Trasa
dom-praca. Niecały kwadrans a tyle potencjalnych przygód. Deptanie stóp,
szturchanie ramion, ocieranie zderzaków taksówek o posiniaczone od kopnięć
turystów łydki. I klaksony, klaksony, klaksony. Jakby orszak weselny
przejeżdżał przez miasto dzień i noc. Gruba przesada? Na tle czarnomorskich lub
alanijskich plaż, różowych kwiatków i malowniczych zachodów słońca, Stambuł to trudna
do ogarnięcia hybryda. Łatwa do pokochania, łatwa do znienawidzenia.
Aleja
İstiklal
(Aleja Niepodległości) to osobna kategoria. Niby ulica, aleja, deptak: unikalny
twór miejskiej tkanki. Strumień ludzi, miliony stóp i obuwia – zarówno tych z
najwyższej półki jak i najtańszych plastikowych podróbek z ulicznego bazaru.
Mix kultur, języków i trendów. Turyści mieszają się tu z ekspatami, rezydenci Beyoğlu
z zakupoholikami z czterech stron miasta. Farbowane na blond właścicielki
oryginalnych lub podrabianych torebek Louis Vuitton mijają zakrywające chustą
włosy religijne muzułmanki.
Aleją
Niepodległości maszerują codziennie trzy miliony przechodniów, Stambulczyków i
przejezdnych. Jak na zaledwie trzykilometrową trasę – liczba imponująca.
Sklepy, kawiarnie, bary i kluby przyciągają jak magnes. Taksim nie wyklucza. Mieszają
się tu języki, kultury, narodowości. İstiklal nie zna podziałów wiekowych ani
społecznych. Można przysiąść na niepozornym taborecie i wypić mikroskopijnych
rozmiarów herbatkę za półtora lira albo lekką ręką wydać połowę średniej pensji
w restauracji z widokiem na Bosfor.
Ulice
Za
Aleją İstiklal kryją się wąskie, kręte
uliczki. Małe knajpki z domowym jedzeniem, gdzie właściciele witają się z
klientami jak z przyjaciółmi oraz tradycyjne herbaciarnie z ich młodymi (i
modnymi) bywalcami. Coraz popularniejsze knajpy specjalizujące się w serwowaniu
imponujących śniadań, celebrowanych przez wiele godzin, zwłaszcza w weekendy
(króluje Van kahvaltısı –
śniadanie-gigant z miasta Van położonego na wschodzie kraju). Hipsterskie bary
pełne ekspatów, turystów i tureckiej młodzieży.
Uliczki
Cihangir i Galata to wymarzone miejsce dla wszelkiego rodzaju aspirujących
artystów. W lokalnych knajpach przesiadują dziennikarze, pisarze, świat filmu i
reklamy. Za aspirowanie do tego światka nie trzeba koniecznie słono płacić.
Ceny w barach i restauracjach oscylują co prawda powyżej stambulskiej średniej,
tanią opcją są natomiast tak zwane cihangirskie schody. Alternatywa dla tych,
którzy na działalności artystycznej nie zdążyli się jeszcze dorobić. Tańsze
(choć nadal – w porównaniu z Polską – drogie) piwo z marketu, paczka pestek
prażonego słonecznika i bezdyskusyjnie najlepszy widok na Bosfor, do tego
atrakcyjni współbiesiadnicy. Trudno o lepszy zachód słońca.
Galata,
Cihangir, Çukurcuma. Tu, w malowniczych uliczkach, wyrastają jak po deszczu
sklepy ze starociami. Na prawie każdym rogu kuszą winyle, czarno-białe zdjęcia
i pocztówki po kilka lir za sztukę. Sklepy vintage
z ciuchami droższymi niż w polskich second-handach. Mniej lub bardziej warte
swej ceny Znajdziemy tu istniejące od lat antykwariaty jak i nowe, powstające
na fali popularności powieści Orhana Pamuka. W Çukurcuma znajduje się zresztą
chętnie odwiedzane Muzeum Niewinności (powieść noblisty o tym samym tytule).
Przynosząca wymierne zyski nostalgia za Stambułem lat 70-tych spowodowała wysyp
sklepików z winylami, muzyką filmową epoki, plakatami ubóstwianych wówczas
gwiazd ekranu, dla których niejedna Turczynka dałaby się w tamtych latach
pociąć na kawałki.
Wieś
Ja
za to dałabym się pociąć za letnią rezydencję nad Morzem Czarnym lub Egejskim.
Niekoniecznie pokaźnych rozmiarów willę, wystarczyłaby na wpół rozpadająca się
chatka (życie na Beyoğlu uczy pokory) z obowiązkowym widokiem na błękit wody.
Im więcej stambulskiego gwaru, tym większa potrzeba ucieczki, podróży, wakacji.
Tyle, że Stambuł trzyma w swoich szponach i nie puszcza.