środa, 19 października 2011

Turcja - kraj kebabów, wąsatych mężczyzn i zniewolonych kobiet...?


W przyszły czwartek (27.10) o godz. 18 w Galerii Azjatyckiej przy ul. Freta 5 w Warszawie odbędzie się spotkanie z Turcją w roli głównej.

Zapraszam w imieniu swoim oraz Agaty Bromberek (współautorki) na spotkanie promocyjne książki "Turcja: Półprzewodnik Obyczajowy".

Deszcz czy śnieg, zamieć czy gradobicie - musicie się stawić, Drodzy Czytelnicy! :)

MAPA

PROGRAM IMPREZ GALERII

środa, 12 października 2011

10 Przykazań Stambulskich


Po pierwsze: Pamiętaj, że Stambulczykiem rodzi się lub zostaje (z przekonania oraz przez zasiedzenie).

Po drugie: Kochaj Miasto swoje, a odpłaci ci się ono z nawiązką (choć miłość to będzie trudna, a droga do jej spełnienia znojna i żmudna).

Po trzecie: Szanuj uliczne psy i koty – równoprawnych rezydentów Stambułu.

Po czwarte: Jeśli kochasz spokój swój święty, nie zapuszczaj się na Beyoğlu wieczorową porą; gdy w głowie ci nocne hulanki, niech noga twa nie postanie nigdy na Eyüpowym site*.

Po piąte: Nie bierz przykładu złego z tych, co z premedytacją Miasto szpecą i jego współmieszkańcom złorzeczą: niedopałki na stambulskie ulice rzucają, przechodniów gniewnie łokciem szturchają, odpadki przed dom w niedozwolonym czasie i miejscu wystawiają.

Po szóste: Wzoruj się na Stambulczykach, którzy koty uliczne dokarmiają, w kolejce do autobusu się nie przepychają, a po Mieście uśmiechnięci chadzają.

Po siódme: Nie dawaj nieznajomym numeru telefonu swego, adresu swego ani żadnej rzeczy swojej, która w niepowołane łapska dostać się nie powinna.

Po ósme: Nie odmawiaj pomocy bliźniemu swemu, gdy zabrakło mu kilku kuruszy** na akbilu***, wypalił się ostatni papieros lub kontory**** skończyły w telefonie.

Po dziewiąte: Nie ufaj bezgranicznie pomocnemu bliźniemu swemu, który przysięga na życie matki swojej, że zna adres, pod który właśnie się udajesz; uprzejmym i pożytecznym chce on być, zatem kłamie: adresu owego z całą pewnością nie zna. Amen.

Po dziesiąte: Nie słuchaj fałszywców, co prawią, że jest na tym ziemskim padole miejsce, które równać się może z Miastem Miast; niech nie mydlą ci oczu zawistnicy najzwyklejsi lub ignoranci bezdenni i beznadziejni.

A także bonus: szukaj mieszkania nowego ze starymi sprawdzonymi znajomymi swymi, aby krzywda ci się w pięknym Stambule nie stała.



* Eyüp – konserwatywna stambulska dzielnica; site – osiedle.
** kuruş – turecki grosz
*** akbilakıllı bilet („inteligentny bilet”) – specyficzna karta miejska, wkrótce (podobno oraz niestety) przejdzie do lamusa
**** kontör – impuls telefoniczny

czwartek, 6 października 2011

Dom Zły


Był sobie dom, który kopał prądem. Zwrot „energetyczny poranny prysznic” nabierał w nim zupełnie nowego znaczenia.

Był sobie dom, w którym niemal eksplodowało kombi. Przezorny właściciel mieszkania doradził wyłączać je po każdej kąpieli – tak, aby wzrastające ciśnienie nie zagrażało życiu i bezpieczeństwu lokatorów...

Był sobie dom, którego ostatnie piętro wyglądało na doklejone do budynku. Na pewno zsunie się zgrabnie podczas nawet ledwie wyczuwalnego trzęsienia ziemi.

Był sobie dom, którego właściciel utrzymywał, jakoby tak zwane piętro piwniczne (bodrum kat) było w rzeczywistości parterem. Mieszkanie dwupokojowe – trzypokojowym. Skrawek poręczy wystający spod okna – tarasem. Prysznic – wanną…

Był sobie dom, w którym przy najmniejszym podmuchu wiatru trzęsły się wszystkie ściany. Miał zapierającą dech manzarę na Bosfor (manzara – widok) i podejrzanie niską jak na wspomnianą manzarę cenę. Wchodziło się do tego szemranego mieszkanka po chybotliwych schodach. Potem pozostawało nam już tylko patrzeć i podziwiać. W mieszkaniu tym poza widokiem i krzesłem nie było bowiem nic. Tylko manzara, siedlisko i tekturowe, telepiące ściany. Wymarzone miejsce na pisanie mrocznej powieści…

Był sobie dom, w którym mieszkali studenci Erasmusa. Nie można było się w nim wyspać. Po jednej z imprez wyleciała szyba.



