Jeśli zmęczony
wzrok błądzi tęsknie w poszukiwaniu skrawka zieleni…
…należy dać mu
szansę na rekonwalescencję, traktując takimi oto widokami:
Stambuł odsłania
swe uroki chętniej, gdy damy mu szansę zatęsknić.
To powiedziawszy, spakowała się w mały plecak i wyruszyła na trzydniowy podbój ukochanego Karadeniz (Morze Czarne).
Morze Czarne, fale marne
Gdzie te
złowrogie fale, ukryte w morskich otchłaniach wiry? Cieszące się złą sławą
Morze Czarne po raz kolejny okazało się spokojnym, grzecznym bratem Bałtyku.
Fale, zimno, niebezpiecznie? Zaniepokojonym proponuję popluskać się w naszym
rodzimym morzu, gdy pada i wieje, a temperatura wody nie przekracza 20 stopni.
Po takim treningu płaska, niewzruszona tafla rozgrzanego Karadeniz okaże się brodzikiem z podgrzewaną wodą.
Wbrew reakcjom
niektórych tureckich znajomych pływam zarówno w Morzu Marmara („a fu, brudno!”)
jak i Morzu Czarnym („ojej, niebezpiecznie!”). Jeśli nie skacze się z klifu na
główkę wprost na podwodne skały, do tego w ciągu burzy, wychodzi się z morskiej
przygody w jednym kawałku. Bez potłuczeń ani innych obrażeń, co najwyżej po
niechcianym spotkaniu z meduzą – zdarzyło mi się musnąć stopą, nie doznałam
nigdy poparzeń.
A wieczorem –
rakı i meze, meze i
rakı. Może nie do białego
rana, a do ostatniego gościa. Do tego nie wszędzie, bo… z okazji ramazanu
niektóre knajpy alkoholu nie serwują. Nie ma tragedii, jest tylko strata
właścicieli. Finansowa, ma się rozumieć.
Turecka anyżówka obowiązkowo na
tle pretensjonalnego zachodu słońca.