysta. Chyba, że sam będzie prosić się o kieszonkowców.


Stambuł pęka w szwach.
Minione pięćdziesiąt lat: 900 proc. Stambulczyków więcej (tak, zera są dwa). Najbliższa dekada to około półtora miliona nowych imigrantów, dla których zatłoczona metropolia będzie musiała znaleźć miejsce. I pracę.
Dla zobrazowania: powierzchnia Stambułu jest nieco większa od londyńskiej, ale w tureckim mieście gigancie żyje aż 30% więcej ludzi.

Liczba mieszkańców zaczęła wzrastać drastycznie pod koniec lat 60-tych, w związku z migracjami ze wsi, których rezultatem są powstałe dzielnice biedy. Gecekondu (dosłownie: „wybudowane nocą”) to nisko budżetowe budynki wznoszone „pod osłoną nocy”. Zgodnie z prawem domy powstałe w okresie od zmierzchu do świtu nie mogą bowiem zostać zburzone...

Również opustoszałe, należące kiedyś do Greków, Ormian i Żydów mieszkania na Tarlabaşı stały się domem dla przybywających z biednych wiosek robotników, którzy kilkadziesiąt lat temu zamieszkali w Stambule. Od lat żyją tu również nielegalni imigranci, ale też wysiedlani przez państwo z południa kraju Kurdowie. Teraz rząd chce ich wysiedlić ponownie. Z Tarlabaşı.


Oczyszczanie terenu

Wielki (Podejrzany) Plan to przemieszczenie mieszkańców Tarlabaşı oraz przeprowadzenie na szeroką skalę rewitalizacji okolicy. Kontrowersyjny projekt przedstawia się NA RZĄDOWEJ STRONIE naprawdę zacnie. Nikt o zdrowych zmysłach nie negowałby przecież renowacji wspaniałych, niszczejących, zabytkowych budynków. Co jednak w praktyce oznacza „przemieszczenie” liczącej przeszło 40 tysięcy mieszkańców dzielnicy...?
Fotograf Jonathan Lewis i antropolog Constanze Letsch prowadzą BLOGA, który rozprawia się z mitami dotyczącymi Tarlabaşı, starając się uniknąć zarówno stygmatyzacji mieszkańców dzielnicy, jak i europejskiego, „orientalistycznego” podejścia, które przedstawia biedę dzielnicy jako Turcję autentyczną, nieskażoną zdemoralizowaną „europejskością”.