Wschód niedefiniowalny
Na ile Stambuł jest „wschodni”, a na ile „zachodni”, każdy ocenić powinien wedle własnego widzimisię. Geograficzny podział na Azję i Europę nie jest bynajmniej równoznaczny z podziałem kulturowym. W części europejskiej możemy spotkać członków bractw religijnych (słynny, zamieszkały przez konserwatywnych muzułmanów dystrykt Çarşamba, będący częścią tradycyjnej dzielnicy Fatih) i kobiety odziane w czarczafy. Na „dalekim” stambulskim wschodzie, leżącej po azjatyckiej stronie miasta Alei Bagdadzkiej, zobaczymy natomiast co najmniej nieskromne Turczynki ubrane w bardzo skąpe stroje (często znanych i wcale nie tanich projektantów – sklepów Burberry, Dior, Versace jest tam pod dostatkiem).
Idąc w dół odchodzącą od placu Taksim Aleją İstiklal, będącą ścisłym centrum rozrywkowym Stambułu, trafimy na Karaköy i ulicę, gdzie znajdują się warsztaty, sklepy oraz sklepiki, których pracownicy (tureccy mężczyźni) oferują klientom (innym tureckim mężczyznom) typowo „męski” asortyment (metalowe panele, rury, śruby, śrubki oraz wiele innych ciekawych akcesoriów, wliczając w to węże strażackie). Kobieta – widok rzadki i niezwykle doceniany (zaciekawionych spojrzeń doświadczyłam na własnej skórze, bo w ciągu minionego roku bywałam w tej okolicy dość często).
Trzy minuty od placu Taksim, jądra tureckiej sodomy i gomory – cieszące się złą sławą Tarlabaşı. Jeśli odstawiona na sobotni wieczór, nieuświadomiona turystka, trafiłaby przypadkowo z imprezy na İstiklalu do tej dzielnicy, poczułaby się co najmniej nieswojo (taka pomyłka jest jednak niemal niemożliwa zważywszy na to, że radosny Taksim dzieli od kontrowersyjnego i mrocznego Tarlabaşı nieformalna granica: granica ciemności).
Mitem i turystycznym faux pas jest więc uznanie części europejskiej za kulturowo nam bliższej i bardziej „cywilizowanej”. Wyjeżdżający do Stambułu na intratne kontrakty menedżerowie dobrze wiedzą, co robią, decydując się na mieszkania znajdujące się na „wschodnim”, azjatyckim przecież Caddebostan…
Wschód upragniony
Kogo ciągnie na wschód? I właściwie – po co?
Mało dzieje się w Europie? Krajach cywilizowanej Unii Europejskiej?
Z jakiego powodu pchać się do kraju, w którym trzeba płacić 60 lira miesięcznie za tak zwany „pobyt” (sam fakt stąpania po tureckiej ziemi i oddychania tureckim tlenem) i użerać się z biurokracją w walce o niemal nieosiągalne pozwolenie o pracę?
Czy chodzi tylko o nowe, inne, nieznane? O krajobraz, klimat, trudną do uchwycenia tak zwaną „atmosferę”? Ludzi? Widoki, smaki, zapachy?
Wchód utracony
Luty nie jest wbrew pozorom (a przynajmniej wbrew temu, co mi się kiedyś wydawało) miesiącem najwyższego wskaźnika samobójstw i panującej wszechobecnie depresji.
Od czasu do czasu, szczególnie w okresie tak zwanej niesprzyjającej aury, warto jednak oczyścić się z negatywnych emocji i nie kumulować w sobie nieracjonalnej złości do świata, materii żywej oraz nieożywionej, mniej lub bardziej winnej.
Nieracjonalna, osobista złość bierze się stąd, że wyjeżdżając ze Stambułu żywiłam maleńką, niewinną nadzieję, że tak zwany i przez wielu uwielbianych Zachód może okazać się tym, co przyciągnie i zainteresuje mnie bardziej niż cała ta absurdalna Turcja, w której siedzę… siedzę… i „nic” z tego wynika (a wynikać „coś” powinno, w końcu skazałam się na całą tą mordęgę z jakiegoś niebłahego powodu, prawda?).
Dokładając przez niemal pół roku nieustannych starań, dokonując sabotażu w postaci samo-prania-mózgu, mimo najszczerszych chęci i największych starań, stwierdzam, że Stambuł to miejsce jedyne, niepowtarzalne i (w tym momencie) niestety dla mnie nieosiągalne.
Nieokreślona tęsknota za bliżej niezdefiniowanym Wschodem będzie więc prześladować mnie aż do wiosny, kiedy to przebiśniegi, skowronki, te sprawy… i może wreszcie nawet tu zaświeci slońce.
