…czyli dwie krótkie opowieści z serii „Ruch Uliczny”
Było wczoraj o korkach i taksówkach w statystykach.
Czas na piątkowe doświadczenia własne.
A jak…!
Opowieść numer 1
Godzina 10. Jadę do pracy, jak co dzień, tym samym autobusem numer X. (proszę bez paniki, to sytuacja wyjątkowa, sytuacja wręcz ekstremalna – zazwyczaj jestem w tym autobusie już o 8.30). Pada. Co oznacza deszcz w Stambule? Paraliż miasta. Przesadzam. Po prostu korki (moim zdaniem – korki, i tak mniejsze od warszawskich; według tureckich znajomych – paraliż miasta).
Kreatywny kierowca postanawia zmienić trasę i trzy przystanki przed miejscem, do którego zmierzam, odbija w lewo. Pruje nieźle. Zanim docieram na dół autobusu, by zapytać o powód zmiany, jesteśmy już trzy przystanki dalej (przyznaję, że przez pierwszą minutę wykazałam się biernością – uznałam, że kierowca chce ominąć korki, pokręci się bocznymi uliczkami, by wrócić na główną drogę i dowieźć mnie szczęśliwie na upragniony przystanek – tak to czasem w Stambule bywa).
Primo – kierowca oznajmia mi, że jesteśmy już w innym rejonie miasta.
Secundo – chichocze sobie pod wąsem, czym doprowadza mnie do szału.
Po trzecie wreszcie – pruje z prędkością światła i zatrzymuje się na następnym przystanku. Hen, hen. Hen.
Bez pieniędzy na taksówkę (z dolarami do wymiany, dwiema lirami na akbilu i jedną w kieszeni) główkuję, kombinuję i docieram do pracy na 11. (w autobusie starszy mężczyzna ustępuje mi miejsca – mówi, że źle wyglądam…)
Opowieść numer 2
Godzina 21. Wsiadam w taksówkę przy Galatasaray Lisesi (liceum na topie i na poziomie – wykładowy francuski i światli absolwenci). Kierowca, zamiast zawieść mnie górą, przez Taksim, pruje dołem. „Bo korki” – tego jednak nie raczy mi początkowo wyjaśniać, jedzie za to w dół i powtarza: „wszystko dobrze”. Kręcimy się po szemranej okolicy (mniemam, że słynne Tarlabaşı). Mijamy jakieś garaże. Baraki. Ogromny płomień palonych śmieci i grupki młodzieńców przy nich się kręcące. Gazi Osman Paşa to przy tych okolicach dzielnica willowa. Zjazd dołem w kolejną, jeszcze węższą i jeszcze ciemniejszą uliczkę. Zaczynam się wiercić. Ranny? chory? koleś leżący na środku uliczki w otoczeniu grupki przyjaciół? wrogów? którzy wymachują złowrogo w stronę naszej taksówki. Humor psuje mi się na dobre. Wyjmuję telefon i chcę gdzieś zadzwonić. Na policję? Ręce mi się trzęsą. Zaczynam stłumionym głosem przekonywać kierowcę, że w tych okolicach to ja jednak nie mieszkam…
A on – hop, siup, prawo, lewo, lewo, prawo, tralala, i do góry. Z radością pokazuje mi, jaki makabryczny korek na głównej ulicy ominęliśmy.
Bo pada.
Bo paraliż miasta.
Wysiadając z taksówki bardzo mu podziękowałam.
Za ominięcie korków.
Bo deszcz.
Bo leje.
On na odchodnym powiada, że dobrze być ostrożnym, tak jak ja – bo z kierowcami w Stambule nigdy nic nie wiadomo.
Dziwne – słyszę to prawie od każdego taksówkarza, a wracam zawsze bezpiecznie do domu.
Do tego – w jakim tempie!
Nawet, kiedy pada.
I paraliż miasta jest.
A jak.