niedziela, 20 marca 2016

Taksim

"Nie przyzwyczaimy się", czyli: nie chcemy się poddać terrorowi, nie damy się zastraszyć

Pierwszy dzień wiosny. We wczesnej podstawówce kojarzył się z topieniem marzanny. W późnej – ze szkolnym konkursem na najlepszy kostium. Liceum – wagary, studia – piwo w parku.

Od kiedy jestem w Turcji przywodzi na myśl święto Newroz (które oznacza dosłownie "nowy dzień") i jego huczne obchody na południowym wschodzie kraju.

W tym roku kojarzyć się będzie z uśpionym miastem, Taksimem w stanie totalnej śpiączki.

I pytaniem: co teraz?

Życzę wszystkim dobrego "nowego dnia" i prawdziwego początku wiosny.

środa, 16 marca 2016

These shoes were made for walking


Bazar to był jej rytuał. Jechała metrem, a potem przesiadała się w tramwaj, który zawoził ją na sam targ. Bagaż zostawiała zawsze w lotniskowej przechowalni.
Uważała na „turystycznych” złodziei. Była niemal pewna, że jest w stanie rozpoznać ich po jednym spojrzeniu. Z taki doświadczeniem…

Tylko raz ją okradziono – przed samym lotniskiem. Zagadała się z (byłym) chłopakiem, tłum napierał na wejście, otwarty luk taksówki kusił prezentującą się drogo walizką. Jeden profesjonalny ruch, niedostrzeżony przez sprzeczającą się parę, i sprzęt elektroniczny ze Stanów wyparował. Nie mieli czasu, żeby szukać go pod osłoną nocy w zaułkach bocznych uliczek Eminönü, pośród kradzionych skarbów nielegalnych sprzedawców. Szkoda, bo bardzo lubiła zapuszczać się w takie okolice.

Tym razem wydawało jej się, że złodziej śledzi ją już od samego lotniska. Miała na szyi małą sakiewkę, a w niej gotówkę. Dużo gotówki. Po raz pierwszy i ostatni pozwoliła sobie na tak ekstrawagancką lekkomyślność. Po prawie godzinnej podróży była wręcz skłonna uwierzyć, że wpatrujący się w nią (gdy odwracała wzrok) i wyglądający za okno (kiedy rzucała mu przelotne spojrzenie) współpasażer leciał z nią samolotem. Za dużo ginu, za mało toniku – przeszło jej przez myśl, gdy chłopak wstawał powoli z siedzenia. Jeszcze wolniej szedł w jej kierunku, a potem skinął głową z dziwną, przestarzałą gracją, zupełnie niepasującą do dwudziestolatka. Nazywam się Ali. Jestem uczniem pani przyjaciółki. Spotkaliśmy się kilka lat temu, na pewno mnie pani nie pamięta. Po krótkiej wymianie nieistotnych zdań wysiadł na następnym przystanku. Tak, Uniwersytet Stambulski. Tak, studiuje tu na wydziale prawa, specjalizacja: prawo karne. Życzy miłego pobytu i prosi o przekazanie najszczerszych pozdrowień koleżance, dawno jej nie widział.
Turystka zdjęła z szyi woreczek z nadrukiem Oka Proroka i schowała gruby plik banknotów do torby. Gin mi zdecydowanie nie służy.

*
Tym razem podróż na Kryty Bazar nie zapowiadała się na łatwą. Pogoda była makabryczna, istny mały bosforski huragan. Krążyli nad lotniskiem ponad pół godziny, zanim kontrolerzy lotów zlitowali się i pozwolili odpocząć skołowanej maszynie. Ciekawe, ilu samolotom nie udało się wzbudzić ich współczucia. Pewnie kołują nadal razem z mewami – nie potrafiła ich jednak dostrzec, czarne chmury przesłaniały wszystko.
Nagły spadek temperatury o ponad dziesięć stopni, odczuwalnej pewnie więcej – rzecz niespotykana o tej porze roku. Do tego alarm bombowy. Po tylu wybuchach w centralnych częściach miasta kontrola na lotnisku była prawdziwą drogą przez mękę. Panika, omdlenia. Jakoś nie udało się tego sprawniej rozwiązać, jakoś znów wyszedł niechciany chaos, który tak kochała w tym mieście. Niewzruszona dopchała się w końcu do wyjścia. Potencjalne ładunki wybuchowe nie robiły na niej większego wrażenia, lata pracy w krajach dużo mniej stabilnych od Turcji nauczyły zdrowego dystansu. Albo niezdrowej obojętności.
Cóż, taki urok tego kraju – niezrażona dziesiątą chyba z rzędu kontrolą tajniaków ruszyła z misją zakupu ulubionych butów.

