Uliczna, mniej lub bardziej profesjonalna
Podziemia metra,
najbardziej oblegane ulice i deptaki – tu, jak w każdym innym kraju, znajdziemy
muzyków świetnych jak i tych ledwie poprawnie brzdąkających. Ulica nie
dyskryminuje. Grający na
wiolonczeli klasyczne utwory studenci konserwatorium uzbierają często do
przysłowiowego kapelusza tyle samo co początkujący, ale za to zabójczo przystojny
gitarzysta z godnym pozazdroszczenia talentem marketingowym.
Weekendowa Aleja İstiklal
to prawdziwy wysyp muzycznych talentów i beztalenci. Co kilkaset metrów nowe
dźwięki, nowe emocje. Leciwy staruszek grający w zawrotnym tempie na kemençe (trójstrunowe skrzypce –
popularny instrument w regionie Morza Czarnego) i towarzyszący mu młody chłopak
(wnuczek?), sprawujący pieczę nad wpadającymi szczodrze do pudełka monetami. Sprawiająca
tylko wrażenie oderwanej od rzeczywistości, orientalno-rockowa grupa, której
członkowie najwyraźniej mocno stąpają po ziemi – jeden z nich uśmiecha się
zalotnie, prezentując ulicznej widowni płytę (do nabycia w promocyjnej, ma się
rozumieć, cenie). Kilkadziesiąt metrów dalej smętny saksofonista ze smętnym
utworem. Mimo świetnego brzmienia nie przykuwa uwagi przechodniów tak jak
barwnie ubrani (przebrani?) Peruwiańczycy tupiący żwawo w rytm wygrywanej na
flecikach, prostej melodii. Cóż, etniczne klimaty z tego regionu świata to w
Stambule stosukowo nowe zjawisko…
Ulica to nie tylko
muzyczna scena – to również parkiet. Prawdziwa scena taneczna. Wystarczy jedna darbuka i rytmiczne uderzenia, by wokół
niepozornego grajka zebrał się krąg tańczący z pasją halay (turecki taniec ludowy).
Najciekawszą, a przy
tym specyficznie stambulską „sceną muzyczną” jest jednak… prom, czyli przeprawa na
drugi kontynent umilana przez samozwańcze gwiazdy podróży: zwykle młodych, na
oko studentów, przeważnie w parze wokal-gitara. Pragnącym skupić się na
lekturze lub marzącym o wyciszeniu po długim dniu pracy zaleca się szybkie oddalenie
w najbardziej zaciszny zakątek promu. Jeśli taki się znajdzie...
Barowo-restauracyjna, mniej lub bardziej spontaniczna
W barach, jak to
barach, bywa różnie. Jedno jest pewne: przyjechać do Stambułu i nie wpaść na
barowy koncert to hańba i skandal.
Turcy uwielbiają muzykę, taniec, śpiew. Widać to wyraźnie nawet w miejscach, w których muzyki na żywo brak – barowe głośniki często podkręcone są do granic możliwości, co utrudnia komunikację i wymusza krzyk w miejsce normalnej mowy. Z muzyką na żywo bywa jeszcze głośniej. Brzmi to ciekawie zwłaszcza latem – barowy ogródek atakowany jest muzyką z lokali dookoła, w głowie zaczynają szumieć dwie, czasem trzy melodie jednocześnie. Z pozytywów: nie słychać zespołów z dalej położonych barów – te najbliższe skutecznie zagłuszają bardziej oddalone decybele…
Najwspanialszym elementem stambulskiej sceny barowej są jam sessions, gdy przypadkowi muzycy tworzą ciekawe instrumentalne konfiguracje i grają spontanicznie muzykę wyższych lub niższych lotów – zależy od miejsca i, oczywiście tego, jakiego kalibru są to muzycy. Oraz czy danego wieczoru mają wenę.
Do turystycznych must-do (w którym zawierają się must-see, must-hear, must-eat, must-drink…) należy wieczór w meyhane, tureckiej restauracji, w której zajada się zimne i ciepłe meze (przystawki) oraz dania główne (głównie pod postacią ryby) i popija anyżówkę przy akompaniamencie muzyki tradycyjnej. Hałaśliwy wieczór w meyhane umilają zwykle instrumenty takie jak saz (lutnia o długim gryfie), klarnet i darbuka. Czasem akordeon. Napiwek dla grających obowiązkowy. Zamawianie utworów – mile widziane.
Klubowo-koncertowa, mniej lub bardziej płatna
Swing Night w Mama Shelter... i koktajle za pół ceny |
Jeden z wielu ubiegłorocznych koncertów polskich zespołów: Drekoty w Muzeum Pera |
Jesień, czyli dużo deszczu i Hard Rock Cafe, czyli dużo klasycznego rocka |
Środowy High Jazz w Klubie ROXY. Najlepsi muzycy, wstęp wolny. Zdjęcie: Istanbul Funk Unit z Moniką Bulandą na perkusji |
Replikas, czyli niekonwencjonalna mieszanka dziwnych dźwięków. Turecka psychodelia w najlepszym wydaniu |
Stambuł jako miasto muzyki przedstawił świetnie w swoim filmie Życie jest muzyką turecki reżyser, Fatih Akın. Polecam, obejrzałam trzy razy.
4 komentarze:
ła tak jaka skrupulatna i systematyczna w swoim blogowaniu
wróciłeś !!! :D
To co mnie naprawde urzekło w Stambule to właśnie muzyka i ludzie "na luzie",nie tak jak u nas, wszyscy dookoła zestresowani
luzu się nabiera po paru latach, oj, zdecydowanie... stres się po prostu nie opłaca, bo "jak się nie da to się nie da, trzeba poczekać"... ;)
Prześlij komentarz