Stambulskie frustracje
Sultanahmet Camii
Rozglądasz się wokół i myślisz:
dywan jest, jaki być powinien, lampki nastrojowe, kafelki niczego sobie.
Minaretów aż sześć. Ochów i achów jednak brak.
Skąd ten chłód uczuć? Jeśli
widziało się w życiu niejeden meczet, Błękitny nie powali na kolana. Tym
bardziej, gdy obskoczyliśmy też stambulskie Süleymaniye, Yeni Camii, meczety w
dzielnicy Eyüp, Fatih, Ortaköy… Możemy cierpieć wówczas na pewnego rodzaju
architektoniczny, minaretowy przesyt. Nie ustawiajmy meczetowi Sultanahmet
poprzeczki zbyt wysoko – ot, jedna z wielu stambulskich atrakcji, a nie siódmy
cud świata. Zdroworozsądkowe nastawienie uprzyjemni zwiedzanie.
Stygmat turysty
Nie dadzą nam spokoju. Jak w
każdym masowo odwiedzanym wielkim mieście pracownicy knajp i sklepów z
pamiątkami zapraszają, zagadują, zachwalają. Im bardziej turystyczna okolica, tym
większe ryzyko nagabywania. nie do końca więc niemiła niespodzianka, raczej nieuniknione doświadczenie.
Mieszkamy w Stambule od lat? Żadne tłumaczenia nie
pomogą, jeśli snujemy się po turystycznie utartych szlakach, a tureckość nam z
oczu nie patrzy. Stambuł mówi introwertykom stanowcze NIE.
Jak żyć, jak sobie radzić? To oczywiście,
że w zagłębiach turystycznych jest zwykle drożej. Nie dziwią próby naciągania,
zawyżania cen, niewielkich finansowych machlojek (nie zamawialiśmy wody, która
widnieje na rachunku?). Goście, którym zachciało się masochistycznej wyprawy w
okolice Błękitnego Meczetu latem, w dodatku w czasie weekendu, muszą sobie
radzić sami. Na Taksim w sobotni wieczór wyciągnąć nas może jedynie powalająca
na kolana promocja ulubionych drinków. Letnia niedzielna wyprawa na Wyspy
Książęce to samobójstwo – prom przypomina nagrzaną puszkę z sardynkami, a
spacer po wyspie – dreptanie w gęsim stadzie.
Stambulskie niespodzianki
Kız Kulesi
Widok na słynną wieżę z brzegu azjatyckiej
dzielnicy Üsküdar. Pufy pokrywające betonowe schody niejedno już przeżyły;
upływający czas odebrał im jednak tylko nieco urody, nie wygodę.
Wspomniane schody to wielka,
tania kawiarnia na świeżym powietrzu. Herbata lub puszka coli – najczęściej
zamawiane napoje. Alkoholu brak. Jest za to prażony słonecznik, zachwalany
przez (często małoletnich) sprzedawców, którzy krążą niestrudzenie między
podziwiającymi zachód słońca stambulczykami i turystami. Nikt nie pogania, nie
wyprasza. Nawet, gdy dawno już ujrzeliśmy dno szklaneczki zamówionej herbaty. Tylko
nowo przybyli amatorzy romantycznych wieczorów mogą rzucać niecierpliwe
spojrzenia, jeśli wolnych miejsc brak. A zdarza się.
Zachód słońca ze słonecznikiem w
dłoni i z Kız Kulesi w tle obowiązkowym punktem programu.
Ulica Barowa
Z konserwatywnego Üsküdar ruszamy
do skrajnie odmiennej dzielnicy Kadıköy. Położone rzut beretem od siebie (łatwy
i szybki dojazd dolmuşem), a różne jak
woda i ogień (lub ayran i Efes).
Wiem… wielu turystów powie: nic
specjalnego, na Beyoğlu są ciekawe architektonicznie budynki, a tu to jakaś taka
komuna. Wiem, że radykalni turyści rzekną: nie ruszamy się z okolic Błękitnego
Meczetu. A ekspaci-świeżynki nie przepadają, bo orientalistyczne ciągotki
silniejsze są od prawdy. A prawda jest taka, że… Turcja to też zwykłe budynki,
zwykli ludzie i zwykłe, fajne bary.
Pamiętam jak dziś pierwsze dni
pobytu w Kayseri, milionowym mieście położonym w centralnej Anatolii. Gdzie te
„tureckie” knajpy z „turecką” muzyką, gdzie nargile
i ayran z metalowych mis? Gdzież podziały
się słynne tureckie dywany ścielące podłogi tradycyjnych domostw? W skansenie,
moi drodzy, w skansenie. Dla fanów kilimów, glinianych cudeniek i
„niepowtarzalnej, orientalnej atmosfery” jest położona niecałą godzinę od
miasta, nastawiona na turystów Kapadocja. Dla mieszkańców miasta – są i kilimy
i nargile, a i owszem. Kayseri to jednak nie türkü evi, a prężnie rozwijające się miasto, którego młodzież lubi
jeść fast food i snuć się po centrach handlowych. Łzy i smuteczek? Cóż,
globalizacja. McDonald’s dotarł do Turcji lata świetlne temu i ma się tu równie
dobrze jak sąsiadujący z nim Starbuck’s.
Wracając do barów z Ulicy Barowej,
o których pisałam szerzej TUTAJ – nie znajdują się może w budynkach w stylu art nouveau z początku ubiegłego
stulecia, wąsaci muzykanci nie przygrywają tu smętnie na bağlamie, jest za to nieodzowne Efes o średnio imponującym smaku i
stali bywalcy – w 90% mieszkańcy dzielnicy spragnieni piwa, nie turyści
spragnieni „tureckości”.