Pewnego dnia stambulski czar pryska. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różczki (albo przez złego tureckiego dżina) budzimy się z naszego orientalnego snu.
Może przez natarczywą kwiaciarkę, która właśnie rzuciła na nas urok, bo nie kupiliśmy od niej podejrzanie drogiego bukietu na wpół zmaltretowanych kwiatków.
A może przez taksówkarza, który pędził na oślep, hamując z impetem i kręcąc się w kółko (niekoniecznie oszusta i naciągacza, często nieuświadomionego ignoranta nie znającego drogi - mimo wcześniejszych zapewnień o własnej nieomylności), palącego w dodatku z namaszczeniem papierosa za papierosem. Przy obowiązkowo zamkniętym oknie.
Bavulcu dudniący w bębny w czasie Ramazanu, który budzi nas nad ranem, nie stanowi już egzotycznego elementu ubarwiającego nasze stambulskie życie. Kuchnia turecka smakuje nadal, spróbowaliśmy jednak większości potraw i nie chce nam się już przytakiwać znajomym, którzy twierdzą, że są najlepsze na świecie. Przecież doskonale wiemy, że oni sami w to nie wierzą.
Opatrzyli nam się tureccy bruneci i brunetki. Pozorne przejawy sympatii, które odbieraliśmy do niedawna jako początki przyjaźni, okazują się jedynie częścią tureckiego savoir vivre.
Język, który oceniliśmy zbyt pospiesznie jako łatwy, nie brzmi już jak melodia dla naszych zmaltretowanych gramatyką uszu. Jesteśmy wręcz przekonani, że im więcej wiemy, tym mniej rozumiemy. Nawet po kilku latach pobytu w Turcji sprzedawca może wybałuszyć oczy słysząc nasze proste pytanie i nalegać na komunikację po angielsku, którym bynajmniej nie włada.
Beyoğlu straciło swój orientalny charakter. W weekendy wolimy omijać Taksim szerokim łukiem w obawie, że zadepczą nas tam na śmierć. Mrzonki o mieszkaniu z widokiem na Bosfor lub Morze Marmara i Wyspy Książęce już dawno poszły w niepamięć. Zniechęciły nas realia i krwiopijcy w postaci agentów nieruchomości.
Tureckie media i polityka powodują palpitacje serca. Nie możemy znieść histerycznej prezenterki wiadomości, której rysy twarzy są prawie niewidoczne pod teatralnym wręcz makijażem. Po tureckich serialach nawiedzają nas koszmary.
Wreszcie dotarła do nas smutna prawda o trzęsieniu ziemi. Turecka biurokracja okazuje się porównywalna do polskiej (a nawet gorsza, biorąc pod uwagę problemy z komunikacją wynikające z nieznajomości języka; naszej – tureckiego, urzędników – angielskiego).
O uzyskaniu pozwolenia na pracę dawno przestaliśmy marzyć.
Przychodzi moment, kiedy wydaje nam się, że Stambuł to najbardziej zatłoczone miejsce na świecie. Nie rozumiemy szczerzących się do obiektywów turystów, pozujących na tle widoków, które jeszcze kilka miesięcy temu i nas zachwycały.
Lato wydaje nam się oczywiście zbyt upalne.
Faza turystycznego zauroczenia, zwana miesiącem miodowym lub etapem fascynacji, nieubłaganie dobiegła końca. Ratunek? Natychmiastowa ucieczka albo zaciśnięcie zębów w oczekiwaniu na cud.
Albo na nadejście fazy trzeciej.
Może przez natarczywą kwiaciarkę, która właśnie rzuciła na nas urok, bo nie kupiliśmy od niej podejrzanie drogiego bukietu na wpół zmaltretowanych kwiatków.
A może przez taksówkarza, który pędził na oślep, hamując z impetem i kręcąc się w kółko (niekoniecznie oszusta i naciągacza, często nieuświadomionego ignoranta nie znającego drogi - mimo wcześniejszych zapewnień o własnej nieomylności), palącego w dodatku z namaszczeniem papierosa za papierosem. Przy obowiązkowo zamkniętym oknie.
Bavulcu dudniący w bębny w czasie Ramazanu, który budzi nas nad ranem, nie stanowi już egzotycznego elementu ubarwiającego nasze stambulskie życie. Kuchnia turecka smakuje nadal, spróbowaliśmy jednak większości potraw i nie chce nam się już przytakiwać znajomym, którzy twierdzą, że są najlepsze na świecie. Przecież doskonale wiemy, że oni sami w to nie wierzą.
