wtorek, 20 października 2015

Nie mogę się przyzwyczaić… czyli w poszukiwaniu straconego czasu

Dziś osobiście, bo w ramach kolejnego projektu Klubu Polek na Obczyźnie. Tym razem o tym, do czego – mimo miesięcy, lat, dekad (odpowiednie skreślić) – nie możemy się w naszych krajach rezydencji przyzwyczaić. Były już min. Austria, Francja, Niemcy, Włochy i Rosja. Czas na Turcję.



Człowiek do wielu rzeczy może się w życiu przyzwyczaić – wyświechtane, ale jak to zwykle w takich przypadkach bywa – prawdziwe.

Przed Turcją…
Byłam introwertyczką – nadal jestem nią skrycie, ale z racji wykonywanej pracy i zdobytych doświadczeń skutecznie udaje mi się przekonać innych i samą siebie, że jest inaczej.

Nie lubiłam mięsa – na chwilę obecną rzadko zdarza mi się odmówić dobrego steka. Albo pikantnego adana kebabı. Albo…

Nienawidziłam tureckiej anyżówki – teraz nie wyobrażam sobie, że może istnieć lepszy towarzysz długiej, przegadanej kolacji z dawno niewidzianymi przyjaciółmi.

Byłam bardziej zasadnicza. I niecierpliwa. Teraz jestem w stanie przymrużyć oko na więcej niezłośliwych niedociągnięć… poza jednym takim.
Właśnie…

Mimo 9 lat w Turcji…
Nie mogę przyzwyczaić się do tego, że czas płynie tu inaczej. Uwaga, będzie metafizycznie.

Z jednej strony – dużo szybciej. Stambuł przepycha się, rwie do przodu, gna. Może niekoniecznie na oślep, ale często bez zastanowienia. Wszechobecny pęd (nawet, gdy pęd to desperacki), nieskończone możliwości (co z tego, że pozorne, a dla większości desperacko pędzących zwyczajnie niedostępne) – nie pozwalają się zatrzymać. Wstyd choć na chwilę się zawahać. Zagubić na dłużej – hańba.

Czerwone światło. Czekamy na zielone? Po co? Pędzące samochody? Co z tego, i tak będą musiały się zatrzymać. A że kierowcy dadzą ostro po hamulcach, a ktoś na tym ewentualnie ucierpi… Przeznaczenie! W takich chwilach to zawsze jego wina.

Kolejka. Innymi słowy – wyzwanie. Jak podejść, żeby obejść… Wszystkim zawsze się spieszy, to oczywiste, że czekać nie będą. Czekanie jest dla przegranych, czekanie jest dla męczenników. A kto chce w dzisiejszych czasach zaliczać się do tego mało atrakcyjnego grona?

Jak się już nieelegancko dopchamy i dopniemy swego, zadzwoni telefon. A telefon – rzecz święta. Pół godziny rozmowy o niczym zleci jak z bicza strzelił. Spieszyło nam się przecież… Nie, to co innego. Obowiązki obowiązkami, rozmowa rozmową. Jest czas na to pierwsze (zawsze go za mało) jest czas na przyjemności (nawet kosztem snu).

45-godzinny tydzień pracy? Tylko w teorii. Prawdziwa turecka harówka to w rzeczywistości godzin 60, zwykle również tak zwane „pół dnia” w soboty. Czy można pracować wydajnie przez ponad 10 godzin na dobę? Pytanie lepiej pozostawić bez odpowiedzi…

Tureckie pojmowanie czasu i koncepcja jego rzekomego braku bardzo różnią się od jakichkolwiek wcześniejszych doświadczeń. Także tym, że tutaj czas dla rodziny, przyjaciół i znajomych znajdzie się zawsze – choćby oznaczał zarwaną noc, nieobecność w pracy, oblany egzamin. Są bowiem rzeczy święte i bardziej święte, a do tych drugich zaliczają się więzy rodzinne i więzy przyjaźni. Piękna sprawa, do której… też trudno jest się przyzwyczaić.

Ale o tym innym razem i w innym czasie…
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Jeśli interesuje Was, do czego ciężko jest się przyzwyczaić we Francji, zajrzyjcie na blog Anny: www.aniawinter.com. A już jutro (21 października) Alicja z bloga www.asica-scrap.blogspot.com opowie o swoich irlandzkich doświadczeniach.
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Jesienny projekt dedykujemy akcji "AUTOSTOPEM DLA HOSPICJUM"
Przemek Skokowski wyruszył autostopem z Gdańska na Antarktydę, by zebrać 100 tys. zł. na Fundusz Dzieci Osieroconych oraz na rzecz dzieci z Domowego Hospicjum dla dzieci im. ks. E. Dutkiewicza SAC w Gdańsku. Na chwilę obecną brakuje 35 tys. Jeśli podoba Ci się nasz projekt, bardzo prosimy o wsparcie akcji dowolną kwotą.

8 komentarzy:

Anonimowy pisze...

mniej wiecj tak sobie wyobrazam turecka mentalnosc. Kapitalnie to opisalas z humorem

Agnieszka Korzeniewska pisze...

ale fajny post, bardzo zabawnie opisujesz tureckie realia :)

Unknown pisze...

Kiedyś rozmawiałam z jednym Turkiem i on w odpowiedzi na te pracujące soboty i ogólną harówkę odpowiedział, że tak naprawdę wszyscy udają, że pracują, że są zajęci. Bo jeśli ktoś ich zapyta: co, już skończyłeś? dostaną w odpowiedzi: to masz teraz to. Więc wolą pracować niewydajnie i przez długie godziny niż być zasypywanymi nowymi zadaniami. Co o tym myślisz? Prawda, nieprawda?

Anonimowy pisze...

No nie dałabym rady w Turcji...

Agata Wielgołaska pisze...

dziękuję wszystkim Paniom za komentarze :)

Wiola - prawda ;) ale wiesz, to jest takie błędne koło.. skoro wiesz, że i tak musisz zostać w pracy 10 godzin, wolisz zdroworozsądkowo oszczędzać siły.. sama wpadłam swego czasu w podobną pułapkę, dając z siebie wszystko 60 godzin w tygodniu.. skończyło się na tym, że po niecałym roku rzuciłam pracę, ledwo zipiąc.. a ci, co lepiej potrafili sytuację "ogarnąć", pracują tam do dziś - nie wątpię zresztą, że awansowali ;)

Polko w Szwecji - nooo, po Szwecji to pewnie by się nie dało ;)

Monika Kilijańska pisze...

Prowadzę bloga parentongowego swinki3.blox.pl, a w nim cykl wywiadów z mamami mieszkającymi poza granicami kraju. Wiem, że mamą jeszcze nie jesteś, ale gdybyś miała ochotę podzielić się swoimi spostrzeżeniami co do życia matek w Turcji - byłabym wdzięczna.

Agata Wielgołaska pisze...

podałam koleżance (dwójka dzieci) namiary na Twojego bloga, powinna się wkrótce odezwać :)
pozdrawiam!

Monika Kilijańska pisze...

Dziekuję~!