środa, 26 grudnia 2007

2007 [rok pod znakiem tureckiej flagi]


Pod specjalnym nadzorem

Trzydziesta rocznica krwawych zamieszek z 1977 roku.

Pierwszego maja tego roku, po raz pierwszy od trzydziestu lat, miała miejsce nielegalna demonstracja na placu Taksim.




Impreza patriotyczna

Turecka flaga występuje niemal w każdej postaci. Są kalendarze, długopisy, naklejki. Bywają koszulki i szaliki. Tutaj, Drodzy Państwo, mamy do czynienia z flagą balonową.




Przyjaźń polsko-turecka

… w Adampolu – polskiej wsi na obrzeżach Stambułu





Na sprzedaż

Turecką flagę można również kupić od ulicznego sprzedawcy.

Napięta sytuacja polityczna powoduje wzrost popytu na patriotyzm.

Na zdjęciu patriotyzm konsumpcyjny po azjatyckiej stronie miasta – flaga do nabycia za jedyne kilka lira. Dzielnica Kadıköy.

***

Tureckich akcentów w roku 2008 wszystkim z Małą Turecką Obsesją (i tym, którzy czytają, bo mnie lubią)

[do zobaczenia w Stambule]

piątek, 7 grudnia 2007

Lost in Istanbul



…czyli dwie krótkie opowieści z serii „Ruch Uliczny”

Było wczoraj o korkach i taksówkach w statystykach.

Czas na piątkowe doświadczenia własne.

A jak…!

Opowieść numer 1

Godzina 10. Jadę do pracy, jak co dzień, tym samym autobusem numer X. (proszę bez paniki, to sytuacja wyjątkowa, sytuacja wręcz ekstremalna – zazwyczaj jestem w tym autobusie już o 8.30). Pada. Co oznacza deszcz w Stambule? Paraliż miasta. Przesadzam. Po prostu korki (moim zdaniem – korki, i tak mniejsze od warszawskich; według tureckich znajomych – paraliż miasta).

Kreatywny kierowca postanawia zmienić trasę i trzy przystanki przed miejscem, do którego zmierzam, odbija w lewo. Pruje nieźle. Zanim docieram na dół autobusu, by zapytać o powód zmiany, jesteśmy już trzy przystanki dalej (przyznaję, że przez pierwszą minutę wykazałam się biernością – uznałam, że kierowca chce ominąć korki, pokręci się bocznymi uliczkami, by wrócić na główną drogę i dowieźć mnie szczęśliwie na upragniony przystanek – tak to czasem w Stambule bywa).

Primo – kierowca oznajmia mi, że jesteśmy już w innym rejonie miasta.

Secundo – chichocze sobie pod wąsem, czym doprowadza mnie do szału.

Po trzecie wreszcie – pruje z prędkością światła i zatrzymuje się na następnym przystanku. Hen, hen. Hen.

Bez pieniędzy na taksówkę (z dolarami do wymiany, dwiema lirami na akbilu i jedną w kieszeni) główkuję, kombinuję i docieram do pracy na 11. (w autobusie starszy mężczyzna ustępuje mi miejsca – mówi, że źle wyglądam…)

Opowieść numer 2

Godzina 21. Wsiadam w taksówkę przy Galatasaray Lisesi (liceum na topie i na poziomie – wykładowy francuski i światli absolwenci). Kierowca, zamiast zawieść mnie górą, przez Taksim, pruje dołem. „Bo korki” – tego jednak nie raczy mi początkowo wyjaśniać, jedzie za to w dół i powtarza: „wszystko dobrze”. Kręcimy się po szemranej okolicy (mniemam, że słynne Tarlabaşı). Mijamy jakieś garaże. Baraki. Ogromny płomień palonych śmieci i grupki młodzieńców przy nich się kręcące. Gazi Osman Paşa to przy tych okolicach dzielnica willowa. Zjazd dołem w kolejną, jeszcze węższą i jeszcze ciemniejszą uliczkę. Zaczynam się wiercić. Ranny? chory? koleś leżący na środku uliczki w otoczeniu grupki przyjaciół? wrogów? którzy wymachują złowrogo w stronę naszej taksówki. Humor psuje mi się na dobre. Wyjmuję telefon i chcę gdzieś zadzwonić. Na policję? Ręce mi się trzęsą. Zaczynam stłumionym głosem przekonywać kierowcę, że w tych okolicach to ja jednak nie mieszkam…

A on – hop, siup, prawo, lewo, lewo, prawo, tralala, i do góry. Z radością pokazuje mi, jaki makabryczny korek na głównej ulicy ominęliśmy.

Bo pada.

Bo paraliż miasta.

Wysiadając z taksówki bardzo mu podziękowałam.

Za ominięcie korków.

Bo deszcz.

Bo leje.

On na odchodnym powiada, że dobrze być ostrożnym, tak jak ja – bo z kierowcami w Stambule nigdy nic nie wiadomo.

Dziwne – słyszę to prawie od każdego taksówkarza, a wracam zawsze bezpiecznie do domu.

Do tego – w jakim tempie!

Nawet, kiedy pada.

I paraliż miasta jest.


A jak.

czwartek, 6 grudnia 2007

Istanbul



Za turecką zasłoną. Ukryty Beşiktaş







Liczba osób przeprowadzających się do Stambułu każdego dnia: 500.

(zauważalne...)

Liczba osób, które popełniły w ubiegłym roku w Stambule samobójstwo: 430.

(przez to miasto można postradać zmysły... kończy się to dobrze lub bardzo źle)


Liczba samochodów na 1000 mieszkańców miasta: 137.

(współczuję kierowcom: korków, wąskich i krętych uliczek oraz braku miejsc parkingowych - powiedziała starająca się unikać oparów samochodowych spalin wielbicielka promowych zanieczyszczeń)

Liczba taksówek w mieście: 17 406.

(żółte, z szalonymi kierowcami... zawsze. wszędzie. niezawodne. historie o porwaniach włóżmy między bajki)

Wysokość przeciętnego rocznego wynagrodzenia netto mieszkańca Stambułu: 5 000 USD.

(ech...)

sobota, 10 listopada 2007

Dziewiąta zero pięć


Tu: z Polonezköy



Atatürk zmarł w Stambule, 10 listopada o 9.05. Dokładnie o tej godzinie rozległ się dziś na ulicach donośny dźwięk syren. Żałoba.

Dzień dzisiejszy to 69-ta rocznica śmierci Mustafy Kemala Paszy.


Atatürk. Ojciec Turków.


Jego podobizny zdobią wnętrza wszystkich budynków państwowych (i nie tylko) w Turcji. Rekordową ilość plakatów/obrazów/płaskorzeźb/kalendarzy widziałam w kobiecej charytatywnej organizacji w centrum Kayseri. (ach, to były czasy… [dygresja z łezką w oku] siedziba organizacji mieściła się w ukrytych hangarach; tam, gdzie słońce nie dochodzi i człowiekowi dotrzeć też bynajmniej nie jest łatwo.. tak, jakby jakaś nielegalna, feministyczna organizacja o radykalnych poglądach i metodach działania knuła i spiskowała w tym – podobno – średnio open minded tureckim mieście. takie myśli chodziły nam po głowie, kiedy przeciskałyśmy się owymi kanałami.. panie z organizacji tymczasem eleganckie, dystyngowane, zadbane, w wieku średnim, bynajmniej nie radykalne, rozprawiające przy kawie i ciasteczkach o niesieniu pomocy bezdomnym sierotom z miasta). Liczba wspomnianych plakatów/obrazów/płaskorzeźb/kalendarzy (przypomnienie dla tych, którzy zapomnieli, o czym miałam pisać) wynosiła: –naście (nie będę zmyślać – dokładnie nie pamiętam, choć wtedy policzyłam).

Mustafa Kemal Atatürk to pierwszy prezydent Republiki Tureckiej. Rozpoczął modernizację kraju, realizując szereg reform (alfabet łaciński, kalendarz gregoriański…), wprowadzając sekularyzm…

W mojej szkole już od kilku tygodni ogłaszany jest konkurs na „najlepszy plakat oraz najlepszą prezentację w Power Point” o Atatürku. Wczoraj z niedowierzaniem wlepiałam wzrok w plakaty, kartki, kopertki, listy i inne ozdoby przyklejone do ścian, poświęcone Mustafie. Kreatywność – mało powiedziane. Planuję w poniedziałek zabrać ze sobą aparat (wszystko powisi pewnie do końca roku, a już na pewno semestru, nie ma się więc co śpieszyć i panikować). Jeśli nie zarejestrują mnie kamery, nie zamknie ochrona i nie eksmituje dyrekcja – z narażeniem życia ZAMIESZCZĘ.

„Sevgili Atatürkçüğüm” (Mój kochany Atatürku) to książka Esry Elmas (Uniwersytet Bilgi), która przeprowadziła badania wśród uczniów szkół podstawowych, prosząc dzieci, by wypowiedziały się na temat Mustafy Kelamala Paszy właśnie. Mój turecki ...... (i tu pozostawiam puste pole), dlatego tylko przekartkowałam. Chyba warto (nie tylko dla opętanych pasjonatów), choćby dla listów z serii: „Pomoż mi proszę z matematyką”… Urocze.

(a propos: reklama blogu-na-temat http://ataturk.blox.pl/html świetne zdjęcia. zainteresowanym i zaintrygowanym gorąco polecam)

sobota, 20 października 2007

Love and/or Marriage



Panna Młoda: turkish version







Zgodnie z danymi TurkStat’u, maleje liczba małżeństw zawieranych w Turcji. Spada również liczba rozwodów (odpowiednio: 636 par ZAwiązało, a 93 ROZwiązało związki – dane na rok 2006).

Najwięcej rozwodów: rejon morza Egejskiego. Zaraz potem Stambuł i zachodnia Anatolia.

Prawie połowa rozwodów (42,6 %) ma miejsce w ciągu pięciu lat od zawarcia małżeństwa (zaskoczenie to żadne, prawda?)



Kiedy Turcy/Turczynki żenią się/wychodzą za mąż?

Średnia dla mężczyzn: 26,1 lat; dla kobiet: (tak, tak… o kilka lat niższa) 22,8.

Najpóźniej żenią się mężczyźni z północno-wschodniej Anatolii oraz Stambułu (nieco wyższa średnia: 26,9 oraz 26,8). Na późniejsze zamążpójście pozwalają sobie również kobiety mieszkające w Stambule (23,6) (co te wielkie miasta robią z ludźmi…)

Najwcześniej wchodzą w związki małżeńskie mieszkańcy środkowej Anatolii (24,9 – mężczyźni, 21,5 – kobiety).

Największa różnica wieku według płci występuje na terenie północno-wschodniej Anatolii i wynosi – (ups) – cztery lata.



Na wypadek, gdyby to kogoś interesowało.

piątek, 19 października 2007

Wieś spokojna wieś zielona wieś polska


"Witam w Adampolu"


Panowie grają w tavlę...

Choć para już bardziej w klimacie




I na dowód...





Co: Polonezköy (wieś polska) / Adampol (od imienia księcia Adama Czartoryskiego)
Gdzie: daleko, daleko… daleko
Dojazd: autobusem do Beykoz – potem wedle własnej kreatywności (taksówka, autostop, rower, spacer, sanki…)



Ponieważ z Polakami spokojnie być nie może, zwyciężyła wersja z autostopem.

Mimo mojego dalece posuniętego sceptycyzmu (starość nie radość), chętny do zabrania czwórki zbłąkanych na obrzeżach Beykozu turystów znalazł się szybko (w niecały kwadrans). Taksówkarz nie zarobił więc na nas ani kuruşa (a miałby ze 30 lira za taką trasę…). Życzliwy kierowca: czarne BMW (nienowe), czarna skóra (odzienie kierowcy, znaczy się). W sam raz na piątkowy poranek.

Jest zielono. Las jest. drzewa są. Łąki malowane. Chyba mnie nawet ocuciło za mocno świeże powietrze, bo coś załomotało w klatce i zakręciło się w głowie (minusy zamieszkiwania centrum ponad 15-sto milionowego miasta… i pomyśleć, że niektórzy biegają wzdłuż mojej głównej ulicy każdego ranka, dotleniając, tudzież odtleniając swoje płuca…).

poniedziałek, 8 października 2007

Ramazan i Eyüp


Hacıvat i Karagöz – postacie kultowe. Tu: w wersji dmuchanej



Boza czeka na swoich fanów. Osobiście nie przepadam. I nie polecam (obok był salep…)

Pan robi pişmaniye. Słodycze takie

Pierre Loti



Co: Kawiarnia nazwana imieniem i nazwiskiem francuskiego pisarza – miejsce odwiedzane obowiązkowo przez turystów
Gdzie: Eyüp
Jak: min. autobus 55 T (z placu Taksim, stąd literka T – informacja niezwykle użyteczna, tak, tak…)
Po co: bo widoki ładne (Haliç)


Uznałam wczoraj, że to jedno z miejsc, o które w Stambule zahaczyć trzeba. Poza tym warto, bo widoki ponoć niezapomniane. Poza tym wypadałoby, jeśli było się już trzy razy na takiej choćby „głupiutkiej” ulicy francuskiej (którą swoją drogą uwielbiam… ale nie za często, tylko na SPECJALNE okazje).


Wycieczka do kawiarni Pierre Lotti. Piąta po południu. Dwie godziny do iftaru. (czyli posiłku po zachodzie słońca – Ramazan trwa…). Niezapomniany autobus 55 T (Gaziosman Paşa…). I ponadgodzinny korek, który spowodował zmianę planów.

Przy odrobinie dobrych chęci (naszych i taksówkarza) doczłapalibyśmy zziajani na ostatnie sekundy zachodu słońca. Widok z kawiarni Pierre Lotti chciałam jednak podziwiać za dnia, dlatego sztandarowy punkt programu każdego szanującego się turysty został tymczasowo wykreślony (nawet krótko-czasowo tymczasowo, bo do przyszłego weekendu…).

W zamian poszwędaliśmy się po centrum Eyüp, na kwadrans przed iftarem.


Rodziny gromadziły się w restauracjach. Rodziny gromadziły się na trawnikach. Rodziny gromadziły się na każdym najmniejszym skrawku ziemi, który mógł zostać zagospodarowany. W celach rekreacyjno – gastronomicznych. Nie widziałam czegoś podobnego w Kayseri. Może z powodu odizolowania „kampusową rzeczywistością”. A może po prostu nie spacerowałam nigdy w niedzielę w porze iftaru po centrum miasta…

Centrum kulturalne dzielnicy Eyüp robi wrażenie. W czasie Ramazanu można tu kupić wszystko: od strojów w stylu osmańskim i fajek wodnych, po wielkie tańczące lalki w sukniach ślubnych, biżuterię kiczowatą i mniej kiczowatą, chusty, dywany, mydła powidła; zjeść wszystko (po wcześniejszym zakupie, naturalnie, nic za darmo…): wszystko to, co na co dzień znaleźć można na każdym rogu każdej ulicy (tak, tak, na usługi gastronomiczne narzekać w Turcji nie wypada…) a także specjalne ramazanowe potrawy (jak nazywa się ten specjalny miękki „lizak” – skręcany z kilku słodkich „sosów” – osmański afrodyzjak? oczywiście zapomniałam…). Dorwałam nawet salep (przecież to już prawie zima… w ciągu dnia temperatura spada poniżej 30 stopni…) – wypiłam dwa kubki, jeden po drugim. Posypane porządną ilością cynamonu.

Bardzo miły wieczór. I żadnych turystów wokół.

(…o rejonie Eyüp pisałam też zimą…)

poniedziałek, 27 sierpnia 2007

Moje Wielkie Tureckie Wesele


Love Boat

Oczywiście



Jedyny właściwy kolor (jeszcze przed 'dyskoteką')



Nie moje, ale byłam. Na dwóch. W ubiegły weekend.