Opatrzyli nam się tureccy bruneci i brunetki. Pozorne przejawy sympatii, które odbieraliśmy do niedawna jako początki przyjaźni, okazują się jedynie częścią tureckiego savoir vivre.
Język, który oceniliśmy zbyt pospiesznie jako łatwy, nie brzmi już jak melodia dla naszych zmaltretowanych gramatyką uszu. Jesteśmy wręcz przekonani, że im więcej wiemy, tym mniej rozumiemy. Nawet po kilku latach pobytu w Turcji sprzedawca może wybałuszyć oczy słysząc nasze proste pytanie i nalegać na komunikację po angielsku, którym bynajmniej nie włada.
Beyoğlu straciło swój orientalny charakter. W weekendy wolimy omijać Taksim szerokim łukiem w obawie, że zadepczą nas tam na śmierć. Mrzonki o mieszkaniu z widokiem na Bosfor lub Morze Marmara i Wyspy Książęce już dawno poszły w niepamięć. Zniechęciły nas realia i krwiopijcy w postaci agentów nieruchomości.
Tureckie media i polityka powodują palpitacje serca. Nie możemy znieść histerycznej prezenterki wiadomości, której rysy twarzy są prawie niewidoczne pod teatralnym wręcz makijażem. Po tureckich serialach nawiedzają nas koszmary.
Wreszcie dotarła do nas smutna prawda o trzęsieniu ziemi. Turecka biurokracja okazuje się porównywalna do polskiej (a nawet gorsza, biorąc pod uwagę problemy z komunikacją wynikające z nieznajomości języka; naszej – tureckiego, urzędników – angielskiego).
O uzyskaniu pozwolenia na pracę dawno przestaliśmy marzyć.
Przychodzi moment, kiedy wydaje nam się, że Stambuł to najbardziej zatłoczone miejsce na świecie. Nie rozumiemy szczerzących się do obiektywów turystów, pozujących na tle widoków, które jeszcze kilka miesięcy temu i nas zachwycały.
Lato wydaje nam się oczywiście zbyt upalne.
Faza turystycznego zauroczenia, zwana miesiącem miodowym lub etapem fascynacji, nieubłaganie dobiegła końca. Ratunek? Natychmiastowa ucieczka albo zaciśnięcie zębów w oczekiwaniu na cud.
Albo na nadejście fazy trzeciej.
5 komentarzy:
Ja przeszłam już tą fazę i teraz mam 3 fazę, czyli wycofania i budowania w okół siebie fortecy. Unikam wszystkiego co mnie drażni w Stambule, nie bywam tam gdzie jest tłoczno, otwarcie mówię co myślę, choćbym miała przez to zyskiwać wrogów. W skrajnym przypadku zacznę chodzić nawet do kościoła regularnie co niedzielę, a póki co zadowala mnie fakt spożywania na obiad zamiast pilaw ziemniaków (ostatnio zdobyłam nawet tłuczek do ziemniaków) i rosołu z makaronem ;P
Ciekawe te fazy. Masz dar obserwacji!
pozdrawiam :)
Dwa ostatnie wpisy przeczytane jeden po drugim to po prostu taki piękny przykład tego jak człowiekowi wszystko potrafi się zmienić:)
Wydaje mi się, że trzecia faza to co innego, niż pisze przedmówca: przede wszystkim przyjęcie tych wszystkich wkurzających zjawisk jako własnych, ignorowanie tych szczególnie złych i podchodzenie z humorem do tych, które stale mają dla nas urok nowości. Do tego uzupełnianie ich naszymi własnymi obyczajami. Jak to się nie uda, to rzeczywiście czas się przenosić. Pozdrawiam!
Odnalzałam ten wpis u Ciebie na blogu, bo o dziwo dość szybko dopadła mnie faza Stambulczyka rozhisterryzowanego- po niecałych dwóch miesiącach! Uwielbiam ten tekst, rozbawił mnie, bo dokładnie tak się aktualnie czuje jak to tutaj opisałaś. Zaciskam więc zęby, czekam na cud albo na nadejście fazy trzeciej :D Jeśli nic się nie zmieni-ucieknę.
Prześlij komentarz