Zbliżamy się do
lądowania. Ogłoszenie w języku polskim oraz angielskim przypomina o zapięciu
pasów i przywróceniu siedzeń do pozycji pionowej. Bezkształtne formy świata
zewnętrznego przechodzą w kropki, potem w plamki, które po chwili są już budynkami,
całym mrowiem budynków. Gęstwiną dachów, labiryntem murów. To naprawdę Stambuł?
Tu naprawdę nie ma nawet skrawka pustej przestrzeni?
Usiane transportowcami morze
Marmara: bajeczny obrazek komponuje się dość niepokojąco z lądowym miszmaszem
betonu. Apartamentowce – coraz wyższe, coraz ich więcej – i podoklejane do nich
niezdarnie wysepki posklecanych byle jak domków.
Trudno uwierzyć. Trzeba
zobaczyć na własne oczy.
Mewa. Władca
stambulskiego nieba. Ona ma takie widoki na co dzień. No, może z nieco niższego
punktu widzenia. Ale za to dużo szerszej perspektywy.
Say Istanbul and a seagull
comes to mind
Half silver and half foam,
half fish and half bird
(Bedri Rahmi Eyüboğlu)
W połowie ze srebra, w
połowie z piany. Pół ryba, pół ptak.
Ona i Bosfor, papużki
nierozłączki. Nawet w zimowy poranek, gdy wiatr brutalnie spycha z obranej
trasy, mewa leci równo z promem. Prawie jak pasażer na gapę. Dokarmiana przez
podróżnych skrawkami precli, choć z menu wybrałaby pewnie świeże, sezonowe ryby
i owoce morza.
Czasem ma szczęście. Czasem
restauracja rybna dorzuci jakiś bonus do zostawionych przez obżartych klientów
resztek chleba. Wtedy mewia chmara rzuca się z wrzaskiem na tak hojną
kolację-niespodziankę.
Królowa Bosforu. Okupujący
dach, nieproszony, ale mile widziany lokator. Dużo przyjemniejsza wersja
porannego budzika. Model pozujący do zdjęć z zachodem słońca i wieżą Galata w
tle.