Deszczowy
poniedziałkowy ranek. Ósma z minutami. Pracujący spieszą się do pracy, bezrobotni
siedzą w domach. Turystów (na razie) brak. Fala samochodów dostawczych nie
zalała jeszcze alei zakopoholików. Można w spokoju świętym usiąść i pogapić się
na ludzi. W międzyczasie rozchmurzy się a parasolka wyschnie. Byle tylko kawa
za szybko nie wystygła.
Panowie z obuwniczego
naprzeciw palą (przed)ostatnie papierosy, popijając ciemną herbatę z
tulipanowych szklanek-klasyków. Dwie arabskie turystki próbują wejść do sklepu
– sprzedawcy zaczynają natychmiast wymachiwać rękoma: że zamknięte, że za
wcześnie, że oni tylko tak sobie przy tych otwartych drzwiach kopcą. Gesty
mówią same za siebie. Wyrzucone z niechęcią niedopalone papierosy i zasuwane szybko
rolety drzwi wejściowych – jeszcze więcej.
Przed kościołem
Świętego Antoniego japońska turystka nagrywa film; dużo przy tym się uśmiecha,
dużo też mówi. Do kamery, może do siebie. Za chwilę śmiga jej przed nosem
legendarny czerwony tramwaj – ku wielkiej, jak łatwo przewidzieć, uciesze.
Kościół i nostaljik tramvay: dwie atrakcje
na jednym ogniu. Ma się ten turystyczny dryg.
Taki İstiklal da się
lubić. Dlatego lubię poniedziałki.
2 komentarze:
A ja lubię Twoje zdjęcia. Bardzo :)
dziękuję:)
Prześlij komentarz