Kolejna
smutna wiadomość o zamachu terrorystycznym w Turcji – tym razem to nie Stambuł,
Ankara, czy południowy wschód kraju, a samo centrum państwa – Kayseri. Miasto położone
jest zaledwie kilkadziesiąt kilometrów od baśniowej Kapadocji, odwiedzanej
każdego roku przez niemal milion turystów. Mam do tego miejsca szczególny
sentyment – spędziłam w Kayseri osiem miesięcy na Wolontariacie Europejskim
(EVS), projekt zakończył się dziesięć lat temu w czerwcu. Oczywiście – wydaje się,
jakby to było wczoraj…
Ja
i dwie pozostałe uczestniczki programu (z Łotwy i Włoch) mieszkałyśmy na terenie
kampusu uniwersytetu Erciyes. Aby udać się do centrum miasta na kurs języka
tureckiego wsiadałyśmy codziennie na przystanku autobusowym, na którym
eksplodował dziś ładunek wybuchowy, zabijając 14 i raniąc 56 osób.
*
Zima w Kayseri była trudna. Po pierwszym hiper zachwycie (organizatorzy bardzo postarali się, żeby zapewnić nam wygodne życie: miałyśmy osobne mieszkania z ogródkiem i widokiem na szczyt Erciyes) okazało się, że pracy tak naprawdę dla nas nie ma… Co, ku irytacji organizacji goszczącej, było dla nas problemem. Z czasem znalazłyśmy sobie różne zajęcia (kółko teatralne, fotograficzne, ceramiczne… poza pracą, oczywiście), a weekendy spędzałyśmy na podróżach po Turcji.
Jakież
było moje zdziwienie, gdy pewnego dnia
do naszej trzyosobowej grupy na kursie językowym dołączyła kolejna yabancı… z Polski! W całym Kayseri jest
pięciu obcokrajowców na krzyż, w tym akurat dwie Polki! Zbieg okoliczności,
których w ciągu tamtego roku nie brakowało.
W
Kayseri był wówczas jeden pub. Można było wypić też drinka w hotelu Hilton
(pamiętam, że małe piwo kosztowało dziesięć lat temu równowartość 15 złotych),
ale… raczej od święta, i chyba w akcie desperacji (lub gdy miały miejsce jakieś
wydarzenia – bo miały! – był nawet Efes Blues Festival, a od czasu do czasu
ktoś coś pograł przy fortepianie, gitarze, a nawet czasem zaśpiewał). Kto okazał
się właścicielem jedynego w mieście pubu? Oczywiście, mąż polskiej koleżanki,
jakżeby inaczej!
Księżycowa
Kapadocja była ucieczką dla tureckich znajomych z konserwatywnego miasta,
którzy na ciekawe imprezy „na mieście” liczyć wówczas raczej nie mogli… Niecała
godzina jazdy samochodem i… jesteśmy w turystycznym raju! Knajpa na knajpie,
więc losowanie – nie ma zmiłuj, kierowca musi być trzeźwy.
Z
Kayseri najbardziej kojarzyć mi się będą nocne autobusowe podróże po Turcji. Czwartek
po południu, mały plecak i od dziesięciu do osiemnastu (!) godzin w drodze. Z czasem
nawet ja przyzwyczaiłam się do pokracznego snu w autobusowym siedzeniu. Z zafascynowaniem
obserwowałam busowych stewardów, którzy dolewali kawy i herbaty, dokarmiali
ciastkami, polewali ręce wodą kolońską (dezynfekcja!), spryskiwali pojazd odświeżaczem
powietrza, zabawiali marudne dzieci, pilnowali, aby każdy wysiadł na właściwym
przystanku.
*
Wiele
razy planowałyśmy podróż sentymentalną do naszego-nienaszego miasta – zawsze kończyło
się tylko na gadaniu. Może majowy festiwal Cappadox w przyszłym roku? Choć i tak wiemy,
że Kapadocja najpiękniejsza jest zimą…
Park Narodowy Göreme - Kapadocja zimą |
Wzgórze Erciyes, widok z kampusu uniwersytetu |
Kayseri, centrum miasta |
Osmański han, książki i kawiarnia, czyli kombinacja doskonała - tu spędzało się godziny... |
Yukarı Talas, dawna ormiańska dzielnica |
Yukarı Talas i nasi przewodnicy |
Widok z Yukarı Talas |
Muzeum etnograficzne |
2 komentarze:
Jak pięknie :) Lubię takie widoki, choć nie wiem, czy jakoś długo wytrzymałabym w takim miejscu, bo trochę przypomina pustynię, coś mało drzew na zdjęciach widzę ;) Podziwiam za chęć podróżowania po kilkanaście godzin autobusami - dla mnie, niestety, brak toalety jest bardzo zniechęcający i nawet częste przystanki tego nie zmieniają :D
wielu zalesionych terenów faktycznie tam nie ma... wspaniale wypatrzyłaś! :) kiedyś szłam rano zimą do pracy - pamiętam, że na terenie kampusu turlały się takie właśnie pustynne kule-krzaczochy ;) ale dla kochających góry wspaniała miejscówka :) ja zdecydowanie z tych, co lubią wodę...
Prześlij komentarz