W Turcji takie miłe święta, a ja tu do Was z nieładnym tekstem.
Nie będzie o okolicznościowym zarzynaniu baranków, uspokajam podejrzliwych
wegetarian. Nie będzie też o baklavie. Będzie o Polsce. Uwaga...
Urodziłam się dawno, dawno temu – dawniej, niż niektórzy z Was sądzą (stąd
wypływająca z wieku i doświadczenia bezdyskusyjna starcza mądrość, która na
mnie spływa). Przeżyłam w naszym pięknym kraju ćwierć wieku, zanim zdecydowałam
się na – całkiem racjonalny z mojego punktu widzenia, a zupełnie nieracjonalny
– w mniemaniu wielu rodaków – krok. Był nim wyjazd do Turcji.
Ale dlaczego tam? Przecież wszyscy emigrują do
Londynu. Hmmm... Może właśnie DLATEGO?
Ale dlaczego Turcja? Brzmi niebezpiecznie. Życie
jest niebezpiecznie. Picie coca-coli na przykład.
A co, jak nie znajdziesz
pracy? Zaryzykuję kontrowersyjne stwierdzenie, że
chcący znaleźć pracę raczej ją znajdzie. Poza wyjątkami (kryzys totalny, wojna
i inne kataklizmy) zdeterminowany i w miarę ogarnięty życiowo człowiek, który
naprawdę chce pracować, będzie to robił. Może nie w zawodzie, może za
początkowo śmieszne pieniądze, może nie tak, jak sobie wymarzył, ale do CZEGOŚ
na pewno się przyda. Wszystko zależy od determinacji, priorytetów i gotowości
na kompromisy. Czasem okazuje się, że nie warto. Czasami – wprost przeciwnie.
A co, jak nie będziesz
mieć znajomych? Niewykonalne. Next.
I na koniec moje ulubione, odwieczne, i – przepraszam, ale bardzo polskie –
a co, jak ci się NIE UDA?
Nie udać to się może ciasto, kiedy wyjdzie z niego zakalec (który swoją
drogą lubię). Czy życie to test, który trzeba zdać na 100%, w dodatku na czas i
według narzuconych kryteriów Szanownej Komisji Egzaminacyjnej? Kto wystawia
oceny? Czy przypadkiem nie my sami?
Może dlatego, że zostałam wychowana w duchu stwierdzenia ten, kto chce, znajdzie sposób, a ten, kto
nie chce, znajdzie wymówkę, czarnowidztwo nie stało się moim życiowym
mottem. A dodam, że do wybitnych optymistek się bynajmniej nie zaliczam. Jestem
po prostu przekonana, że powtarzane jak zdarta płyta antyafirmacje (jest źle, a będzie jeszcze gorzej) nie
dodadzą nam chęci do działania, a prędzej staną się samospełniającym
proroctwem.
Dlatego po dekadzie słuchania tureckiego nie ma problemu, naprawimy,
załatwimy, zorientowałam się, że
niepostrzeżenie zaczęłam doceniać to podejście już dawno temu. I że powtarzane wokół
przez tyle lat, niczym mantra, w dużym stopniu na mnie wpłynęło.
Może trudno w to uwierzyć, ale wystarczył niedawny roczny pobyt w Polsce,
bym o nim prawie zapomniała. Ucichło pod pierzynką śniegu, na skrzpiącym
mrozie, pod ciemną chmurką, w biurze oświetlonym jarzeniówką już od wczesnego rana.
Wokół odpowiedzi stara bieda na
pytanie co słychać i problemów
pierwszego świata: kredytu do spłacenia (bank dał ci kredyt, fantastycznie),
gdzie pojechać na wakacje, bo tyle miejsc do wyboru, a tylko dwa tygodnie wolnego
(masz pracę i do tego urlop, świetnie) i że benzyna drożeje (stać cię na
samochód, rewelacja). Kwestia podejścia. Nie chciałeś/aś
kredytu/umowy/samochodu – trzeba było nie brać, nikt nie kazał. Ja na przykład
nie posiadam. Kwestia wyboru. Pożyczek unikam jak ognia, nawet zwykłej karty
kredytowej – opędzam się od nich jak wampir od czosnku, bo wiem, że miałyby na
mnie zły wpływ. Praca dla kogoś od-do, na tzw. (złudne) „stałe”, nie jest dla
mnie – próbowałam kilkakrotnie, zawsze z podobnym rezultatem: uciekałam, gdzie
pieprz rośnie. Samochodów nie lubię, ze wzajemnością.
Oczywiście, mogłabym na te braki narzekać, do narzekania zawsze przecież znajdzie się powód. Tylko po co?
Nieładnie, wiem. To wszystko przez pogodę, rozumiem. Ale jestem w końcu z
Polski, więc musiałam sobie pozrzędzić. Oczywiście z przymrużeniem... Oka (Proroka).