Przedwiośnie. Tak
nazwalibyśmy to w Polsce, kraju wielometrowych zasp i niedźwiedzi polarnych. Rzekomej Syberii Unii Europejskiej. (But…but you are from Poland. Why are you
cold?)
Tu nazywają to zimą.
Zimowe przedwiośnie w
połowie stycznia to nic szokującego w mieście niesprawdzających się prognoz
pogody.
Wiadomo, Bosfor. I dwa
morza. Zawsze coś gdzieś zawieje, przywieje i przewieje. Zaraz i tak wychodzi
słońce. Może nie w ciągu doby, bo takie meteorologiczne wariactwa to podobno
tylko w Kanadzie. Ale w przeciągu paru dni na pewno.
Też wesoło.
W ciągu tygodnia mieliśmy
więc ponurą jesień, prawdziwą zimę i jej magiczną transformację w niedzielną wiosnę.
Gdzieniegdzie wysiadła
co prawda elektryczność, tu i ówdzie ktoś poślizgnął się na oblodzonym chodniku
i złamał którąś z kończyn. Na ulepienie porządnego bałwana trzeba by było
jednak ściągać śnieg z całego Stambułu.
Armagedon dobiegł
szybkiego końca; znów można cieszyć się klaustrofobicznymi spacerami w
towarzystwie prawie 20 milionów tubylców i turystów.
Wirusy zacierają swoje
małe wredne łapska...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz