Stambuł
to nie same malownicze Bosfory i meczety – turyści woleliby uniknąć tej jakże mało
egzotycznej prawdy. Trudno się dziwić, weekend na Sultanahmet może nieźle
namieszać w odurzonej orientem głowie. Azjatycka część miasta jeszcze bardziej
kojarzy się wtedy z kilimami, przyprawami i lampami z tykwy. Zwykle i tak nie
da się wepchnąć anatolijskiej wycieczki w napięty turystyczny grafik.
Wyobraźnia pochylonego nad jabłkową herbatą i jabłkową nargilą podróżnika
pracuje na najwyższych obrotach.
A
wystarczy krótka podróż – od krainy plastiku i szklanych domów dzieli tylko kilka
stacji metra. Pobudka z orientalnego snu w wypełnioną biurowcami rzeczywistość.
Szeroki uśmiech radosnych korporacji i równie radosnego konsumpcjonizmu.
Plaza
Ósma
piętnaście. O tej porze nie powinno się wsiadać do stambulskiego metra. A tym
bardziej z niego wysiadać.
Kolejka
(cóż za miła niespodzianka!) do schodów ruchomych wije się jak czarny wąż na
wysokich obcasach. Nikt tu nikogo nie wyprzedza, choć każdy daje z siebie
wszystko. Falują zwarte szeregi ciemnych płaszczy – w pełnej symbiozie, wyuczonym
tempem, szybkim marszem. Równość i braterstwo: podobne deadliny, te same spóźnienia.
Zarwana noc i brak śniadania, bezpłatne nadgodziny i wieczorne korki.
Papierowe
kubki z papierową kawą. Duża winda, duże ambicje. Ważne rozmowy, poważne
westchnienia. Niezdrowy dreszczyk korporacyjnej ekscytacji. Piętro trzecie:
miłego dnia. Piętro ósme: miłej pracy. Piętro dwunaste: widzimy się w porze
lunchu. Piętro dwudzieste: do zobaczenia na papierosie.
A
widok na Mordor z tego dwudziestego: bezcenny.
Plazma
Panoramicznych
widoków nie ma może w stambulskich centrach handlowych, są za to panoramiczne
plazmy. I drogie torebki. Wyprzedaż laptopów, butów, złudzeń.
Największe
w latach 2005-2011 centrum handlowe w Europie szczyciło się swego czasu
niepokojącym sloganem: Cevahir is
Istanbul, Istanbul is Cevahir (Cevahir to Stambuł, Stambuł to Cevahir). Słowa
copy writera nie okazały się jeszcze samospełniającym proroctwem, choć shopping
mallów przybywa.
Na tle stambulskiej architektury handlowej (?) pozytywnie wyróżnia się Kanyon. Wszechobecny ziąb – sadystyczny architekt wymyślił, że korytarze centrum będą znajdować się na zewnątrz budynku. Warto zaryzykować przeziębienie, bo jest na czym zawiesić oko. Ładni powinni być bywalcy, co podkreśla dobitnie slogan: Genç, Güzel, Herkes, Herşey…Kanyon’da (Młodzi, Piękni, Wszyscy, Wszystko… w Kanyonie). W podtekście: brzydalom i staruchom wstęp surowo wzbroniony. Raz w miesiącu można posłuchać jazzu, więc jest i moda, i kultura. Niedzielny brunch i zakupy nabierają pewnego wyrafinowania.
W
tygodniu mężczyźni w krawatach i kobiety na wysokich obcasach – wprost
proporcjonalnych do osiąganych sukcesów. Mniej zamożnym mimo wszystko wstęp
wolny – nie trzeba wydać fortuny, by pozwolić sobie na obiadowy lans. Na kawę w
Tchibo wystarczą dwie liry.
Zamożne
panie domu ze złotą kartą członkowską sportowego klubu MAC, gdzie nawet na siłowni
pachnie świeżością o poranku. Do sekretnych zadań obsługi należy rozpylanie
dobrej jakości odświeżacza powietrza z subtelną waniliową nutą, której nie
zabije nawet basenowy chlor. Ostentacyjnie ciskane po kątach ręczniki – elita
nie będzie przecież fatygować się wrzuceniem ich do specjalnego kosza – znikają
w mgnieniu oka ze sterylnej nawierzchni podłóg. Tak czystych, że pewnie można z
nich jeść. Makijaż i zabiegi pielęgnacyjne włosów po wizycie na siłowni zajmują
więcej czasu niż dojazd do klubu i obowiązkowa godzina odhaczonego w kalendarzu
sportu. Suszenie, prostowanie, podkręcanie, a na deser… kreacja niemal sylwestrowa.
Nieodzowne, drogie, eleganckie obuwie z klasą. Bo nawet po wysiłku na siłowni
trzeba pozostać damą.
1 komentarz:
Swietny artykul, ta druga twarz Turcji jest kompletnie ignorowana przez wiekszosc turystow a przeciez to taki sam kraj jak kazdy inny!
Prześlij komentarz