Bo w każdym kącie czai się (zła) niespodzianka…

Niech nie odstraszają nas powyższe (niestety, z życia wzięte) przykłady. Przy odrobinie zdrowego rozsądku (oraz więcej niż odrobinie nadzwyczajnego szczęścia) uda nam się uniknąć domu-mordercy. Jedyna sensowna rada, której mogę w tym miejscu udzielić, brzmi: zaufaj znajomym. Im więcej osób dokona przeglądu stanu posesji, tym większe prawdopodobieństwo, że któraś z nich zauważy na przykład brak bojlera w łazience. Albo dziurę w oknie…

A jeśli na niczym innym nie zależy nam w życiu jak na bezpieczeństwie, zamieszkajmy na nowym, strzeżonym site (osiedlu). Kapıcı zrobi zakupy, wyniesie śmieci. Cisza nocna zagwarantuje święty spokój wieczorową porą. Na niektórych site nawet zwisające z balkonów ręczniki nie będą zagrażać naszemu poczuciu estetyki i dobrego smaku (wywieszanie czegokolwiek z tarasów jest bowiem surowo zabronione).


Ileż (niekiedy mocnych, to prawda) wrażeń ominie nas jednak, gdy odgrodzimy się od miasta bezpiecznym murem strzeżonego osiedla.
Pamiętajmy, że Stambuł ma dla nas również niezliczoną ilość (dobrych) niespodzianek…


(ps1. w związku z ostatnimi wydarzeniami mieszkaniowa trylogia może przerodzić się w mieszkaniową powieść kryminalną – szkoda byłoby zmarnować doświadczenia minionych tygodni…;)
(ps2. na marginesie: „Dom Zły” – dobry polski film;)

środa, 5 października 2011

Emlakowa mafia


Emlakçı (agenci nieruchomości) zajmują wysoką pozycję w stambulskiej hierarchii zawodów. To swoista kasta społeczna – trzeba chyba urodzić się w emlakowej rodzinie, wżenić w takową, albo być kanką (kanka – kumpel) jednego z agentów, jeśli marzy nam się podobna kariera.

Gdy chcemy ulokować się na Beyoğlu lub Kadıköy, znalezienie mieszkania bezpośrednio od właściciela (sahibinden) graniczy z cudem. Wystarczy przejść się po centrum azjatyckiej części miasta, żeby zobaczyć na własne oczy niesamowity wysyp agencji nieruchomości – niektóre na pierwszy rzut oka szemrane, inne schludne. Zdarzają się też całkiem profesjonalne…
Intrygujące nazwy (Koza Emlak), ciekawe lokalizacje (schodzimy wąskimi schodkami do podejrzanej piwniczki albo wdrapujemy na chwiejący się stryszek), muzeum osobowości i osobliwości (jeden z agentów częstuje szwajcarskimi czekoladkami i chwali znajomościami z klientami z „Europy”; inny przerzuca w ręce tespih, modląc się zapewne o korzystną umowę i solidną prowizję). Do tego obowiązkowy çay i niezobowiązująca pogawędka (szczególnie, gdy czekamy na spotkanie z właścicielem mieszkania, który właśnie „utknął w korku” i spóźnia się ponad godzinę…).

Niektórzy z agentów to istni szaleńcy, którzy próbują wciągnąć nas w swój chory świat urojonych wizji. Nie podoba nam się piękne studio na Cihangirze, na wprost niemieckiego szpitala? To przecież wspaniała lokalizacja! Na uwagi dotyczące metrażu (15 metrów kwadratowych) i stanu mieszkania (zdecydowanie nie tego, którego zdjęcia widzieliśmy w ogłoszeniu) agent wzrusza tylko niewinnie ramionami. A potem z zapałem przekonuje, że 850 lira za taką pieczarę to przecież świetna okazja… „Chyba dla kogoś, kto chce hodować szczury” (mamroczemy pod nosem, uśmiechamy się grzecznie i udajemy do wyjścia przyspieszonym krokiem).

Pamiętajmy jednak, że życie emlaka nie zawsze usłane jest różami... Przekonanie właściciela mieszkania, że wynajmujący je obcokrajowiec nie czmychnie za granicę bez opłacenia czynszu (a tak najwyraźniej knuje każdy cudzoziemiec…), jest czasem syzyfową pracą. Wpływy tureckiej policji nie sięgają przecież granic Unii Europejskiej, değil mi?


(w kolejnym odcinku mieszkaniowej trylogii o tym, jak znaleźć dom, który nie będzie próbował nas zabić...)