wtorek, 31 marca 2015

Elektryczny Armagedon

(w momencie publikacji notki jestem już po prysznicu, z naładowanym telefonem, ładującym się laptopem oraz tylko lekko uszkodzoną psychiką... ;)

***

Nie ma prądu. W prawie całym kraju. Od kilku godzin.

Turcja zrobiła obywatelom psikusa. Taka prima aprilisowa przystawka.

Czytałam, że na Wyspach (tych anglojęzycznych, nie tureckich) założono kiedyś specjalną linię telefoniczną po tym, jak na dwie godziny odcięto elektryczność. Żeby ludzie mogli zadzwonić się wyżalić. Wypłakać. Odstresować. Opisać swoje przeżycia. Podzielić traumą niczym weterani wojenni.

Niepokoi mnie stan psychiczny znajomych, którzy z zapałem komentują elektro-apokalipsę na najbardziej popularnym portalu społecznościowym. Lada moment rozładują im się baterie… A wtedy… co robić…? jak dalej żyć…?

Jeszcze bardziej niepokoi mnie, jak bardzo uzależnieni jesteśmy wszyscy od takich luksusów, jak bieżąca woda (którą jakiś czas temu również mi odcięli), elektryczność, dostęp do Internetu… Wiem, mało to odkrywcze. Wiem, łatwo mi się nabijać, bo mam w domu zapas świeczek.

A może warto by tak – wakacyjnie, powiedzmy – pożyć sobie jak człowiek epoki kamienia łupanego. Na próbę. Bez smartfołnów, fejsbuków, z kąpielami w morzu, toaletą w lesie i latarką na baterie jako jedyną dozwoloną zdobyczą cywilizacji.

Ach, zatęskniło się za klimatem letnich obozów. To był dopiero radosny, mało higieniczny czas beztroski! Letnie morskie kąpiele to jednak inna bajka niż oczekiwanie na Powrót Światła. Stan baterii: 55%. Czas nagli...

Jutro lot do Polski – nie mogę doczekać się prima aprilisowego dania głównego.


Na zdjęciach, tematycznie: gra świateł, upragnione elektro-błyski (czyli widok na Stambuł migoczący z promu).







niedziela, 15 marca 2015

Wyznanie Anonimowej Orientalistki


Lubisz Şafak? Nie? To dobrze. Zła pisarka, a do tego orientalistka. Pamuk? Aha. Bo wiesz, to też straszny orientalista. A to co, płyta Mercana Dede? Co tak turystycznie i… orientalistycznie?

W pewnym artykule autor-mol książkowy analizował z przymrużeniem oka okładki popularnych tureckich publikacji. Aşk (Czterdzieści Zasad Miłości) wspomnianej Şafak: czarna lub różowa, z sercem w wersji rodzimej (osobna ciekawostka: wydawca zrobił podobno dodruk z „męską”, czarną okładką, żeby panowie nie krępowali się kupować landrynkowej książki wyglądającej na typowego harlekina), z meczetem w tle w wersji angielskiej. Kara kitap (Czarna Księga) Pamuka: czarna okładka w wersji tureckiej, i znów jakieś tam Oko Proroka – dla cudzoziemców. Lista książek była długa, a przykłady coraz zabawniejsze. Kobiety w czadorach i Bosfor, klasyczna, fotogeniczna herbatka...
Nawet, gdy orientalistyczne ozdobniki mają się do treści publikacji jak majonez do kebaba. Ważne, że przykuwają uwagę giaurów. Znaczy się – generują dochód…

Wystarczy rzut oka na grafikę zdobiącą bloga, by narzuciło się pytanie/stwierdzenie faktu: a ta to nie lepsza?
Lubię tą ilustrację z trzech powodów: 1.czysto estetycznego (bardzo mi się podoba) 2.nepotyzmu (jeszcze bardziej lubię osobę, która ją zrobiła;) 3.humorystyczno-eksperymentalnego: jest zamierzoną kliszą (powstała zresztą w ramach projektu o takiej tematyce), kumulacją stereotypów na temat Turcji (czador, kebab, muezzin wychylający się z meczetu, delfiny w Bosforze), przez co wywołuje zwykle uśmieszek zrozumienia wśród znajomych zagranicznych i większości znajomych tureckich – choć od czterech (pamiętam!) osób (narodowości tureckiej) mi się… oberwało.

I.
- Czuję się urażony tą ilustracją.
- A jaką byś wolał? (pułapka)
- No, taką normalną kobietę, na przykład w dżinsach, z rozpuszczonymi włosami…
- A ta jest nienormalna? (ha, ha…)
- Nie no, nie… Nie o to… A daj spokój, wiesz przecież, o co mi chodzi! (foch)

II.
(Nielubiana przeze mnie) znajoma z pracy postuje ilustrację na FB z podpisem (po turecku): oto jak moja zagraniczna koleżanka promuje Turcję!!! (plus parę obelg pod adresem kobiet noszących czadory). Koleżanka jest mało refleksyjną osobą (daruję sobie przykłady), mimo to wyjaśniam grzecznie pod jej postem pomysł i ideę projektu. W ramach odpowiedzi usuwa mnie ze znajomych (smuteczek).

III.
Turecki czytelnik (?) bloga (oby nie poprzez google translate, błagaaam…) napisał kiedyś w komentarzu, że Turcja to nie Arabia Saudyjska i że powinnam natychmiast usunąć ilustrację. Było to zaraz po wykasowaniu mnie przez wrażliwą znajomą z pracy, nie chciało mi się odpowiadać i tłumaczyć… więc nie odpisałam i nie wytłumaczyłam.

IV.
- Taka orientalistyczna ta fotografia…
- Wiem.
- ?
- Taka miała być.
- Ale dlaczego?
- Bo ja jestem orientalistką :)
- …
- ?
- No, bez komentarza...
- :) :) :)
- Może mi jeszcze powiesz, że Pamuka lubisz…


Tym literackim akcentem zakończę, sięgając po Czarną Księgę (żeby nie było – w wersji tureckiej;)

Swoją drogą, nie pamiętam, jaką ma okładkę… moja przesiąknięta do cna orientalizmem dusza nie raczyła tego zauważyć:)