Można niesłusznie sądzić, że ceny najstarszego w Turcji centrum handlowego powinny być sztucznie zawyżone, pomnożone przez dwa, a przynajmniej podawane turystom w innych, bardziej docenianych walutach. Szkodliwy przesąd. Wystarczyło „poznać” jakiegoś Mehmeta lub Ahmeta, czyli wypić z nimi litr herbaty, zapamiętać imiona córek oraz nocujących w sklepie kotów, by witali jak rodzinę w swoich skromnych progach. Dotyczyło to każdej przybranej rodziny, bez wyjątku. Nawet Amerykanów nie wypada orżnąć, a już tym bardziej w czasie Ramazanu.

Buty na pewno czekały na nią w kilku wersjach kolorystycznych, w tym samym co zawsze rozmiarze 38,5. Weszła do sklepu z niezachwianą pewnością siebie stałej klientki, dlatego to, co zobaczyła, wytrąciło ją z równowagi i doprowadziło prawie do upadku. Potknęła się o zbyt wysoki próg, ale zamiast przewrócić, poleciała parę metrów do przodu, wprost na biurko zaczytanego sprzedawcy. To niemożliwe, dopiero co widzieliśmy się w tramwaju! – zaczęła nerwowo podnosić z podłogi porozrzucane książki. Słucham…? – zmieszany chłopak poprawił zjeżdżające z nosa okulary.

Po kwadransie masowania spuchniętego kolana, rytualnego picia herbaty oraz standardowej pogawędki o niczym, wiedziała już, że: – Hasan zastępuje dziś wujka, który nabawił się migreny przez to przeklęte załamanie pogody – serdecznie ją oczywiście pozdrawia; – spotkany przez nią w tramwaju Ali to brat bliźniak chłopaka; – Hasan tylko pozornie cieszy się sukcesami brata, w rzeczywistości jest piekielnie zazdrosny o jego uczelnię, udane życie prywatne i przyszłą prawniczą karierę. Miała nosa do ludzi, potrafiła od razu wyczuć fałsz rzucanych na prawo i lewo pochwał.

Po kolejnym kwadransie rytualnego przymierzania butów oraz profesjonalnego targowania, stanowiącego tylko grę dla wtajemniczonych (w której zawsze tak chętnie brała udział), nastąpiło równie rytualne zerknięcie na zegarek: ach, to już TA godzina! (choć miała jeszcze sporo czasu). Uścisnęła dłoń sprzedawcy, pogłaskała kota i wychodząc znów lekko potknęła się w progu. To na szczęście! – zaśmiał się Hasan.
Wydawało jej się, że w podanej przez niego torbie było jedno dodatkowe pudełko, ale była tak skołowana ginem, zbyt mocną herbatą, pogodą i bliźniaczym zbiegiem okoliczności, że – tak przecież zwykle pedantyczna – nie zwróciła na to specjalnej uwagi.

*
Że torba zniknęła zauważyła dopiero wysiadając z metra. Na pewno miała ją ze sobą w sklepie z biżuterią, pamięta, że wychodziła z nią z Błękitnego Meczetu… Musiała zostawić ją w tramwaju. Nie było już czasu na powrót i poszukiwania, do lotu zostały niecałe dwie godziny. Wysłała szybko wiadomość do przyjaciółki, może ktoś zgłosi zgubiony pakunek kierowcy, w tym kraju ludzie przecież nie kradną... Jeśli nie, będzie to znak, że powinna rzucić swój obuwniczy nałóg. Udało jej się z papierosami, uda i z butami.

Czekając na samolot zadarła wysoko głowę z całą resztą okupujących zatłoczoną lotniskową poczekalnię. Setki głów wpatrywały się teraz ze skupieniem w monitory telewizorów wyświetlających wiadomość z ostatniej chwili.
Kolejny wybuch (westchnienia). Niewielki ładunek eksplodował na terenie wydziału prawa Uniwersytetu Stambulskiego (kolejne westchnienia). Zginął jeden student i samobójczyni, kilka osób zostało lekko rannych (westchnienie dziwnej ulgi). Świadkowie sporządzili portret pamięciowy sprawczyni, jej dane nie są jeszcze znane policji.
Tym razem westchnęła Turystka.
Na ekranie zobaczyła rysy twarzy bliźniaczo podobnej do swojej.


PS. powyższe opowiadanie stanowi oczywiście fikcję, studenci wspomnianego uniwersytetu mają się dobrze, a ja wybieram właśnie na spacer nad Bosfor.