Wojskowe Fast-Wedding

Sobotnie Fast-Wedding odbyło się w budynku należącym do tureckiej armii. Tata kolegi (anarchisty, przeciwnika wojska…) jest emerytowanym, wysoko postawionym wojskowym. Syn nie chciał nawet się żenić. Panna młoda podobno również (tata przyszłej małżonki nakazał – dziewczyna pochodzi z tradycyjnej, religijnej rodziny: mamy zatem przykład małżeństwa „ponad politycznymi podziałami”). Zgaduję, że wesele w wojskowej sali musiało być dla chłopaka dodatkową traumą (o pewnych DENERWUJĄCYCH MNIE ‘TRADYCJACH’ a raczej ULEGANIU RODZICOM innym razem. Teraz w końcu o weselu, więc powinno być sympatycznie). Dodatkowo pan młody NIENAWIDZI TAŃCZYĆ (raczej wyjątek wśród tureckich mężczyzn). Całe szczęście, że impreza trwała raptem trzy godziny (zmuszono go do tańca tylko raz – pozostałe liczne próby okazały się nieskuteczne).

Kochani Moi. Cóż to był za wystrój. Biel, róż, fiolet. Kolory weselne. Poza tym:

100 osób (rodzina – około 40);

zespół w klimacie discopolo (keyboard, stylistyka), z piosenkarką o dobrym, mocnym, choć nieco zawodzącym (tak widać lubi) głosie;

dwa dania:
pierwsze – takie kahvaltı tabağı, czyli tureckie śniadanie: ser biały, ser żółty, börek, czyli słone ciasto francuskie z czymś w środku, tym razem serem (mam nadzieję, że ten opis to nie profanacja ‘borka’), ogórek, pomidorek, rus salatası, czyli sałatka rosyjska (nasza jarzynowa, z dużą ilością kartofli i zdecydowanie zbyt dużą ilością majonezu); pewnie coś pominęłam;
drugie – köfte, czyli mielone, kurczak, sucuk i ryż;

torcik na koniec (mało kto jadł).

Obsługiwali nas mili młodzieńcy odbywający swoją służbę wojskową (mieli szczęście w nieszczęściu „trafić” do Stambułu jako kelnerzy wojskowych. cudzysłów celowo: nasłuchałam się, że ci z ‘odpowiednich’ rodzin nie muszą martwić się o zesłanie na południowy wschód Turcji. oby była to rzadkość – wierzmy w jaką taką ‘równość’).

Żadnych biesiadnych gier i zabaw integracyjnych. Raz, dwa. I po stresie.


Love Boat

To zupełnie inna historia.

On – 29-letni, dobrze zarabiający inżynier. Rodzina z Gaziantep, obecnie mieszkająca w Stambule. Mama nauczycielka, tata inżynier. Dość zamożni.

Ona – lat bodajże 28, studentka architektury. Tata fotograf, mama też coś z fotografią ma wspólnego. Rodzina stambulska.

W poniedziałek wymyślili (młoda para, bez ingerencji ze strony rodziny), że wesele odbędzie się na łódce. We wtorek znaleźli odpowiednią. Ostatecznie zdecydowali się jednak dopiero w środę – wtedy też dokonali rezerwacji. Sądziłam, że to cudowna beztroska. Okazuje się, że wybór jest spory (podobno nie jest to aż tak droga impreza JAKBY SIĘ MOGŁO WYDAWAĆ). Nie pytałam o szczegóły.

Nie muszę chyba rozpisywać się, jak wiele radości miałam z tego mini rejsu. Woda, wiatr, pierwszy most (dyskotekowy), drugi most. Kilkanaście statków mijanych po drodze (zgaduję, że głównie wesela). Oświetlone ruiny zamku.

Mała rzecz, a cieszy.

Zaczęliśmy o ósmej, statek zawrócił dokładnie o północy. Trochę bujało, bardzo wiało. Na górnym, odkrytym pokładzie, urocza światełkowa dekoracja. I pufy armut (moje ulubione ‘gruszki’). Kiepskie czerwone wino i dużo bardziej rozgarnięci kelnerzy (nie ujmując młodym żołnierzom).

Muzyka. Zaczęło się od płyt (stary dobry znany rock) – koktajl na ‘górze’. Zaczęło mocniej wiać, gościom zakręciło się w głowach od bujania i alkoholu, ściemniło się – zeszliśmy na dół na ‘konsumpcję’. Wtedy zaczął też grać zespół (znajomi pana młodego): stary dobry mniej znany (mi) turecki rock. Po konsumpcji przegląd ‘regionalny’. Laz müzik (rejon Morza Czarnego), klimaty środkowej Anatolii, pobrzmiewająca bardziej z grecka muzyka z południowo-zachodniego wybrzeża, potem klimaty bardziej bałkańskie. Niezastąpiona Sezen Aksu i Tarkan (tu już nie regionalnie).


W sobotę kolejne Turkish Wedding. Tym razem z dala od centrum, w bardziej ‘zalesionej’ okolicy, i – co najważniejsze – bardziej ‘tradycyjne’.

‘Niestety’, będę wtedy prawdopodobnie w kilkudniowej podróży…

piątek, 27 lipca 2007

Odgrzewanie Wyborów


akp: żółty (all Turkey)
posłowie niezależni (w większości Kurdowie): niebieski (wschód)
chp: pomarańczowy (zachód)
mhp: fioletowy (południe)

(źródło: www.ntv.com.tr)

Odgrzewanie, bo niemal tydzień po czasie (wybory parlamentarne w Turcji, jak wszystkie grzeczne dzieci wiedzą, odbyły się 22 lipca).

Parę uwag (niekoniecznie na miejscu).

No alcohol !

