Postradałam w końcu zmysły, czy kościół Świętego Antoniego zagrał okolicznościową melodyjkę na cześć zwycięstwa drużyny Galatasaray? Nowy futbolowy mistrz Turcji zyskał aprobatę największego kościoła katolickiego na Beyoğlu? Stambuł zadziwia non stop…
Ponieważ piłka nożna (w ogóle, nie tylko turecka) obchodzi mnie tyle, co zeszłoroczny śnieg w Ankarze, nie jest mi dane odczuwać powszechnego dreszczyku futbolowych emocji. Wszechobecne ochy i achy, do bólu szczere zachwyty nad ukochanymi drużynami, nerwowe obgryzanie paznokci i pełne zawodu jęki, gdy „nasi” przegrywają, przekleństwa oraz złorzeczenie przeciwnikom – ani mnie to ziębi, ani grzeje, co najwyżej dziwi, czasem tylko lekko niepokoi. Turecka piłka nożna, a raczej towarzysząca jej kultura kibicowania, może jednak zachwycić nawet wybitnych futbolowych ignorantów, do których się zaliczam.
Opustoszałaby budynek, który do tej pory straszył tylko swoimi po-pożarowymi pozostałościami, okazał się dziś (powstałym chwilowo na potrzeby meczu?) barem przyjaznym fanom drużyny G. Na wprost wielkiej plazmy, która zawisła godnie na jednej ze ścian knajpy-widma, usadowiła się wygodnie czerwono-żółta gromada zaangażowanych kibiców niedoszłego jeszcze wówczas mistrza. Dziesięciominutowa przerwa na luncho-kolację minęła mi więc na obserwacji zahipnotyzowanych fanów i wychylających się z pobliskich balkonów sąsiadów. Kibice popijali grzecznie swoje nie tak wcale liczne piwka oraz napoje bezalkoholowe; nikt nie wstawał, nikt nie rzucał butelkami, nikt nawet nie rzucał specjalnie mięsem (mogłam co prawda nie dosłyszeć lub nie zrozumieć). Pełna synchronizacja strojów, motywujących ukochaną drużynę okrzyków i... po prostu – pełna kulturka.
Co działo się po meczu – nie wiem i wiedzieć nie chcę; prawdopodobnie dowiemy się z jutrzejszej prasy, czy są ofiary w ludziach i tym podobnych. Po zwycięstwie Galatasaray fani drużyny – sąsiedzi śledzący mecz w pobliskiej piekarni – wyszli odstrojeni na ulicę odśpiewać pieśń na cześć mistrza. Energii na śpiewy, tańce i gwizdy starczyło im tylko na pół godziny. Potem w tle słychać było już tylko co jakiś czas klaksony przejeżdżających gdzieś daleko aut. Wszystko wróciło do normy, czyli – zaczęła się impreza pop a la turca z Serdarem O. w roli głównej.
Chyba wolę już ekspresyjność futbolowych fanatyków…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz