poniedziałek, 26 września 2011

Dönüş


Powrót powrotem, a Stambuł Stambułem, ale…

Po rocznej przerwie trzeba na nowo znaleźć sobie miejsce w tym kilkunastomilionowym molochu. Stawić czoła czynnościom do bólu irytującym, przeszkodom czysto praktycznym, nad którymi nie zamierzam się w tym miejscu rozwodzić (załatwianie pozwolenia na pobyt: zupełnie nowa jakość, zarówno pod względem cen jak i profesjonalizmu policyjnych usług!; otwieranie rachunków oraz przedzieranie się przez gąszcz ofert „emlakowej mafii”, czyli stambulskich agentów nieruchomości).
Przede wszystkim jednak należy wziąć pod uwagę kwestie mniej uchwytne, trudniejsze do zdefiniowania, a mianowicie emocjonalne/sentymentalne demony przeszłości, które utrudniają podjęcie najważniejszej decyzji: GDZIE TU SIĘ PODZIAĆ?

Azja czy Europa? Centrum Beyoğlu czy spokojniejsza, zielona okolica, bardziej przyjazna ludziom oraz innym żywym istotom?
Po klaustrofobicznym roku w wielkim mieście marzyła mi się stambulska wyspa. Majaczyła przed oczami wizja oddalonej od zgiełku zielonej oazy spokoju, której nie dosięgną ani stambulskie korki, ani stambulskie tłumy.
Wyspowa fatamorgana towarzyszyła mi zresztą od zamierzchłych niemal czasów, moich samych tureckich początków. Nasilała się im dłużej rezydowałam w okolicach Taksimu. Po prawie dwóch latach na myśl o spacerze Aleją İstiklal (zwłaszcza w spacerowych godzinach szczytu) nie przeszywał już dreszcz emocji, a przechodziły najzwyklejsze ciarki…

Wczesne pobudki, poranne spacery, zdrowa dla ciała i umysłu samotnia – sielankowa wyspowa wizja nie opuszczała mnie, kiedy jechałam do pracy zgnieciona w wagonie metra wraz z innymi ściśniętymi jak sardynki rannymi korporacyjnymi ptaszkami.
Tak – zieleń, słońce, błękit nietkniętego smogiem nieba, morze Marmara, cisza i święty wyspiarski spokój – sekretna mantra przytłoczonych miastem. Nie namyślając się zbyt długo poinformowałam znajomą rezydentkę wyspy o swojej decyzji – obiecała pomoc zaprzyjaźnionego agenta nieruchomości (sensowne lokum na wyspie nie tak łatwo jest przecież znaleźć).


Co więc zrobiłam tuż po przyjeździe do Miasta Miast? Jak łatwo można się domyślić, zgodnie z godną podziwu konsekwencją postanowiłam… zamieszkać na Beyoğlu.

Ci, którzy stambulskie koty za płoty mają za sobą, wiedzą doskonale, że trudniej o większe przeciwieństwo Wysp Książęcych. Morze na Beyoğlu co prawda jest, ale do patrzenia i podziwiania, a nie pływania. Zieleni uświadczymy raczej tylko w kawiarnianych ogródkach, a o ciszy i świętym spokoju musimy zdecydowanie zapomnieć. Są za to knajpy, sklepy, księgarnie, kina, koncerty… czyli wszystko to, bez czego na wyspie postradałabym zmysły.
Tyle na temat planów a realiów.


O ironio, w kwestii wieczornego miejskiego zgiełku AKP poszło mi wręcz na rękę. Tünel i boczne uliczki Alei İstiklal są (w porównaniu z okresem swej niedawnej świetności) niemal wyludnione. Przez moment rozważałam nawet osiedlenie się na samym Asmalımescit – stety/niestety, kawalerka (stüdyo daire) z ceglanymi ścianami, wysokim sufitem (yüksek tavanlı), drewnianymi oknami i wykuszem (cumba) zostało mi sprzątnięte tuż sprzed nosa – ktoś wynajął je już drugiego dnia od zamieszczenia ogłoszenia. Przezorny agent nieruchomości nie wypuścił mnie jednak ze swych przedsiębiorczych szponów i znalazł szybko godne mieszkaniowe zastępstwo. Po krótkim targowaniu (pazarlık) stanęło na nieco niżej cenie. I oto – na papierze od tygodnia, a w realu od jutra – jestem (będę) już na swoich nowych stambulskich włościach.

W kwestii tureckiego podejścia yavaş yavaş (powoli, powoli) nic się bowiem przez ten rok nie zmieniło…

wtorek, 13 września 2011

İstanbullu

Stambuł Anno Domini 2011 - Hoş geldiniz!


Szczęśliwe powroty, czyli szczęśliwa siódemka na szczęśliwy początek:

1. Błękit nieba i błękit Bosforu bije po oczach.

2. Lato w pełni (co ciekawe, stambulczycy popadają mimo to w lekki hüzün, święcie przekonani, że oto wielkimi krokami zbliżają się jesienne chłody, zimowe przymrozki, zamiecie i zawieje).

3. Beyoğlu nie utraciło swojego uroku mimo wprowadzonego w czasie Ramazanu zakazu wystawiania stolików na zewnątrz barów i restauracji. Na widok wyludnionego Tunelu krwawi serce... Beyoğlu przywróci do świata żywych chyba tylko mała brutalna barowa rewolucja (o absurdalnym zakazie i umierającym życiu nocnym Taksimu można poczytać min. na moim ukochanym blogu Tarlabaşı Istanbul).

Stoliki alternatywne – cichy protest na Beyoğlu przybiera często kreatywne formy


4. Stambulski wrzesień to rozkosz dla ciała (skończyło się lato tureckie, zaczęło się lato „normalne” – temperaturę w ciągu dnia odbieram osobiście jako upał)...

5. ...i ducha: Dwunasty Stambulski Biennial, ArtBeat Istanbul, ISAE 2011 Istanbul, Istanbul Design Week i wiele innych – skończył się sezon ogórkowy, więc impreza goni imprezę. Od nadmiaru wrażeń i wydarzeń pęknąć może napięty grafik każdego szanującego się miłośnika kultury. Oraz portfel…

6. Szkoły językowe rozpoczęły właśnie zmasowany atak/nabór nauczycieli – oferty pracy dla żądnych niesienia kaganka oświaty sypią się niczym z rękawa.

7. I jakby tego było jeszcze mało, mieszkam (tymczasowo) w samym sercu miasta, legendarnym Cihangirze, a po sąsiedzku - studio Nuri Bilge Ceylana;)


I jak tu nie kochać tego miasta?


Na koniec świeża dostawa stambulskich zdjęć, stanowiąca ilustrację opisanej powyżej szczęśliwości:



Stambulski rejs powitalny (bosforska wyprawa rusza z turystycznego Ortaköy) - mocny sentymentalny akcent na sam początek


Cihangir nocą


Cihangir za dnia



Graffiti na Beyoğlu




Graffiti na Modzie




Na ukochanych starych śmieciach, czyli jedyna w swoim rodzaju Moda

wtorek, 6 września 2011

Haremowe fantazje


Kto z nas nie chciałby znaleźć się choć na chwilę w legendarnym osmańskim Haremie*? Nie mam tu na myśli wizyty w stambulskim pałacu Topkapı, dostępnej za jedyne 15 lira przypadkowemu zjadaczowi chleba. To bowiem tylko namiastka Haremu w wersji exclusive – czyli tego, czym od lat żywi się rozpalona turystyczna wyobraźnia.

Prawdziwy, egzotyczny zbiór osobowości i osobliwości – pięknych kobiet sułtana i służących im eunuchów. Wyidealizowany obraz rozpustnej Azji stworzony w europejskich głowach żądnych orientalnych wrażeń. Dostępny tylko wybranym…


Harem w wersji oklepanej

Wizja Haremu z otomańskiej przeszłości, owianego perwersyjną mgiełką, zmysłowego i ekscytującego, intryguje do dziś.

Trzeba przyznać, że legendarny Harem cały czas nieźle się „sprzedaje”. Napisano o nim wiele książek, opracowań naukowych, artykułów. Magiczne słówko na „H” w tytule ma najwyraźniej siłę przyciągania i niepodważalną marketingową moc. Pałac Topkapı odwiedza rocznie przeszło 2,5 miliona (!) turystów. Za wejście do Haremu pobierana jest zaradnie osobna opłata…

Harem od zawsze pociągał poszukiwaczy egzotycznych przygód, jednak dopiero na początku XX wieku zaczęto odwiedzać go na niemal masową (jak na ówczesne czasy) skalę. Znudzone damy z Zachodu mogły przez chwilę poczuć na własnej skórze namiastkę tego, jak wyglądało życie kobiet Wschodu. A przynajmniej bardzo chciały tak to widzieć…

W powszechnej wyobraźni Harem to grupa ubezwłasnowolnionych sułtańskich branek, które europejski przybysz pragnie wyzwolić z barbarzyńskich azjatyckich szponów (choć najlepszą, a jednocześnie zupełnie nierealną opcją byłoby oczywiście zajęcie miejsca samego sułtana..).
Harem w wersji hardcore nie jest jednak tym prawdziwym – stanowi jedynie zbiór fantazji i wyobrażeń na temat ściśle strzeżonych komnat pałacu Topkapı.


Haremowe mity

W opisach Haremu podawano często znacznie zawyżoną liczbę jego mieszkanek, relacjonując, jakoby spały one ściśnięte obok siebie z braku miejsca…
Jeden z mitów to tragedia córki sułtana Abdulhamida II, która, jak się okazało, po rzekomym „zamordowaniu” wciąż żyła, i to całkiem nieźle.
Kuzynka pierwszej żony Napoleona została z kolei „porwana” przez piratów i poślubiona sułtanowi. Dwa lata po narodzinach jej rzekomego syna żyła jednak we Francji, nie mogła być więc więziona w Haremie.

Rzeczywistość przedstawia się tymczasem mniej drastycznie i bardziej przyziemnie. Harem jako instytucja znany był wielu starszym cywilizacjom – miał zawsze na celu zachowanie prywatności oraz ochronę kobiet. Nie był to oczywiście raj dla niewiast, które leżały tylko i pachniały, ciesząc się otaczającym je przepychem oraz bezgraniczną swobodą (w pałacu Topkapı były bowiem pilnie strzeżone i miały całkiem napięty grafik nie zawsze fascynujących zajęć), na pewno jednak nie można porównywać go ze zwykłym więzieniem.


Harem soap

(www.dizizle.org)

A oto recepta na to, jak ładnie i sprawnie sprzedać historię. Wielbiciele tureckich seriali mają obecnie możliwość podziwiać telenowelę z Haremem w tle. „À la na faktach historycznych” tasiemiec Muhteşem Yüzyıl (Wspaniały wiek) przedstawia życie jednego z największych sułtanów, Sulejmana Wspaniałego i jego zacnego haremu. Serial koncentruje się na wątku (jakże by inaczej) romansowym, a konkretnie – związku sułtana z jego ukochaną Hürrem. Tasiemiec zdobył sobie podobno sympatię widzów (choć nie wszystkich – są i zagorzali przeciwnicy naginania historycznych faktów i/lub ukazywanych w telenoweli bezeceństw).

Do pałacu Topkapı wybieram się już wkrótce. Poprzednia "haremowa wycieczka" nie zrobiła na mnie oczekiwanego wrażenia - po tak długiej stambulskiej przerwie na pewno jednak spojrzę na pałacowe komnaty bardziej przychylnym okiem...



* Harem (pisany dużą literą) – instytucje w pałacach królewskich (przede wszystkim w pałacu Topkapı); harem (mała litera) – ogólnie: przestrzeń rodzinna, prywatna.
** polecam: Rethinking Orientalism, Reina Lewis & The Private World of Ottoman Women, Godfrey Goodwin (skąd też wspomniane wyżej fakty - z wyjątkiem serialowych;)