W dniu wyborów obowiązywał zakaz sprzedaży alkoholu. Żeby po niebezpiecznym procentowym upojeniu nie oddać przypadkiem głosu na inną partię, niż się planowało (albo jeszcze bardziej nie namieszać…). Jak na złość, nie miałam przy sobie aparatu podczas wieczornych zakupów w supermarkecie Migros (nawet gdybym miała, pewnie nie ośmieliłabym się pstryknąć…). Stanowiska z alkoholem okryte były folią i pooklejane taśmą. Żeby się jakiemuś uzależnionemu nawet nie marzyło! Widok powalający. Dodaję – ostatnie głosy oddawano o 17, ale zakaz obowiązywał także później… Uzasadnienie? By na trzeźwo oglądać relację z wyborów w telewizji? (żeby się innych wyników nie dopatrzeć?). A może ta wiekopomna chwila wymaga powagi? A co z tymi, którzy zaopatrzyli się dzień wcześniej i zaszaleli w dniu wyborów? Ech, brak wyobraźni…

Stygmatyzacja

Głosujący byli „naznaczani” tuszem. Mazano im palec, by zapobiec ponownym głosowaniom. Przeczytałam w Turkish Daily News, że zdarzały się przypadki, gdy uczuleni na owy tusz wyborcy trafiali do szpitali. Nie wspominając już o tym, że tusz drogi. Z palca schodzi prawie tydzień, a z paznokcia nawet miesiąc. Jak twierdzą niektórzy – „wynalazek rodem z trzeciego świata” (tak napisano właśnie w owej gazecie).

Adana (?)

Moje „pierwsze tureckie miasto” głosowało masowo na MHP. Zwyciężyła tam, co prawda, jak w przytłaczającej większości kraju, AKP, ale ilość głosów oddana na nacjonalistów była zbliżona. W Mersin zwyciężyli. Nie do końca pojmuję. Jakoś sobie tłumaczę, że tam mieszanka etniczna, a jak się nie czuje wystarczająco swej „tureckości”, to w ten sposób można ją „potwierdzić” i „wyeksponować”. Eee, nie będę tworzyć na siłę teorii.

Najpierw obowiązek, potem przyjemność

Wybrałam się do centrum handlowego po większe zakupy do Migros’a. Nie znoszę centrów handlowych, ale tego dnia nastrój był niemal uroczysty (albo ja sobie tak wmówiłam). Tłumy niesamowite. Przyglądałam się ludziom bardzo dokładnie. Tacy jakby szczęśliwsi po spełnionym obowiązku obywatelskim. Zagłosowaliśmy, możemy zatem bez winy oddać się konsumpcji (ja musiałam kupić talarze i garnki, bo nie miałam.. i noż, bo plastikowy mi się połamał.. żadna tam dzika konsumpcja).

środa, 4 lipca 2007

Burak ma fajne widoki

Buraka widoki
Cudowne śniadanie w çaybahçesi w Çengelköy

Jak powyżej. Co za uczucie, tak sobie centralnie na most spoglądać...
Już nie taka çok mutlu ( = bardzo szczęśliwa) zdaję relację z ostatnich dni (czyli smutnych losów bezdomnej).

Druga średnio przespana noc. Burak ma miłe mieszkanie, ale potwierdza się, że na koty to ja mam chyba, niestety, drodzy państwo, uczulenie).
Siedemdziesięcioletnia sąsiadka Buraka rozmawiała ze mną po bułgarsku (kilka słów nawet do mnie dotarło); trudno było przekonać ją, że mój turecki w porównaniu z bułgarskim wypada jednak lepiej…
Burak mieszka w Çengelköy (przy Üsküdar) i ma boski, rewelacyjny, powalający wprost widok na Bosfor i ten cholerny migoczący most (to osobny temat… dopiszę na końcu, żeby mnie w tej chwili szlag nie trafił)

Wczoraj zdrzemnęłam się kilka razy na biurku. Na biurku w biurze. Bo do biura wczoraj chwilowo wróciłam. Biorąc pod uwagę wszystkie za i przeciw, uznałam, że w biurze:
- dużo nie wydam, bo herbata i woda za darmo;
- Internet bezprzewodowy jest;

(… tu właściwie powinnam się zatrzymać, bo cóż innego jest mi potrzebne do życia?)

- mili ludzie są (miałam okazję pogadać z niewidzianą od dłuższego czasu Leną, która, niestety – wkrótce będzie się wycofywać do Niemiec… prędzej czy później – raczej prędzej – wszyscy się gdzieś ewakuują… i zostanę sama. sama. sama. sama… ale nie będę zmieniać tematu…)

Dziś także planowałam drzemkę, wzięłam jednak swój komputer, mogę więc przez osiem godzin plumkać bez przerwy, i choćbym miała paść, nie oderwę się od tego zajęcia (po takiej przerwie!) Żywię maleńką nadzieję, że do biura wpadnie dziś Sevil (po dwutygodniowych wakacjach w Fethiye) Żywię jeszcze mniejszą nadzieję, że otrzymam jakiegoś mega ważnego maila, od którego zależeć może całe moje życie (piszę o sprawach zawodowych, naturalnie), dlatego co jakiś czas klikam w ikonkę Outlooka. I tylko spamy jakieś.

Cholernie migoczący most

Rozumiem, błękitne oświetlenie. Rozumiem, fioletowe oświetlenie. Zielone oświetlenie też jestem w stanie zrozumieć. Ostatecznie. Sama wkurzałam się na tych, którzy twierdzili, że „most wygląda teraz jak dyskoteka”. Niestety, w tej chwili przypomina kiczowatą wersję bożonarodzeniowej choinki. Światełka pulsują jak szalone: żółte, zielone, niebieskie, fioletowe i czerwone (pewnie jakiś kolor pominęłam) – fale, wężyki, zwykłe plum – plum i znów wężyk. Ponoć była nawet turecka flaga. Litości!

