niedziela, 28 października 2012

Wyspowa psychodela




„Płyniecie na wyspy? W taką pogodę…?!”

Jednej z ostatnich nocy Stambuł doświadczył burzy najdziwniejszej z możliwych. Czterogodzinne, regularne błyski, zero deszczu.
I tylko czasem… coś tam… kiedyś… pod koniec… nieśmiało grzmotnęło.
Tak było w Europie.
Co ciekawe, również znajomi po drugiej stronie Bosforu zarzekali się, że Azja nie uświadczyła ani kropelki deszczu. Gdzie więc lało i trzaskało? Być może burzowe epicentrum znajdowało się w samej Ankarze.
A może nie była to wcale burza…

Teorie spiskowe na temat podejrzanych zjawisk atmosferycznych oraz pozbawiająca złudzeń prognoza pogody na dzień następny nie zdemoralizowała jednak zmotywowanej grupy żądnej wyspowych wrażeń.
Nie ma, że potencjalny deszcz, wichura i trzaskanie piorunów.
Wyruszyli.
Bez parasolek, za to pełni dobrych przeczuć.

„Fajnie płynąć w taką pogodę, zawsze tylko słońce, upał, błękitne niebo. Nuda. Będzie miła odmiana!”
Dopiero po chwili zdaję sobie sprawę, ze rzucone bezmyślnie słowa mogą zostać odebrane jako czysta złośliwość przez dwójkę turystów, którzy odwiedzili Stambuł tylko na kilka dni. I, jak to czasem bywa, mieli pecha.

Szczęśliwie aura okazała się łaskawsza niż tureckie pogodynki.
Mroczne niebo, nieprzenikniona mgła, groźne chmurzyska – natura krzyczała wręcz: chować się, nadchodzi deszczowe katharsis!!!
Złowieszcze podmuchy wiatru okazały się tylko straszakiem.
Nie spadła ani kropelka, nie nadeszła wichura stulecia, nie odwołano promów.

Słowem, nie wydarzyło się nic wartego obaw i lęków.

A szkoda, bo sceneria aż się prosiła…



środa, 10 października 2012

Na co komu Wschód (Nemrut)




Wchód Turcji. Lokalny dolmuş pruje przez odrealniony, księżycowy krajobraz.
Smutek nagich skał. Wyschniętej ziemi. Skarłowaciałych drzewek.
Mało wody. Dużo pyłu. Sucho, pusto.
Podróży dzień pierwszy. Misja: wschód słońca na wschodzie Turcji.
Romantycznie i egzotycznie.

Zanim będzie nam dane omdlewać od nadmiaru estetycznych wrażeń, trzeba jednak zdrowo się namęczyć.
Pobudka o drugiej, podróż z Adıyaman wypożyczonym wozem, a po drodze mrok, ziewanie i marudzenie.
Nie ma wschodu bez bólu.

Turyści ściągają na wzgórze Nemrut z czterech stron świata. Czysty masochizm? Widocznie musi być na czym oko zawiesić. A może to tylko kolejna podróżnicza powinność? Pozycja numer sto pięćdziesiąt jeden do obowiązkowego odhaczenia w turystycznym notesiku?
Wzgórze nie jest strome, sznur turystów, nawet tych wiekowych, sunie więc płynnie pod górę, jak łańcuszek zakonników udających się na modlitwę. Tłum milczący i zahipnotyzowany, a raczej – mało przytomny, bo zwyczajnie niewyspany.
Jaki by nie był powód tajemniczej posępności, niemy korowód robi wrażenie.


Przezorni zabrali termosy z gorącą herbatą. Z metalowych kubków podróżników paruje świeży napar. Można wygodnie usadowić się na jednej ze skałek i czekać na cud. Znaczy się, słońce.
Japońscy turyści wyciągają aparaty, gdy wokół jeszcze ciemność. Grupa młodych i podejrzanie żywotnych osób (studenci?) niecierpliwie wierci się, coś wyciąga, przestawia, wyjmuje, ustawia… Po chwili, nie wiedzieć skąd, muzyka. Spryciarze, uderzają energicznie w bębenki, zaczynają tańce. Rozśpiewany tłum wiruje, taneczny krąg powiększa się, przyspiesza. Nie ma jeszcze świtu, a tych roznosi energia, myślałby kto.
 
Warto tak zrywać się w środku nocy?
Na pewno.
Pod warunkiem, że złośliwe chmury nie przesłonią tego, co nas tu ściągnęło: