środa, 10 sierpnia 2011

Smętów emigranckich ciąg dalszy

Na tak zwanym...

... rozdrożu


Pierwsza po południu. Upragniona, jakże wyczekiwana przerwa na lunch. Sączę cappuccino w pobliskim Starbucksie, wpatruję zahipnotyzowana w słynną rzekę i nie mniej znany Tower Bridge. W kawiarni tłumy podekscytowanych turystów przepychają się, pstrykają foty. Obrazek doprawdy sielankowy.

Na zachodzie bez zmian, czyli wyimaginowane udręki niewdzięcznej

Tymczasem tak to widzę ja:
Tamiza bezdennie szarą była, jest i będzie.
Beton w górze też raczej bez zmian.
Most (wybaczcie architekci) landrynkowy do potęgi, w całej swej błękitno-złotej okazałości.
Pseudo fairtrade’owa kawa marki Starbucks też jakaś taka bez smaku…

I jak tu nie być (nawet jeśli tylko wyimaginowanie) udręczonym?

Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma
Marzą mi się rejsy po Bosforze, bo zapomniałam o nieustającym trąbieniu klaksonów?
Tęskno za świeżymi małżami skropionymi cytryną i zachodami słońca z Błękitnym Meczetem w tle, bo wyparłam ze świadomości turecką biurokrację oraz depczących po piętach turystów (ci docierają niestety wszędzie…)?
Zachód nudzi, a jeszcze przed chwilą narzekałam na niby-turecką dramę?

Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej
Mniejsza o klaksony – miasto to miasto, szczególnie taki moloch. Głośno być musi, a od trąbienia się przecież nie umiera (można co najwyżej ogłuchnąć). Biurokracja wszędzie podobna (a turecką można łatwo zachachmęcić, w zależności od talentu). Turecka drama, jeśli kontrolowana, ma swój nieodparty urok.

Jak to jest z tymi sprzecznymi komunikatami? Dwie ludowe mądrości, a tak odmienny przekaz.

Uzun ince bir yoldayım*

Miałam dać sobie czas na tak zwane nabranie dystansu. Spojrzenie na kraj kebabów z perspektywy mieszkańca europejskiej metropolii. Wyjechałam z Turcji z przeświadczeniem, że jestem chyba ostatnią Polką, która nie była jeszcze w Londynie. Za to na pewno jedną z nielicznych, która postanowiła zamieszkać w Stambule z przyczyn innych niż tak zwane sercowe.

Zresztą, nie do końca.
Mój związek ze Stambułem trudno zaliczyć do racjonalnych – decyzja o zamieszkaniu w Azji nie była bynajmniej małżeństwem z rozsądku. Należała raczej do porywów serca, wyborów średnio logicznych. Okazało się, że jak najbardziej trafnych.

We własnym skromnym imieniu muszę przyznać, że wszędzie dobrze, ale w Stambule najlepiej.
Zakończę tą stworzoną na poczekaniu pseudo mądrością oraz smętem do potęgi: turecka diwa, Sezen Aksu, i jej rzewna do granic piosenka o Stambule.


* długa, wąską (w domyśle pewnie też kręta) droga przede mną

poniedziałek, 1 sierpnia 2011

Stambulska Piąta Aleja

[ze specjalną dedykacją dla mieszkanki okolicy, Olabilir Fajter]

Jeśli kusi nas blichtr azjatyckiej strony miasta, nasza noga (najlepiej zgrabna, opalona, odziana w szpilkę Louboutin'a) musi stanąć na równym i szerokim chodniku Alei Bagdadzkiej.

Bağdat Caddesi ciągnie się wzdłuż wybrzeża Morza Marmara. Z przystani promów Bostancı mamy stąd zaledwie rzut beretem na Wyspy Książęce.
Na odcinku między Suadiye a Caddebostan znajdziemy najwięcej markowych sklepów, najlepszych knajp oraz najbardziej zdeterminowanych lansiarzy w najlepszych samochodach.




Lans po azjatyckiej stronie miasta

O ile mieszkańcy Cihangir są złośliwie nazywani samozwańczą stambulską pseudoartystyczną bohemą, o tyle rezydenci okolic Bağdat Caddesi spotykają się czasem z opinią nowobogackich pozerów…
Trudno się zresztą dziwić. Zatrzęsienie markowych sklepów, świetnych restauracji. Drogie samochody i nieustający korek, który (szczególnie w weekendy) świadczy o tym, że każdy chciałby tu zamieszkać.
Aleja przeżywa istne oblężenie w soboty oraz niedzielne popołudnia. Przypomina wówczas wielki miejski wybieg dla modeli i modelek. Każdy chce się tu pokazać, pooglądać i pooceniać sobie innych. Pręży muskuły, wypina pierś, odgarnia zalotnie włosy, stawia pewnie krok. Ogląda za najatrakcyjniejszymi okazami, które ściągnęły na tych parę godzin z czterech stron miasta.

Pamiętam artykuł na temat młodzieży z różnych dzielnic Stambułu, który ukazał się w dzienniku Hürriyet. Młodzi Turcy z Bağdat Caddesi wyznali w nim, że z łatwością rozpoznają, kto na Alei mieszka, a kto jest tu tylko "pretendującym przejezdnym"...


Na Bağdat Caddesi odbywa się doroczna parada z okazji obchodów założenia Republiki.
Aleja świętuje też hucznie każdy zwycięski mecz drużyny Fenerbahçe, której stadion znajduje się nieopodal.
[jak huczne jest to świętowanie, widać na załączonym obrazku]


Jeśli natomiast mamy duszę buntownika i motoryzacyjnego świra, możemy wybrać się na imprezy nielegalne, rozgramiane przez policję. Na Bağdat Caddesi mają bowiem miejsce... nocne wyścigi samochodowe.