(zdjęć oczywiście nie zrobiłam, zdjęcia miały być robione tego wieczoru, tyle, że tego wieczoru będę mieć inne widoki. Pewnie mniej fajne)

Zdjęcia z Çengelköy właśnie

wtorek, 29 maja 2007

Wyspy



Jest ich dziewięć. Tylko na czery można jednak dopłynąć promem (Kınalıada, Burgazadası, Heybeliada, Büyükada; ada = wyspa). Rozsiane po morzu Marmara. Dwadzieścia kilometrów od Stambułu.

W niedzielę, w ramach odstresowywania, udałam się na Heybaliada do znajomych Hakana. Poznałam cudowną parę marzącę o alternatywnym stylu życia. Cennet - absolwentka ekonomii dobrego uniwersytetu - pracuje w miłej knajpie, bo nie chce w banku (no, to akurat nie jest wyznacznikiem ich alternatywnego stylu życia. Raczej min. to, że mieszkają w małym uroczym drewnianym domku na wysepce, gdzie obowiązuje - jak na każdej zresztą z wysp tego małego archipelagu - zakaz ruchu kołowego. Rowery i bryczki mile widziane). Marzy jej się psychologia. Na razie pracuje jednak za dwóch, bo chłopak-archeolog, któy wrócił właśnie po sześciu miesiącach z wojska, jest chwilowo bezrobotny (posada przepadła wraz z rozpoczęciem obowiązkowej służby... bywa... nawet często... niestety)

Zachwycona podróżą, widokami, zachłyśnięta świeżym powietrzem (jest ooooolbrzymia różnica !!! po Stamuble Warszawa będzie dla mnie rezerwatem przyrody) cieszyłam się w pełni tylko krótką chwilę będąc już na wyspie, gdyż:

1. nie byłam w stanie oddychać - za dużo tych koników, naprawdę, chyba nie jestem przewrażliwiona (jestem?), bo różne zapachy mogę znieść, ale tegooo ... nie... !!!

2. za dużo tureckich turystów było też... Naiwnie sądziłam, że wszyscy udają się na ostatnią z wysp - Büyükada. sami turyści mnie nawet nie irytowali, co raczej ich ilość (było to uciążliwe przede wszystkim na promie...) oraz... zachowanie kelnerów (czułam się jak na wybrzeżu... w Stambule kelnerzy chyba tak nie szaleją... albo sezon jeszcze się nie zaczął... albo jestem ślepa i wpatrzona w to miasto jak w święty obrazek)

3. spacerując bocznymi uliczkami (nie główną, odrestaurowaną niedawno promenadą - przesadzoną zresztą) uznałam, że mieszkać bym tu nie chciała (pomijając nawet koniki) Spodziewałam się bardziej zielonych i zadbanych terenów, a to taka wioseczka jednak (dużo plotkujących sąsiadek wokół... ale o tym za chwilę)

Cennet opisała mi "styl" każdej z wysp; może inne przypadłyby mi bardziej do gustu (a może mam jakieś dziwne wyobrażenia wybrednego turysty - sielskich widoczków i raju na ziemi mi się zachciewa...) A zatem:

1. Kınalıada jest położona najbliżej Stambułu (płynie się zaledwie 40 minut) a zatem najbardziej pożądana i najdroższa (lux wyspa)

2. Burgazadası to wyspa intelektualistów (?!) - żył na niej znany turecki pisarz (przyznaję wstydliwie, nie zapytałam jak się zwał, bo kręciło mi się w głowie od nadmiaru świeżego powietrza... ale zaległości nadrobię... a może ktoś wie? ignorantka będzie dozgonnie wdzięczna)

3. Heybeliada (wyspa koleżanki) ma niby słynąć ze swych plotkarskich mieszkańców. A może to tylko obsesja Cennet, która codziennie rano i wieczorem musi spowiadać się siedzącym koło jej domku sąsiadkom, gdzie idzie (skąd wraca), co będzie robić (co robiła). Sąsiadkom (na oko dziesięciu) aż się oczy zaświeciły, gdy zobaczyły naszą czwórkę rozmawiającą po angielsku (więc może jest coś na rzeczy...)

4. Büyükada - wyspa turystów. Największa. Najwięcej knajp. Pewnie też najwięcej bryczek;-)

Podsumowując: wyspa piękna sprawa, ale na weekend, i do tego może nie letni (...muszę wreszcie pogodzić się z tym, że lubię naturę tylko na chwilę albo w wersji "ugładzonej" :-)

poniedziałek, 7 maja 2007

Hıdrellez


Nahıl (drzewko szczescia) z daleka

Nahıl z bliska

Nahıl z bardzo bliska
Mam nadzieje, ze spelni sie zyczenie, ktore nabazgralam na chusteczce higienicznej i powiesilam na powyzszym "drzewku".
Hıdrellez to powitanie wiosny. Co roku w nocy z 5 na 6 maja na ulicy Ahırkapı w Stambule (i pobliskich uliczkach) odbywa sie uroczystosc z okazji pozegnania zimy, a zarazem spotkania na ziemi dwoch prorokow:
nazwa Hıdrellez = Hızır + Ilyas
(w bardzo duzym skrocie): Hızır wypil "wode zycia". Wraca na ziemie kazdej wiosny, by rozwiazywac ludzkie problemy i... spelniac zyczenia...
... wlasnie. Poza drzewkami (bylo jeszcze jedno mniejsze) wykazano sie niezwykla kreatywnoscia, jesli chodzi o sposoby "na spelnianie zyczen". Na scianie jednego z budynkow wisialy na przyklad cztery przesciedla w roznych kolorach, z podpisami (po kolei):
PARA (pieniadze)
MUTLULUK (szczescie)
AŞK (milosc)
SAĞLIK (zdrowie)
Najwiecej osob wpisywalo sie przy... tak, tak - pieniadzach.
Najmniej - przy zdrowiu (szlachetne zdrowie...)
(... chyba najlepiej wybrac szczescie, szczescie wszystko "zalatwia"' prawda?)
ps. dobra wiadomosc dla leniwych - organizatorzy imprezy na stronie internetowej zapewniaja, ze zyczenia mozna wysylac takze droga mailowa......

czwartek, 19 kwietnia 2007

H2O




















Moda (Azja) Zachod slonca przy herbatce


























Prom ponownie





















Besiktas. Przystan



Musze mieszkac nad morzem. Potrzebuje wody.