Na ile Stambuł jest „wschodni”, a na ile „zachodni”, każdy ocenić powinien wedle własnego widzimisię. Geograficzny podział na Azję i Europę nie jest bynajmniej równoznaczny z podziałem kulturowym. W części europejskiej możemy spotkać członków bractw religijnych (słynny, zamieszkały przez konserwatywnych muzułmanów dystrykt Çarşamba, będący częścią tradycyjnej dzielnicy Fatih) i kobiety odziane w czarczafy. Na „dalekim” stambulskim wschodzie, leżącej po azjatyckiej stronie miasta Alei Bagdadzkiej, zobaczymy natomiast co najmniej nieskromne Turczynki ubrane w bardzo skąpe stroje (często znanych i wcale nie tanich projektantów – sklepów Burberry, Dior, Versace jest tam pod dostatkiem).
Idąc w dół odchodzącą od placu Taksim Aleją İstiklal, będącą ścisłym centrum rozrywkowym Stambułu, trafimy na Karaköy i ulicę, gdzie znajdują się warsztaty, sklepy oraz sklepiki, których pracownicy (tureccy mężczyźni) oferują klientom (innym tureckim mężczyznom) typowo „męski” asortyment (metalowe panele, rury, śruby, śrubki oraz wiele innych ciekawych akcesoriów, wliczając w to węże strażackie). Kobieta – widok rzadki i niezwykle doceniany (zaciekawionych spojrzeń doświadczyłam na własnej skórze, bo w ciągu minionego roku bywałam w tej okolicy dość często).
Trzy minuty od placu Taksim, jądra tureckiej sodomy i gomory – cieszące się złą sławą Tarlabaşı. Jeśli odstawiona na sobotni wieczór, nieuświadomiona turystka, trafiłaby przypadkowo z imprezy na İstiklalu do tej dzielnicy, poczułaby się co najmniej nieswojo (taka pomyłka jest jednak niemal niemożliwa zważywszy na to, że radosny Taksim dzieli od kontrowersyjnego i mrocznego Tarlabaşı nieformalna granica: granica ciemności).
Mitem i turystycznym faux pas jest więc uznanie części europejskiej za kulturowo nam bliższej i bardziej „cywilizowanej”. Wyjeżdżający do Stambułu na intratne kontrakty menedżerowie dobrze wiedzą, co robią, decydując się na mieszkania znajdujące się na „wschodnim”, azjatyckim przecież Caddebostan…
Wschód upragniony
Kogo ciągnie na wschód? I właściwie – po co?
Mało dzieje się w Europie? Krajach cywilizowanej Unii Europejskiej?
Z jakiego powodu pchać się do kraju, w którym trzeba płacić 60 lira miesięcznie za tak zwany „pobyt” (sam fakt stąpania po tureckiej ziemi i oddychania tureckim tlenem) i użerać się z biurokracją w walce o niemal nieosiągalne pozwolenie o pracę?
Czy chodzi tylko o nowe, inne, nieznane? O krajobraz, klimat, trudną do uchwycenia tak zwaną „atmosferę”? Ludzi? Widoki, smaki, zapachy?
Wchód utracony
Luty nie jest wbrew pozorom (a przynajmniej wbrew temu, co mi się kiedyś wydawało) miesiącem najwyższego wskaźnika samobójstw i panującej wszechobecnie depresji.
Od czasu do czasu, szczególnie w okresie tak zwanej niesprzyjającej aury, warto jednak oczyścić się z negatywnych emocji i nie kumulować w sobie nieracjonalnej złości do świata, materii żywej oraz nieożywionej, mniej lub bardziej winnej.
Nieracjonalna, osobista złość bierze się stąd, że wyjeżdżając ze Stambułu żywiłam maleńką, niewinną nadzieję, że tak zwany i przez wielu uwielbianych Zachód może okazać się tym, co przyciągnie i zainteresuje mnie bardziej niż cała ta absurdalna Turcja, w której siedzę… siedzę… i „nic” z tego wynika (a wynikać „coś” powinno, w końcu skazałam się na całą tą mordęgę z jakiegoś niebłahego powodu, prawda?).
Dokładając przez niemal pół roku nieustannych starań, dokonując sabotażu w postaci samo-prania-mózgu, mimo najszczerszych chęci i największych starań, stwierdzam, że Stambuł to miejsce jedyne, niepowtarzalne i (w tym momencie) niestety dla mnie nieosiągalne.
Nieokreślona tęsknota za bliżej niezdefiniowanym Wschodem będzie więc prześladować mnie aż do wiosny, kiedy to przebiśniegi, skowronki, te sprawy… i może wreszcie nawet tu zaświeci slońce.
1 komentarz:
hmm... nadal nie wiem czy jesteś na zachodzie czy na wschodzie... o jedno mogę prosić zawsze ... pisz więcej ...:)
Prześlij komentarz