Bazar
to był jej rytuał. Jechała metrem, a potem przesiadała się w tramwaj, który
zawoził ją na sam targ. Bagaż zostawiała zawsze w lotniskowej przechowalni.
Uważała
na „turystycznych” złodziei. Była niemal pewna, że jest w stanie rozpoznać ich
po jednym spojrzeniu. Z taki doświadczeniem…
Tylko
raz ją okradziono – przed samym lotniskiem. Zagadała się z (byłym) chłopakiem,
tłum napierał na wejście, otwarty luk taksówki kusił prezentującą się drogo
walizką. Jeden profesjonalny ruch, niedostrzeżony przez sprzeczającą się parę, i
sprzęt elektroniczny ze Stanów wyparował. Nie mieli czasu, żeby szukać go pod
osłoną nocy w zaułkach bocznych uliczek Eminönü, pośród kradzionych skarbów nielegalnych
sprzedawców. Szkoda, bo bardzo lubiła zapuszczać się w takie okolice.
Tym
razem wydawało jej się, że złodziej śledzi ją już od samego lotniska. Miała na
szyi małą sakiewkę, a w niej gotówkę. Dużo gotówki. Po raz pierwszy i ostatni
pozwoliła sobie na tak ekstrawagancką lekkomyślność. Po prawie godzinnej podróży
była wręcz skłonna uwierzyć, że wpatrujący się w nią (gdy odwracała wzrok) i
wyglądający za okno (kiedy rzucała mu przelotne spojrzenie) współpasażer leciał
z nią samolotem. Za dużo ginu, za mało
toniku – przeszło jej przez myśl, gdy chłopak wstawał powoli z siedzenia. Jeszcze
wolniej szedł w jej kierunku, a potem skinął głową z dziwną, przestarzałą gracją,
zupełnie niepasującą do dwudziestolatka. Nazywam
się Ali. Jestem uczniem pani przyjaciółki. Spotkaliśmy się kilka lat temu, na
pewno mnie pani nie pamięta. Po krótkiej wymianie nieistotnych zdań wysiadł
na następnym przystanku. Tak, Uniwersytet Stambulski. Tak, studiuje tu na wydziale
prawa, specjalizacja: prawo karne. Życzy miłego pobytu i prosi o przekazanie
najszczerszych pozdrowień koleżance, dawno jej nie widział.
Turystka
zdjęła z szyi woreczek z nadrukiem Oka Proroka i schowała gruby plik banknotów
do torby. Gin mi zdecydowanie nie służy.
*
Tym
razem podróż na Kryty Bazar nie zapowiadała się na łatwą. Pogoda była
makabryczna, istny mały bosforski huragan. Krążyli nad lotniskiem ponad pół
godziny, zanim kontrolerzy lotów zlitowali się i pozwolili odpocząć skołowanej
maszynie. Ciekawe, ilu samolotom nie udało się wzbudzić ich współczucia. Pewnie
kołują nadal razem z mewami – nie potrafiła ich jednak dostrzec, czarne chmury
przesłaniały wszystko.
Nagły
spadek temperatury o ponad dziesięć stopni, odczuwalnej pewnie więcej – rzecz
niespotykana o tej porze roku. Do tego alarm bombowy. Po tylu wybuchach w
centralnych częściach miasta kontrola na lotnisku była prawdziwą drogą przez
mękę. Panika, omdlenia. Jakoś nie udało się tego sprawniej rozwiązać, jakoś znów
wyszedł niechciany chaos, który tak kochała w tym mieście. Niewzruszona dopchała
się w końcu do wyjścia. Potencjalne ładunki wybuchowe nie robiły na niej
większego wrażenia, lata pracy w krajach dużo mniej stabilnych od Turcji
nauczyły zdrowego dystansu. Albo niezdrowej obojętności.
Cóż, taki urok tego kraju
– niezrażona dziesiątą chyba z rzędu kontrolą tajniaków ruszyła z misją zakupu
ulubionych butów.
