Wydawać by się mogło, że nie ma co ekscytować się
herbatą, a tu proszę, niespodzianka. Dziewiąta rano, ludzie teoretycznie w
pracy, a mieszkańcy Yeldeğirmeni powoli zaczynają zbierać się na śniadanie. Freelancerzy?
Studenci? Bezrobotni? Rozleniwiony tłum owiany jest nutką tajemnicy. Przed
południem trudno już o wolny stolik – trzeba by stać na czatach.
Matka współwłaściciela kawiarni to emerytowana
pielęgniarka, która obecnie para się wróżbami z fusów kawy. Ma stałych
klientów, między innymi lekarkę od lat bywającą u niej „po poradę” co najmniej
raz w tygodniu. Na zmywaku pracuje Turkmen, emerytowany nauczyciel gry na
gitarze. Brakowałoby tylko, żeby kelnerka była słynną malarką albo diwą
operową. Może jest, nie pytałam.
*
Tak zwane sklepy vintage – na całe szczęście ceny vintage z europejskiej części
miasta jeszcze tu nie dotarły: sukienko-tuniko-kombinezon znanego projektanta za
150 lira lub sukienka pochodzenia nieznanego za lir 20. Skarby niewiadomego
pochodzenia (sztuczne kwiaty, młynek do kawy, rura odkurzacza) prezentowane
przez sprzedawcę na rozklekotanym wozie na kółkach, na wprost zapadającego się
pod własnym ciężarem budynku. Po okazyjnej cenie, na sprzedaż. Skarby i
budynek.
Koty – nocni stróże samochodów, w ciągu dnia – hałaśliwi
ogródkowi goście. Po ulicach biega czarny pies imieniem Arab; szczeka na obcych
mężczyzn, którzy nie przypadli mu do gustu – z wiekiem jednak coraz bardziej
tolerancyjny, drażnią go już chyba tylko motory. Wyglądający z kolei niewinnie
rudy mały piesek nie lubi, gdy się go głaszcze.
*
Trzy galerie i trzy wernisaże w ciągu minionych dwóch
weekendów. Piknik z okazji 1 maja organizowany przez najbardziej obleganą na
dzielnicy knajpę – zbiórka o 8 rano, żeby ominąć najgorsze korki. Jazzowa
wiosna i niedzielne uliczne koncerty.
Od zawsze tylko jeden lokal serwujący alkohol –
mieszkańcy nie chcą przecież, by dzielnica zmieniła się w kolejną „barową”. Nie
ma więc konkurencji, bar wygląda zatem jak… wygląda. Zimą, przy zasuniętym
dachu, można ciąć powietrze. Bo dach ruchomy, a więc teoretycznie jesteśmy na „świeżym
powietrzu”, a zatem w praktyce… zakaz palenia tytoniu tu nie obowiązuje.
I rzecz najdziwniejsza, a w sumie nie powinna przecież
zaskakiwać. Często słychać na tutejszych ulicach język… polski.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz