1.
Sojowe mleko w trzech
różnych wariantach, ryżowy chleb bezglutenowy („dlaczego nie ma go w dziale z
pieczywem?”), elegancki słoiczek organicznego miodu. Nie mniej organiczne owoce
i warzywa pachnące sadem zamiast szklarnią. Piwo belgijskie, wino argentyńskie.
Na zagryzkę ser, jakżeby inaczej – francuski. Ani się obejrzeć a rachunek,
nawet ze zniżką stałego klienta francuskiej sieci supermarketów, dobija do
dwóch stów. Dla najbardziej wybrednych rezydentów dzielnicy Cihangir to jednak
tyle, co bułka z masłem.
Organicznym,
w wersji light.
2.
Niepozorna herbaciarnia
przylegająca do meczetu Firuz Ağa ze swą mało skromną klientelą to doskonałe
miejsce na po-zakupowy chill out. Zamiast kufla drogiego piwa można wychylić tu
szklaneczkę taniej herbaty. Nie herbata jest jednak ważna, a to, kto
przysiądzie się do stolika obok. Cierpliwość popłaca. Nie tylko w poszukiwaniu
ryżowego chleba. Także podczas polowania na ulubionego reżysera.
3.
- Poproszę piwo z
butelki.
Lokal pełen ekspatów, turystów i Erazmusów. Barman otwiera butelkę, sięga po szklankę.
- Dziękuję, nie trzeba,
ja z butelki…
Nalewa, niezrażony.
- Muszę wlać do
szklanki, taka polityka firmy.
Podaje trunek w
turkusowym naczyniu przywołującym wspomnienie kubka na szczoteczkę do zębów.
Zerka na zegarek.
- Po ósmej wstęp pięć lira.
Koncert jest. - dodaje, odwracając się na pięcie.
Na odchodne grupa
backpackerów ze Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej rozprawia nad tym, która z pozycji na liście odhaczonych
turystycznych destynacji jest bardziej „cool” – Stambuł czy… Belgia. Spór
wydaje się trudny do rozstrzygnięcia.
4.
Bar po przeciwległej
stronie Alei İstiklal. Prawie po sąsiedzku, niecałe pięć minut szybkiego
marszu. Częściej niż angielski słychać tu francuski. Za koncert dopłacać nie
trzeba. Wypada natomiast przyjść z własnym instrumentem muzycznym. Gitarą,
harmonijką, tamburynem. Wtedy zagrać trzeba. Obowiązkowo.
- Mogłem wracać do domu bezpośrednio, postanowiłem jednak zahaczyć o Stambuł.
Muzyk-podróżnik opiera się
nonszalancko o gitarę, wyczekując cierpliwie swojej kolejki na scenę.
- When you ask me „why Istanbuuul?”… - mocny francuski
akcent zdradza pochodzenie wielbiciela sesji jammingowych - the first thing
that comes to my mind is… „why nooot?”. – kończy enigmatycznie i zamawia kieliszek wina. Tureckiego.