niedziela, 28 sierpnia 2016

Stambuł: instrukcja obsługi


Przed użyciem przeczytaj uważnie ulotkę
Więc jest takie piękne miejsce, o którym na pewno nie mówili wam zbyt wiele rodzice ani  nawet nauczyciele (chyba, że myląc je ze stolicą Turcji, Ankarą). Znajduje się na naszej planecie Ziemi, choć wygląda jak kraina ze snu lub innego filmu drogi albo jakichś tam urojonych wizji postmodernistycznego poety.
Prezentuje się tak z lotu ptaka, bo im niżej, tym wyraźniej widać korki, tłumy, ogólną nerwowość i rys pewnego szaleństwa. Zanieczyszczenia powietrza raczej nie (chyba, że z Wysp Książęcych), choć być musi: tyle tu w końcu ludzi, a więc samochodów, spalin, fabryk… Może Bosfor i morza przewiewają, ergo przeczyszczają. Tak się tu wszyscy łudzimy, takie sobie opowiadamy legendy. Tego nam trzeba.
Nie mówi się o tej krainie cudów za wiele – najbliżsi nie chcą pakować ukochanych w miasto, które zasysa i nie pozwala się wyrwać; mieszkańcy nie życzą sobie rywali, robią więc rajowi na ziemi złą reklamę. I tak się ten młyn kręci. Do czasu, aż nowa przypadkowa śliwka wpadnie w przepełniony owocami turecki kompot.


W razie problemu skonsultuj się z… psychoterapeutą
Kompot zaczyna wypływać z baniaków jeszcze przed procesem fermentacji. Moneta „wszystko się może zdarzyć” z jej dwiema stronami: miłe niespodzianki versus wywrócenie pozornego ładu do góry nogami. Tego samego wieczoru jest kolacja, rakı, impreza i nieudana próba zamachu stanu.
Następnego dnia jest czołg na ulicy, z którego wesoły (a jak) policjant macha mijanym samochodom i ich zdezorientowanym nie bardziej niż zwykle kierowcom. Potem znajomi zapraszają na obiad i jest najlepsza sobota miesiąca. I wszystkim wydaje się, że to normalne. I trudno zrozumieć, że ci z zagranicy się martwią i dzwonią i pytają. I dziwią ich odpowiedzi. Oto stambulska rutyna – przejawia się w jej totalnym braku.
Można oczywiście próbować wyjaśniać fenomen Stambułu w sposób racjonalny. Pięknie położony, otoczony wodą, z ciekawą, choć czasem przerażającą architekturą. Chaotyczny i nieprzewidywalny, ale właśnie dzięki temu tak barwny i ekscytujący. Historia z brutalnie wdzierającą się w zabytkowe mury nowoczesnością.

Co jednak najważniejsze, jest w tym mieście (poza oczywistym wizualnym pięknem pomieszanym z pociągającą brzydotą) jakaś niesamowita energia, którą trudno znaleźć gdzie indziej. To poczucie, że każda następna minuta może wywrócić wszystko do góry nogami… co i tak jest nieważne, bo podejdzie ktoś, kto poda rękę, a potem zaprosi do domu na kolację z rodziną i w ogóle to zostaniecie w pół godziny najlepszymi przyjaciółmi.



3 komentarze:

Anonimowy pisze...

Zachorowalam na Turcje 7 lat temu.bylam tam 30 razy liczac na to ,ze mi sie przeje..........Jestem nalogowcem a apetyt rosnie w miare jedzenia.Pozdrawiam serdecznie.Przewodnik juz dawno wchlonelam w drodze do......Istambulu.:))))))))))

Laura Asli - z Turcją za pan brat pisze...

Stambuł hmm.. tak naprawdę nie da się go opisać, można tylko próbować. I prawdą jest, że albo się je kocha albo nienawidzi. Niestety (a może stety?) jestem tą śliwką co wpadła w ten tłoczny i chaotyczny stambulki kompot. Nie ma odwrotu, mogę jedynie dać ponieść się fali lub zatonąć w odmętach. Bo kto raz spróbował, ten nie ma odwrotu.
Pozdrawiam :)

Agata Wielgołaska pisze...

30 razy - no to trzeba się przeprowadzić :)
Laura - ja właśnie próbuję się "odwrócić" i zafundować sobie mały detoks ;)
pozdrawiam Was serdecznie!