środa, 15 grudnia 2021

Ostatni statek


To nie był wcale zwyczajny rytuał w zwyczajnym miejscu. My wszyscy (a nie tylko podstarzali anarchiści pod krawatem) chodziliśmy tam czasem po pracy na jedno małe, nie tylko dlatego, że było po drodze. Przypominały nam się czasy, które w większości miejsc, już chyba bezpowrotnie, minęły. Za zdrowie … – tu pojawiało się nazwisko pisarki, artysty, polityka, aktywistki, których rocznica śmierci wypadała danego dnia.

Zgodnie z tradycją wznosił je barman, jak przystało na kapitana okrętu. Dzięki temu nie było mowy o kontrowersyjnych bohaterach, a więc sprzeczkach przy kuflu. W zimowe wieczory przychodziło się tu podziwiać dowalające miastu śnieżyce, które z północnego wschodu zapraszał zdradziecki poyraz (północno-wschodni wiatr). Latem można było skusić się na krótki romans z cieniem, niekoniecznie klimatyzacją – ta stanowiła bowiem tylko dekorację.

Ktoś przy stoliku obok opowiadał właśnie historię o tym, jak jego dziadek alkoholik trafił pewnej nocy w lesie na (jak twierdził) wesele dżinów, gdy do lokalu weszło dwóch funkcjonariuszy policji w cywilu.

Właścicielka lokalu, charyzmatyczna czterdziestka (na oko lat trzydzieści – barowa kariera służy najwyraźniej zdrowiu i urodzie), nie wyglądała na zaskoczoną ani tym bardziej zmartwioną zaistniałą sytuacją. Przewróciła tylko oczami, dając stałym bywalcom znak, że panuje nad sytuacją. Przywitała się z mundurowymi w cywilu, po czym wyszła z policjantami na chwilę na zewnątrz. Wróćiłą, niezmiennie niewzruszona, i… zapaliła papierosa. A stali bywalcy wzięli z niej przykład. Dopóki ona ma ostatnie słowo, dopóty ostatni statek jeszcze nie odpłynął.

(Son gemi – nazwa baru, tur.: ostatni statek)