Można
niesłusznie sądzić, że ceny najstarszego w Turcji centrum handlowego powinny
być sztucznie zawyżone, pomnożone przez dwa, a przynajmniej podawane turystom w
innych, bardziej docenianych walutach. Szkodliwy przesąd. Wystarczyło „poznać”
jakiegoś Mehmeta lub Ahmeta, czyli wypić z nimi litr herbaty, zapamiętać imiona
córek oraz nocujących w sklepie kotów, by witali jak rodzinę w swoich skromnych progach. Dotyczyło to każdej
przybranej rodziny, bez wyjątku. Nawet Amerykanów nie wypada orżnąć, a już tym bardziej
w czasie Ramazanu.
Buty
na pewno czekały na nią w kilku wersjach kolorystycznych, w tym samym co zawsze
rozmiarze 38,5. Weszła do sklepu z niezachwianą pewnością siebie stałej
klientki, dlatego to, co zobaczyła, wytrąciło ją z równowagi i doprowadziło prawie
do upadku. Potknęła się o zbyt wysoki próg, ale zamiast przewrócić, poleciała parę metrów do przodu, wprost na biurko zaczytanego sprzedawcy. To niemożliwe, dopiero co widzieliśmy się w tramwaju! – zaczęła
nerwowo podnosić z podłogi porozrzucane książki. Słucham…? – zmieszany chłopak poprawił zjeżdżające z nosa okulary.
Po
kwadransie masowania spuchniętego kolana, rytualnego picia herbaty oraz
standardowej pogawędki o niczym, wiedziała już, że: – Hasan zastępuje dziś
wujka, który nabawił się migreny przez to przeklęte załamanie pogody –
serdecznie ją oczywiście pozdrawia; – spotkany przez nią w tramwaju Ali to brat
bliźniak chłopaka; – Hasan tylko pozornie cieszy się sukcesami brata, w
rzeczywistości jest piekielnie zazdrosny o jego uczelnię, udane życie prywatne
i przyszłą prawniczą karierę. Miała nosa do ludzi, potrafiła od razu wyczuć
fałsz rzucanych na prawo i lewo pochwał.
Po
kolejnym kwadransie rytualnego przymierzania butów oraz profesjonalnego targowania,
stanowiącego tylko grę dla wtajemniczonych (w której zawsze tak chętnie brała
udział), nastąpiło równie rytualne zerknięcie na zegarek: ach, to już TA godzina! (choć miała jeszcze sporo czasu). Uścisnęła
dłoń sprzedawcy, pogłaskała kota i wychodząc znów lekko potknęła się w progu. To na szczęście! – zaśmiał się Hasan.
Wydawało
jej się, że w podanej przez niego torbie było jedno dodatkowe pudełko, ale była
tak skołowana ginem, zbyt mocną herbatą, pogodą i bliźniaczym zbiegiem
okoliczności, że – tak przecież zwykle pedantyczna – nie zwróciła na to
specjalnej uwagi.
*
Że
torba zniknęła zauważyła dopiero wysiadając z metra. Na pewno miała ją ze sobą
w sklepie z biżuterią, pamięta, że wychodziła z nią z Błękitnego Meczetu…
Musiała zostawić ją w tramwaju. Nie było już czasu na powrót i poszukiwania, do
lotu zostały niecałe dwie godziny. Wysłała szybko wiadomość do przyjaciółki,
może ktoś zgłosi zgubiony pakunek kierowcy, w tym kraju ludzie przecież nie
kradną... Jeśli nie, będzie to znak, że powinna rzucić swój obuwniczy nałóg. Udało
jej się z papierosami, uda i z butami.
Czekając
na samolot zadarła wysoko głowę z całą resztą okupujących zatłoczoną lotniskową
poczekalnię. Setki głów wpatrywały się teraz ze skupieniem w monitory
telewizorów wyświetlających wiadomość z ostatniej chwili.
Kolejny
wybuch (westchnienia). Niewielki ładunek eksplodował na terenie wydziału prawa
Uniwersytetu Stambulskiego (kolejne westchnienia). Zginął jeden student i
samobójczyni, kilka osób zostało lekko rannych (westchnienie dziwnej ulgi). Świadkowie sporządzili
portret pamięciowy sprawczyni, jej dane nie są jeszcze znane policji.
Tym
razem westchnęła Turystka.
Na
ekranie zobaczyła rysy twarzy bliźniaczo podobnej do swojej.
PS. powyższe opowiadanie stanowi oczywiście fikcję, studenci wspomnianego
uniwersytetu mają się dobrze, a ja wybieram właśnie na spacer nad Bosfor.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz