„A to pani
mieszka w Turcji? Jak ja kocham ten kraj!” – wykrzyknęła, dzierżąc wiertło w prawej
dłoni.
„Byłam w
Marmaris, koło Kemer, niedaleko Bodrum... zwykle takie wakacje pod palmą, z
drinkiem w ręku. Cudowny kraj, ciągnie mnie tam co roku.”
Okazało się więc,
że zastępczyni mojej „stałej” dentystki (która wyjechała na świąteczny urlop), jest zafascynowana Turcją w równym stopniu.
Dentystka A, do której
co roku udaję się na przegląd, zrobiła wiele objazdówek po kraju gwiazdy i półksiężyca.
Doskonale zna Stambuł.
Dentystka B, która
sprawdzała właśnie stan mojego uzębienia (jak zwykle – zero ubytków! że nieskromnie
pochwalę się w tym miejscu) na punkcie Turcji oszalała – przypadek, zdarza się.
Po chwili do
gabinetu zawitała jednak dentystka C… już
od progu wołając: „Słyszałam, ze pani nie tylko w Turcji mieszka, ale też
napisała na temat tego kraju książkę. Bo widzi pani, ja ten kraj uwielbiam! A tureckie
jedzenie…”
„Tak, wolę dużo bardziej
niż greckie.”
„Zgadzam się… Żeby
tylko nie poszli w stronę radykalnego Islamu…”
„Tak, byłoby szkoda…
A kraje tego regionu mają ku temu ciągoty…”
„Co prawda świeckość
państwa zapisana jest w konstytucji…”
„Konstytucja
konstytucją, a życie…”
„Ach, ten Stambuł
trzydzieści pięć lat temu…”
Nie wzięłam
niestety udziału w dyskusji na temat Republiki tureckiej, pozostawiając dywagacje
dentystom. Potakiwałam tylko – na znak zgody, kręciłam głową – wyrażając niemy protest,
próbowałam śmiać się, gdy padł jakiś żart.
Suma summarum – zęby
mam zdrowe, a humor przedni: 100% polskich dentystów, których odwiedziłam w ciągu
ostatnich dziesięciu lat, ma świra na punkcie Turcji.
Przypadek? Statystyki
nie kłamią…