Dziś osobiście, bo w
ramach kolejnego projektu Klubu Polek na Obczyźnie. Tym razem o tym, do czego –
mimo miesięcy, lat, dekad (odpowiednie skreślić) – nie możemy się w naszych
krajach rezydencji przyzwyczaić. Były już min. Austria, Francja, Niemcy, Włochy
i Rosja. Czas na Turcję.
Człowiek do wielu
rzeczy może się w życiu przyzwyczaić – wyświechtane, ale jak to zwykle w takich
przypadkach bywa – prawdziwe.
Przed
Turcją…
Byłam introwertyczką – nadal
jestem nią skrycie, ale z racji wykonywanej pracy i zdobytych doświadczeń
skutecznie udaje mi się przekonać innych i samą siebie, że jest inaczej.
Nie lubiłam mięsa – na
chwilę obecną rzadko zdarza mi się odmówić dobrego steka. Albo pikantnego adana kebabı. Albo…
Nienawidziłam tureckiej
anyżówki – teraz nie wyobrażam sobie, że może istnieć lepszy towarzysz długiej,
przegadanej kolacji z dawno niewidzianymi przyjaciółmi.
Byłam bardziej
zasadnicza. I niecierpliwa. Teraz jestem w stanie przymrużyć oko na więcej
niezłośliwych niedociągnięć… poza jednym takim.
Właśnie…
Mimo 9 lat w Turcji…
Nie mogę przyzwyczaić się
do tego, że czas płynie tu inaczej. Uwaga, będzie metafizycznie.
Z jednej strony – dużo
szybciej. Stambuł przepycha się, rwie do przodu, gna. Może niekoniecznie na
oślep, ale często bez zastanowienia. Wszechobecny pęd (nawet, gdy pęd to
desperacki), nieskończone możliwości (co z tego, że pozorne, a dla większości
desperacko pędzących zwyczajnie niedostępne) – nie pozwalają się zatrzymać.
Wstyd choć na chwilę się zawahać. Zagubić na dłużej – hańba.
Czerwone światło.
Czekamy na zielone? Po co? Pędzące samochody? Co z tego, i tak będą musiały się
zatrzymać. A że kierowcy dadzą ostro po hamulcach, a ktoś na tym ewentualnie
ucierpi… Przeznaczenie! W takich chwilach to zawsze jego wina.
Kolejka. Innymi słowy –
wyzwanie. Jak podejść, żeby obejść… Wszystkim zawsze się spieszy, to oczywiste,
że czekać nie będą. Czekanie jest dla przegranych, czekanie jest dla
męczenników. A kto chce w dzisiejszych czasach zaliczać się do tego mało
atrakcyjnego grona?
Jak się już nieelegancko
dopchamy i dopniemy swego, zadzwoni telefon. A telefon – rzecz święta. Pół
godziny rozmowy o niczym zleci jak z bicza strzelił. Spieszyło nam się
przecież… Nie, to co innego. Obowiązki obowiązkami, rozmowa rozmową. Jest czas
na to pierwsze (zawsze go za mało) jest czas na przyjemności (nawet kosztem
snu).
45-godzinny tydzień
pracy? Tylko w teorii. Prawdziwa turecka harówka to w rzeczywistości godzin 60,
zwykle również tak zwane „pół dnia” w soboty. Czy można pracować wydajnie przez
ponad 10 godzin na dobę? Pytanie lepiej pozostawić bez odpowiedzi…
Tureckie pojmowanie
czasu i koncepcja jego rzekomego braku bardzo różnią się od jakichkolwiek
wcześniejszych doświadczeń. Także tym, że tutaj czas dla rodziny, przyjaciół i
znajomych znajdzie się zawsze – choćby oznaczał zarwaną noc, nieobecność w
pracy, oblany egzamin. Są bowiem rzeczy święte i bardziej święte, a do tych
drugich zaliczają się więzy rodzinne i więzy przyjaźni. Piękna sprawa, do
której… też trudno jest się przyzwyczaić.
Ale o tym innym razem i
w innym czasie…
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Jeśli interesuje Was, do czego ciężko jest się przyzwyczaić we Francji, zajrzyjcie na blog Anny: www.aniawinter.com. A już jutro (21 października) Alicja z bloga www.asica-scrap.blogspot.com opowie o swoich irlandzkich doświadczeniach.
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Jesienny projekt dedykujemy akcji "AUTOSTOPEM DLA HOSPICJUM"
Przemek Skokowski wyruszył autostopem z Gdańska na Antarktydę, by zebrać 100 tys. zł. na Fundusz Dzieci Osieroconych oraz na rzecz dzieci z Domowego Hospicjum dla dzieci im. ks. E. Dutkiewicza SAC w Gdańsku. Na chwilę obecną brakuje 35 tys. Jeśli podoba Ci się nasz projekt, bardzo prosimy o wsparcie akcji dowolną kwotą.
Więcej info: https://www.siepomaga.pl/r/autostopemdlahospicjum
8 komentarzy:
mniej wiecj tak sobie wyobrazam turecka mentalnosc. Kapitalnie to opisalas z humorem
ale fajny post, bardzo zabawnie opisujesz tureckie realia :)
Kiedyś rozmawiałam z jednym Turkiem i on w odpowiedzi na te pracujące soboty i ogólną harówkę odpowiedział, że tak naprawdę wszyscy udają, że pracują, że są zajęci. Bo jeśli ktoś ich zapyta: co, już skończyłeś? dostaną w odpowiedzi: to masz teraz to. Więc wolą pracować niewydajnie i przez długie godziny niż być zasypywanymi nowymi zadaniami. Co o tym myślisz? Prawda, nieprawda?
No nie dałabym rady w Turcji...
dziękuję wszystkim Paniom za komentarze :)
Wiola - prawda ;) ale wiesz, to jest takie błędne koło.. skoro wiesz, że i tak musisz zostać w pracy 10 godzin, wolisz zdroworozsądkowo oszczędzać siły.. sama wpadłam swego czasu w podobną pułapkę, dając z siebie wszystko 60 godzin w tygodniu.. skończyło się na tym, że po niecałym roku rzuciłam pracę, ledwo zipiąc.. a ci, co lepiej potrafili sytuację "ogarnąć", pracują tam do dziś - nie wątpię zresztą, że awansowali ;)
Polko w Szwecji - nooo, po Szwecji to pewnie by się nie dało ;)
Prowadzę bloga parentongowego swinki3.blox.pl, a w nim cykl wywiadów z mamami mieszkającymi poza granicami kraju. Wiem, że mamą jeszcze nie jesteś, ale gdybyś miała ochotę podzielić się swoimi spostrzeżeniami co do życia matek w Turcji - byłabym wdzięczna.
podałam koleżance (dwójka dzieci) namiary na Twojego bloga, powinna się wkrótce odezwać :)
pozdrawiam!
Dziekuję~!
Prześlij komentarz