Niektórzy
już tak mają, że lubią architekturę sakralną. A że w kraju muzułmańskim głównie
meczety, dawno temu odhaczyli ze swojej turystycznej listy wszystkie Błękitne,
Sulejmany i inne must go, must see.
Jest
jednak miejsce, do którego nikt nie pędzi wypchanymi tour busami. Meczet, o którym
słyszało niewielu stambulczyków. A szkoda.
Piękny w swej prostocie, skromny i surowy. Wybrany
budynkiem roku 2015 przez czytelników ArchDaily (w kategorii architektura
religijna), położony na obrzeżach miasta, komponuje się z otoczeniem,
jakby był jego nieodłącznym elementem.
Podróż
metrobusem do Hadımköy – przedostatniego przystanku tego jakże fascynującego
pojazdu (na temat którego krąży wiele historii, a właściwie już niemal legend) i
kołaczące w głowie pytanie: jak oni tak mogą? jak oni tak mogą… codziennie?! Wczesne
popołudnie, żadne tam godziny szczytu, a walka o miejsce siedzące trwa w
najlepsze. Uważna obserwacja trasy pokonywanej każdego dnia przez wielu
miejscowych przyprawia o zawrót głowy, jeśli nie mdłości.
Bloki,
bloki, bloki. Starsze i dopiero co muśnięte ostatnim pędzlem dekoratorów. Te na
ukończeniu i te, których masowa produkcja dopiero się zaczęła. Bezbrzeżna kraina
betonu, jeden wielki plac budowy. „Stambuł nie ma końca” – myśl przewodnia
wycieczki.
Z
metrobusa w autobus, a od autobusu z buta. Kwadrans szybkiego marszu w asyście
lokalnego psa-anioła-stróża i oto w szczerym polu, na wprost kompleksu nowobogackiej rezydencji
o fantazyjnej nazwie „Toskania” (tak, tak…) wyrasta coś na kształt komina. To znak,
że dotarliśmy do Sancaklar Camii, czyli meczetu którego nie widać, bo… znajduje
się pod ziemią.
Beton,
kamień, szkło, metal i wszystkie odcienie szarości. Z prochu powstałeś, w proch się obrócisz – przychodzi od razu na
myśl. Taki był też cel projektu: bez pompy i przepychu, cicho i skromnie, nierozłącznie
z naturą, ziemią.
Wrażenie za to nieziemskie.
Strona twórców projektu TUTAJ
A TU film na YouTube