Sultanahmet odświętnie, wieczorową porą |
Środkowa Anatolia, październik 2005.
Trzy nieokrzesane yabancı (cudzoziemki) plączą się po centrum Kayseri, dawnej Cezarei Kapadockiej. Pierwszy samodzielny wypad na miasto przypada w dzień odświętny: utworzenia Republiki Tureckiej. Jest więc pochód, są kwiaty, flagi, oklaski. Żołnierze i uczniowie maszerują, rozentuzjazmowany tłum kibicuje.
Jest też… Początek Ramazanu, okoliczność zupełnie już nie świecka, a wręcz otwarcie religijna. Zaczął się miesiąc muzułmańskiego postu, o czym zdezorientowane yabancı przypomniały sobie dość późno, maszerując przez jedno z najbardziej konserwatywnych tureckich miast z simitami w dłoniach…
Chrupiących świeże obwarzanki dziewcząt nikt nie upomina, nikt nie rzuca też karcących spojrzeń.
A w sumie tego właśnie niektórzy spodziewać by się mogli po przywiązujących wagę do religii i tradycji mieszkańcach Kayseri.
Sceptycy, jeśli nie wrogowie postu, snują za to historie mroczne i tragiczne. Aktor ze Stambułu, który przyjechał z ekipą kręcić tu jakiś turecki soap: „Ej, dziewczyny, wy to dzielne jesteście, że tu chcecie mieszkać… albo dziwne jakieś. Do Stambułu byście lepiej pojechały. A w ogóle to wiecie, że tu kiedyś ktoś kogoś zabił, bo tamten nie pościł?”.
Ręka sama się na simicie zaciska, sezam z precla sypie.
Ramazan praktycznie, czyli dla tych, co nie poszczą
Mieszkańcy Beyoğlu odetchnęli z ulgą, bo oto basowe drgania podłóg i świdrujące w uszach dźwięki ograniczają się w miesiącu postnym do weekendów. Od niedzieli do czwartku – prawie jak makiem zasiał.
Prawie, bo muzyka oczywiście dudni, ale – z klubu jednego zamiast trzech, - ilość decybeli została radykalnie ograniczona, - hulanka kończy się około trzeciej nad ranem.
Ludzi na İstiklalu jakby przyjemnie mniej. Może i o 5 proc., do tego tylko w tygodniu, i raczej nie wieczorami, ale zawsze to coś.
Ramazanowe promocyjne menu kuszą nawet nieposzczących. Także ci, co w porze iftaru (pierwszego posiłku spożywanego po zachodzie słońca) nie rzucają się z apetytem na kolację, bo nie żałowali sobie konsumpcji cały boży dzień, muszą przyznać, że widok niczego sobie: zastawione obficie jadłem i napitkiem stoły, atmosfera uroczystego oczekiwania, a potem zasłużona uczta dla wygłodniałych żołądków. Takie wigilijne wypatrywanie pierwszej gwiazdki. Tyle, że przez cały miesiąc. No i bez prezentów.
Substytut prezentów to promocyjne ceny tureckich przewoźników, hoteli, biur podróży. Linie lotnicze zachęcają w czasie Ramazanu do pokonywania mili. Przyjemność z wakacji podwójna: podróż zwalnia z obowiązku postu.
Wielkie Ramazanowe minusy, do jakich zaliczają się: paskudniejsze niż zwykle wieczorne korki, kolejki po pide (chleb pita), pośpiech i nerwowa atmosfera poprzedzające kolację (kilkunastogodzinny post – ani kropli wody! – przy prawie 40-stopniowym skwarze to raczej jazda bez trzymanki) bynajmniej mnie nie dotyczą. Połowa Ramazanu na wczasach, reszta na Beyoğlu, skąd nie trzeba dojeżdżać w godzinach szczytu do żadnej pracy, w korkach, gotujących się autobusach.
I tylko narzekania na upał nie mają końca.
2 komentarze:
Notka pierwsza klasa. Dziękuję pani Agatko.
Ramazan, miałam kiedyś kolegę o tym imieniu (Turka:)
http://setkado40stki.blogspot.com
Prześlij komentarz