Natknęłam się na niego w mojej
uliczce.
Wychodziłam właśnie z domu. Minął
mnie w sekundę, po kilku kolejnych szliśmy już gęsiego – ja krok w krok, parę metrów
za nim. Typowa scena z jego filmów. Tyle, że na ekranie to mężczyzna śledzi kobietę.
Do tego z premedytacją, a nie dzięki miłemu zbiegowi okoliczności.
W realu przypadkowym „prześladowcą” okazałam się być ja.
Uwielbiam tureckie współczesne
kino. Zeki Demirkubuz, Nuri Bilge Ceylan, Semih Kaplanoğlu, Reha Erdem, Özcan
Alper, Seren Yüce. Wielu Turków nie widziało ich filmów, kojarzą niektóre z
wymienionych nazwisk. Z kolei znajomi z innych krajów często dobrze znają wspomnianych
reżyserów. W końcu Bal (Miód) oglądałam
w londyńskim kinie.
Wzburzone jak bohaterowie porywiste
wody Morza Czarnego lub wyschnięta jak ich serca ziemia południowo-wschodniej
Anatolii. Jakikolwiek turecki film, którego bohaterowie przemierzają Turcję
wzdłuż i wszerz, przedzierają się przez czarnomorskie lasy i chaszcze lub
podróżują przez anatolijskie wioski, jest w stanie mnie usatysfakcjonować.
Wystarczą melancholijne krajobrazy, pełen życiowych rozterek milczący bohater i
smętna muzyka w tle. Nawet dialogi okazują się wtedy zbędne. Lokalny dolmuş pruje przez odrealniony,
księżycowy krajobraz. Czujemy smutek nagich skał. Wyschniętej ziemi.
Skarłowaciałych drzewek. I tak jak bohaterom chce nam się płakać, by te drzewka
choć trochę orzeźwić.
Łzy, krzyk i przepychanki, nie
tylko słowne. Rwanie włosów, zdrady, rodzinne sekrety. A wszystko to w najlepszym,
wcale nie serialowym, wydaniu. Stare miłości, które nawet po dekadach nie
rdzewieją. Smutne powroty w rodzinne strony, gdzie raczej nikt już nie czeka
lub tylko z przyzwyczajenia częstuje herbatą. Wypłowiałe wspomnienia z
dzieciństwa, rozczarowanie przeszłością, teraźniejszością i przyszłością - już na zapas, w pakiecie.
Tak, tureccy filmowcy to arcymistrzowie
dramatu. Wirtuozi budowania napięcia.
Sami się proszą, żeby ich potem śledzić...
2 komentarze:
Jestem wielkim entuzjastą kina tureckiego, jak i samej Turcji.
Z pewnym smutkiem stwierdzam, że większość znanych mi Turków nie ceni współczesnego kina tureckiego, a np. znakomity film "Pewnego razu w Anatolii" określają jednym słowem, którego tu z przyzwoitości nie zacytuję.
Uwielbiają natomiast seriale, a zwłaszcza te przypominające o świetności Imperium Osmańskiego (Muhteşem Yüzyıl), albo superprodukcje o wiekopomnych dokonaniach Mehmeda II (Fetih 1453), co wcale mnie nie dziwi, bo to świetne produkcje.
cenię nie tylko turecką, ale i irańską kinomatografię ;)
Prześlij komentarz