... rozdrożu
Pierwsza po południu. Upragniona, jakże wyczekiwana przerwa na lunch. Sączę cappuccino w pobliskim Starbucksie, wpatruję zahipnotyzowana w słynną rzekę i nie mniej znany Tower Bridge. W kawiarni tłumy podekscytowanych turystów przepychają się, pstrykają foty. Obrazek doprawdy sielankowy.
Na zachodzie bez zmian, czyli wyimaginowane udręki niewdzięcznej
Tymczasem tak to widzę ja:
Tamiza bezdennie szarą była, jest i będzie.
Beton w górze też raczej bez zmian.
Most (wybaczcie architekci) landrynkowy do potęgi, w całej swej błękitno-złotej okazałości.
Pseudo fairtrade’owa kawa marki Starbucks też jakaś taka bez smaku…
I jak tu nie być (nawet jeśli tylko wyimaginowanie) udręczonym?
Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma
Marzą mi się rejsy po Bosforze, bo zapomniałam o nieustającym trąbieniu klaksonów?
Tęskno za świeżymi małżami skropionymi cytryną i zachodami słońca z Błękitnym Meczetem w tle, bo wyparłam ze świadomości turecką biurokrację oraz depczących po piętach turystów (ci docierają niestety wszędzie…)?
Zachód nudzi, a jeszcze przed chwilą narzekałam na niby-turecką dramę?
Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej
Mniejsza o klaksony – miasto to miasto, szczególnie taki moloch. Głośno być musi, a od trąbienia się przecież nie umiera (można co najwyżej ogłuchnąć). Biurokracja wszędzie podobna (a turecką można łatwo zachachmęcić, w zależności od talentu). Turecka drama, jeśli kontrolowana, ma swój nieodparty urok.
Jak to jest z tymi sprzecznymi komunikatami? Dwie ludowe mądrości, a tak odmienny przekaz.
Uzun ince bir yoldayım*
Miałam dać sobie czas na tak zwane nabranie dystansu. Spojrzenie na kraj kebabów z perspektywy mieszkańca europejskiej metropolii. Wyjechałam z Turcji z przeświadczeniem, że jestem chyba ostatnią Polką, która nie była jeszcze w Londynie. Za to na pewno jedną z nielicznych, która postanowiła zamieszkać w Stambule z przyczyn innych niż tak zwane sercowe.
Zresztą, nie do końca.
Mój związek ze Stambułem trudno zaliczyć do racjonalnych – decyzja o zamieszkaniu w Azji nie była bynajmniej małżeństwem z rozsądku. Należała raczej do porywów serca, wyborów średnio logicznych. Okazało się, że jak najbardziej trafnych.
We własnym skromnym imieniu muszę przyznać, że wszędzie dobrze, ale w Stambule najlepiej.
Zakończę tą stworzoną na poczekaniu pseudo mądrością oraz smętem do potęgi: turecka diwa, Sezen Aksu, i jej rzewna do granic piosenka o Stambule.
* długa, wąską (w domyśle pewnie też kręta) droga przede mną