W poniedzialek Cocuk Bayrami, czyli turecki Dzien Dziecka. Trzydniowy weekend zobowiazuje. Marzy(l) mi sie jakis kiczowaty wypoczynek w Antalyi, ale na wodne eskapady jest jeszcze chyba za wczesnie. Poczekamy na upaly i pierwsze tlumy turystow.

Poza tym Angielce stuknie w sobote 30-tka. Trzeba hucznie uczcic to wydarzenie. Kolejna okazja do ucztowania beda wtorkowe urodziny Niemki. Kilka dni pozniej pozegnanie Angielki. Pare chwil potem POZEGNANIE AGATY.

Ciag dalszy wodnego watku.
Wydalo sie, ze dawno, dawno temu zrobilam patent zeglarski. Kolezanka Turczynka podchwycila temat i planuje juz niemal rejs wokol Turcji. Zaczelo sie od polowu ryb - Sevil wspomniala, ze jej znajomi planuja wkrotce wedkarski weekend (ten sto lat temu zlowiony szczupaczek, ktorego wrzucilam od razu z powrotem do wody, nie moze byc chyba powodem do dumy i chwalenia sie...), a skonczylo na moich marzeniach odnosnie zycia na statku. Kupie stary jacht, odkurze, postawie nad Bosforem i otworze polska pierogarnie. A co.


Moje poniedzialkowe "zawodowe postanowienie" ("dwie aplikacje dziennie, a znajdziesz prace w Stambule") nie moze byc zrealizowane - po prostu nie ma gdzie.

W weekend testuje swoje umiejetnosci kulinarne. W roli glownej moja ulubiona turecka potrawa: YAGLAMA......

wtorek, 10 kwietnia 2007

Dziwne tesknoty


Prawie typowa prawie swieconka


A po sniadaniu deserek

Kayseri zabytkowe

Kayseri w wersji modern



Jestem szalona. Wrocilam do Stambulu, a tesknie za Kayseri. Litosci.
Oczywiscie nie zrealizowalam zadnego ze swoich ambitnych planow (poza tym dotyczacym malowania pisanek) Zadnych spotkan. A juz tymbardziej dywanow.
Mam oferte pracy tymczasowej - lato w Antalyi. Nie tylko nie szukalam, ale tez napisalam kumplowi, ze nie jestem zainteresowana, a wlasciciel knajpy i tak wyslal mi milego maila zapraszajacego do wspolpracy. W sumie... socjolog powinien sprobowac w zyciu wszystkiego... A praca za barem zawsze wydawala mi sie najcudowniejszym sposobem na zarobek... Oczywiscie sie nie podejme. Ale pofantazjowac zawsze mozna...

poniedziałek, 19 marca 2007

Istanbulu Seviyorum

Kocham Stambul.


Wiem, ze nie wylecze sie z tego nigdy. I ze wkrotce czeka mnie minimum polroczna depresja. Szczerze mowiac, zaczynam odczuwac ja juz teraz. Szczerze mowiac, bylo to do przewidzenia...

W zwiazku z tym postanowilam umilac sobie moje jakze smutne zycie (a dokladniej, smutne zycie, ktore czeka mnie w jednym z osrodkow badania opinii publicznej i mieszkaniu wynajmowanym na Bielanach... tak sobie jakos musialam to wszystko zwizualizowac - przepraszam pracujacych w osrodkach badania opinii publicznej, jak rowniez tych zwiazanych w jakis sposob z Bielanami).

A umilam sobie to smutne zycie poprzez...


Koncerty...

W czwartek Baba Zula, w weekend Mor ve Otesi, w przyszla srode Replikas. Po drodze jakos umknal mi Mercan Dede. I Teoman. To plan marcowy.


Knajpy...

Co wieczor. Akdeniz, Gizli Bahce, ukochana ksiegarnia/kawiarnia Mephisto, Ara, koncerty w Babylon, ulubiony pub na Mis Sokak i kilka w okolicy Tunelu, wielu nazw - przyznaje - nie pamietam.


Ryby i owoce morza...

Midye yarim ekmek, hamsi... I czosnek... I rukola... (i piwo).


Arkadaslarim...

Czyli moi nowi znajomi.


Muzyka...

Bylo juz o koncertach. O plytach - mam w planach powazne zakupy.


Uwielbiam...

... codzienna podroz autobusem z jednego brzegu na drugi

kiedy slucham muzyki, mijam te same meczety, tych samych wedkarzy, te same wszechobecne zolte taksowki, a slonce swieci mi w twarz (no to zaszalalam z barwnoscia opisu).


Niespodzianki

Zawsze i wszedzie, ostatnio coraz czesciej i coraz milsze.



...... (kolejnym punktem powinny byc Podroze, ale nie da sie, no tym razem niestety nie da) ......

sobota, 10 marca 2007

Czary mary w Melekler Kahvesi...


