Nadmorski
święty spokój. Błoga wakacyjna cisza. Mimo przewidywanych upałów – przyjemna bryza. Mimo sezonowego zalewu turystów – tylko nieliczne ranne ptaszki. Kto pędzi
na plażę o dziewiątej rano? Przy brzegu dwie zaprawione w śródziemnomorskich
bojach Polki mówią, że woda to w sumie jeszcze chłodna... Wskakuję do gorącej
zupy. Wychodzę po dziesiątej, bo robi się za duszno. Na prawo – biało-niebieski
gąszcz leżaków. Na lewo – biało-zielony gąszcz leżaków. Przed godziną prawie
puste, teraz więcej na nich opalonych, ale wiecznie żądnych słońca ciał. Plaża
coraz szybciej się zaludnia. Plaża jest w swoim żywiole.
Idę
nad hotelowy basen.
Idę
tempem stambulskim. Tempem z İstiklalu. Tempem, które krzyczy: nie chcę się tu
z wami guzdrać, jak wy się wleczecie, którą stroną ulicy, dlaczego pod prąd,
dlaczego znów ten niedopałek groźnie koło oka, nie mam czasu, przesuń się,
gromado turystów, no przesuńcie sięęę, nie mam ani chwili, spieszę się na prom,
spieszę się do praaaacy… zaraz, zaraz. To chyba wakacje.
Rozglądam
się. Nikt nie biegnie. Nikt nie idzie pod prąd. Nie ma żadnego "prądu",
bo nie ma żadnych tłumów. Jestem ja i paru ludzi na krzyż. Bynajmniej nie
spieszą się do pracy. Bynajmniej nie próbują mnie zadeptać. Czuję się złapana
na gorącym uczynku. Zwalniam.
Na
krótko. Stare nawyki to w końcu stare nawyki – trudne do wyplenienia.
Na
basen docieram w tempie ekspresowym.
Woda
jest zimna a ja jestem szczęśliwa.
Różówo-waniliowy
zachód słońca. Pokrzykiwania młodzieży grającej w siatkówkę. Niedobitki moczące
się w wiecznie chyba parującej wodzie. Oświetlona promenada palm aż prosi się o
spacer. Romantycznie. Podświetlony zamek na wzgórzu Kale jakby stanął w
płomieniach. Dumnie. No i ten wieczorny ezan.
Nic tylko iść wzdłuż brzegu, podziwiać uroki natury oraz wdychać i wydychać to zdrowe
na pewno, tak zwane morskie powietrze.
Plaża
– darmowe SPA. Fale – masaż jak w jacuzzi. Gruboziarnisty piasek – peeling naturalny.
Woń słonego morza zmieszana ze słodkim zapachem mleczka do opalania –
aromaterapia.
Naprawdę
trzeba już wracać do Mordoru, przepraszam, Stambułu?
4 komentarze:
Boskie....
Ja tam bym się chętnie na dłuższą chwilę do "Mordoru" wybrał;) Lubiłem rano siedzieć w HamurAbi'm (nie wiem czy jeszcze działa) przy Istiklalu, jeść serowo-ciastowe pyszności i patrzećna ciągnących ulicą turystów i miejscowych... Albo taki Yerebatan poza sezonem... człowiek może sobie spokojnie popatrzeć na Meduze i posłuchać szumu wody. No cóż pomarzyć można.
Nie wiem dokąd jeździsz na plażę, ale my spędziliśmy kilka dni pod namiotem na plaży w Mersinie i było to zdarzenie niezapomniane. Tureckie rodziny wracające na lato do wpół-koczowniczego trybu życia. Plaża, dywany, telewizory i goście przychodzący na czaj.
Pozdrawiam z Toronto
plaża ze zdjęć to Alanya (plaża Kleopatry), już trzeci raz odwiedziłam/nawiedziłam koleżankę;)
co do tureckich plaż i mórz to mam chyba dziwny gust, bo najbardziej lubię jednak...skaliste wybrzeże Morza Czarnego (tak, tego zimnego, w którym Turcy często boją się pływać, bo jest "niebezpieczne" - jeśli skacze się za skał na główkę do wody, to pewnie i tak...). no i cały czas zakochana jestem w pewnej małej miejscowości nad Morzem Egejskim, której nazwy nie wymienię, bo... mam nadzieję, że turystów będzie tam ubywać, a nie przybywać;)
pozdrawiam
ps. Mersin, dywany, telewizory...tak, wyobrażam to sobie:)
Bardzo fajny wpis. Pozdrawiam.
Prześlij komentarz