czwartek, 21 marca 2013

Mutluluk


We wtorek obejrzałam film Glück (Szczęście). Wczoraj obchodzony był (tak sobie szacowna ONZ w ubiegłym roku wymyśliła) Międzynarodowy Dzień Szczęścia. Dziś postanowiłam na lekcji o szczęściu porozmawiać.
Teraz aż prosi się o tym nieszczęsnym szczęściu napisać.

Jak koncepcja szczęścia ma się do szerokości geograficznej? Czy średnio zamożnym mieszkańcom średnio zamożnych krajów południowych żyje się przyjemniej niż zimnokrwistym obywatelom Europy Północnej (którzy mają wymiernie więcej powodów do radości – choćby tych natury finansowej)? Czy brak słońca przyczynia się do braku szczęścia? Jak ma się do tego zamożność obywateli? Religia?

Zgodnie z opublikowanym niedawno raportem Tureckiego Instytutu Statystycznego (2012 Life Satisfaction Statistics) 61 procent społeczeństwa jest bardzo szczęśliwa, a 29 procent –  szczęśliwa. Tylko co dziesiąty Turek uważa się za nieszczęśliwca, a 76 procent (!) z nadzieją spogląda w przyszłość.
Jak na kraj na dorobku – rewelacja!
Skąd tyle radości? Może stąd, że to najwyraźniej nie pieniądze dają szczęście tureckim obywatelom. Potrzebne jest, banalnie, zdrowie (70.8 proc.). Na drugim, odległym miejscu, znajduje się miłość (13,8 proc.). Sukces i pieniądze – gdzieś na szarym końcu.

Co innego mieli na ten temat do powiedzenia uczniowie.
„Bylibyśmy szczęśliwi, gdyby odebrano nam trochę godzin pracy, a dodano nieco do pensji.” Turecki tydzień pracy wynosi teoretycznie 45 godzin. W praktyce rzadko zdarza się, by ktokolwiek harował poniżej 50. Na porządku dziennym są tak zwane soboty „półpracujące” (8-12, 10-16 – w zależności od fantazji szefa) lub sześciodniowy tydzień pracy. Dlatego tak bardzo lubię swoje pracujące niedziele – Taksim przeżywa wtedy oblężenie powodujące palpitacje serca, z przyjemnością siedzę sobie wtedy w szkolnej twierdzy. Co ciekawe i do dziś budzące moje zdziwienie – większość Turków uważa się za leniwych. W jakiejkolwiek dyskusji na temat stereotypów, negatywnych narodowych cech, słyszę: „jesteśmy leniwi.” Pytam wtedy – jak wasze rzekome lenistwo przekłada się na 50-60 godzinny tydzień pracy? Chwila ciszy. „Pracujemy może więcej niż Europa Zachodnia, ale za to nieefektywnie.” Potakiwania. Czy możecie wyjść z biura po ośmiu godzinach efektywnej pracy? – kolejne pytanie. Śmiech. „Nie no, gdzież…” Nie uważacie w takim razie, że to błędne koło? Zdajecie sobie sprawę, że bezpłatne nadgodziny są obowiązkowe, pracujecie więc nieefektywnie, bo ponad 10 godzin efektywnej pracy to czysty masochizm? Cisza. Zaskakujący samokrytycyzm.

„Tempo życia i korki sprawiają, że ludzie są tu nieszczęśliwi.” Temat korków sprawia, że nie mogę powstrzymać się od komentarza na temat wzrastającej liczby samochodów, ukrywając swe intencje poprzez porównanie Polski i Niemiec (przeczytałam niedawno, że mamy podobno więcej samochodów niż nasz zamożny zachodni sąsiad; Niemcy przesiadają się ochoczo do komunikacji miejskiej oraz… na rowery). Skoro wszyscy do tego pękającego w szwach Stambułu walą drzwiami i oknami, miasto magicznie się nie rozrasta, a każdy stambulczyk chce mieć przynajmniej jeden samochód… nie należy się dziwić, że dojazd z punktu A, zwanego domem, do punktu B, zwanego znienawidzonym biurem, zajmuje w godzinach szczytu półtorej godziny zamiast wymarzonych trzech kwadransów. Stambulczyku, przesiądź się do metrobusa! – ciśnie się na usta, gdy… przypominamy sobie naszą ostatnią podróż wspomnianym środkiem komunikacji miejskiej, kiedy to przywarci twarzą do okna odliczaliśmy sekundy do kolejnego przystanku. Większość nie może sobie pozwolić na swobodę w wyborze miejsca zamieszkania czy też względną swobodę w wyborze miejsca pracy, toteż stwierdzenia typu „Od lat mam do pracy nie więcej niż kwadrans piechotą” lub „Ze środków komunikacji miejskiej wybieram zwykle prom, bo widoczki ładne, a ja lubię robić zdjęcia” zostałyby (słusznie zresztą) uznane za oznakę chamstwa. Staram się unikać jakichkolwiek odpowiedzi na pytania z serii życie prywatne, dopiero przyparta do muru wyduszam z siebie: no, ja tu za rogiem sobie rezyduję. Chcieli wiedzieć, to mają.

No i ta wolność. A raczej jej brak. Coś o presji rodziny, parę słów o presji w pracy, po chwili jeden z bardziej charyzmatycznych (mówiąc eufemistycznie) uczniów zaczyna antyreligijną tyradę na temat „wolności od religii” i szczęścia, która nie do końca (sądząc po minach) przypada do gustu większości. Minęło czterdzieści minut, żegnam się więc serdecznie, licząc na to, że „charyzmatyczny” uczeń nie znajdzie się nigdy w mojej grupie. Tyle wystarczy mi do względnego szczęścia. Wolność od irytujących indywiduów.

I może jeszcze pierwszy dzień wiosny.