No i stalo sie.
Musialam pojsc do wrozki.


Przesadzam, moze nie tak szumnie... Poszlysmy z kolezankami do kafejki, w ktorej w cenie tureckiej kawy (7,5 lira) byla usluga wrozenia z fusow.

Bylam bardzo sceptyczna i rozczarowana na wstepie. Zadnej starej Cyganki z bielmem na oku, siedzacej w swej malej chatynce z czterdziestoma kotami... Tylko jakas komercyjna knajpa i malolata-niby-wrozka.

A tu mila niespodzianka...

Niemka ma powazny problem sercowy, ja watpliwosci dotyczace "kariery" (a raczej jej braku), a Turczynka smiala sie, ze ostatnio uslyszala podczas wrozby z fusow "wkrotce wyjdziesz za maz...". I ze wrozki czesto mowia jej o malzenstwie...
Tak sobie dyskutowalysmy po pracy w drodze do Melekler Kahvesi... (nie ma to jak ciekawy sposob na relaks na poczatek weekendu).

A zatem...


Niemka dowiedziala sie od "wrozki", ze ma powazny problem z mezczyzna, z ktorym miala dotad dobry kontakt, a teraz stale sie kloca (PRAWDA). Uslyszala dokladne informacje, jak i kiedy problem zostanie rozwiazany.

Ja dowiedzialam sie, ze mam nie martwic sie tyle swoja kariera, bo to, o czym marze - praca za granica w jakims kraju (no, ciekawe, w jakim) - wkrotce sie spelni i zaowocuje finansowo. Wroce jednak przedtem do ojczyzny, a w rozwoju kariery pomoze mi bardzo w maju osoba spod znaku Barana (uwaga... uwaga... Barany, prosze sie zglaszac do konca maja, nie pozniej !!!)

Turczynka natomiast "ma powazny problem z siostra" (PRAWDA) ktory niedlugo zostanie rozwiazany i... wkrotce wyjdzie za maz!


(zeby nie bylo, ze jestem bezduszna, bez serca i mysle tylko o pracy - z prywatnych spraw - ktore zostaly skomentowane przez wrozke tylko jednym zdaniem: zwiaze sie z mezczyzna "z mojej przeszlosci", ktory "przywiazuje niesamowita wage do szczegolow, ale dla mnie bedzie to dobre"... Juz sie boje...
A, i o pieniadzach znow - ze mam ich teraz tak szybko nie wydawac, bo ostatnio stracilam nad tym kontrole).


Poza tym wszystko u mnie w porzadku.
Jestem zdrowa fizycznie i w miare zdrowa na umysle.


W Ankarze juz mnie pewnie nie chca. Nie odpisuje od dwoch tygodni, tak srednio dyplomatycznie, prawda? To chyba znak, ze naprawde nie chcialam tam stazowac.


Koncert Incubusa cudny. Nie bylo juz niestety miejsc stojacych (moj plan dotarcia do sceny i kradziezy jakiegos elementu ubrania nie wypalil...).

W marcu jeszcze Baba Zula, Replikas i koncert muzyki kurdyjskiej (ze tak enigmatycznie napisze o ostatnim, bo nie wiem wiecej, kolega Hasan - ten od morelowego sadu - nas zaprasza).

Amerykanki nie ma od ponad tygodnia. Miala udac sie do Bulgarii, bo skonczyla jej sie wiza turystyczna (moze sie dziewczynie w Warnie spodobalo, bo jakos sie nie spieszy z powrotem). Turczynka wscieka sie na cale Amnesty. Niemka przyznala, ze ma gdzies to, ze nie ma dla niej pracy, bo jej priorytetem jest zostanie jak najdluzej w Stambule, a teraz zaprzata jej glowe przede wszystkim "kolega" wspollokator...

Ide z Turczynka do Atatürk Kultur Merkezi na film (festiwal filmowy, prawa kobiet... oczywiscie po turecku, ale jest szansa, ze cos zrozumiem).

czary-mary-zdjecie-z-knajpy (www.meleklerkahvesi.com)

wtorek, 13 lutego 2007

Taksowkarz Ahmet


Zaprzyjaznilam sie z wasatym taksowkarzem Ahmetem.


Na wstepie wrogo nastawiona (mialam kiepski dzien) zaczelam odpowiadac na standardowe pytania (skad jestem, co robie w Stambule, dlaczego mieszkam w Gaziosman Pasa?!)


Taksowkarz okazal sie zatroskany i litosciwy (licznik pokazal 15 lira, a uzbieralam tylko 13,5 - Ahmetowi nie chcialo sie rozmieniec mojej 50-tki).


Dal mi swoj numer telefonu - "na wszelki wypadek" - podkreslajac, ze o moj numer nie pyta ("jesli bedziesz miec kiedys problem - zadzwon - przyjade natychmiast i sie rozprawie").


Wczesniej, w czasie jazdy, nieopatrznie zapytalam o kawiarnie Pierre Lotti (jeden z podpunktow na liscie "Co musze zobaczyc w Stambule" kazdego szanujacego sie turysty). Ahmet szybko podchwycil temat i zaproponowal herbatke (skrecajac w prawo, w kierunku kawiarni). Zamachalam jednak gwaltownie rekami i odbilismy ponownie w lewo.


Amhet doradzil rowniez, zebym nie wychodzila za maz za Turka ("mimo, ze bedziesz miec wiele propozycji matrymonialnych"), bo "za wiele jest roznic".

"No, chyba ze jakis ciekawy typ po uniwersytecie sie trafi".

No tak.