Inteligentni, nie poddani nacjonalistycznej indoktrynacji (lub na propagandę odporni) Turcy bywają znacznie bardziej krytyczni wobec własnego kraju od wybitnie nawet negatywnie nastawionych yabancı (obcokrajowców).
Czasem chcą okazać zwykłą empatię. Udowodnić, że nas, zagraniczne i zagubione w tureckim gąszczu dusze, doskonale rozumieją. Niektórzy odczuwają z kolei silną potrzebę udowodnienia, że są świętsi od papieża, czyli bardziej „europejscy” niż Allah i inni bogowie przykazali.
Na czym ta upragniona „europejskość” ma polegać? Czym się przejawiać? Wolnością oczywiście.
Wolnością od: presji rodziny, kontroli społecznej, schematów. Tureckiej opresyjności.
Wolnością łamania tureckich konwenansów.
Yabancı, głównie kobiety, narzekają na swój turecki los właśnie w kontekście utraty wolności. Co do swobód jednostek na dzikim wschodzie podejrzliwi mogą być rodzina i przyjaciele z „cywilizowanej” Polski. Nieuświadomieni i niedoświadczeni, a przez to mocno nieufni, podsycają wątpliwości, obsesje, paranoje…
Krótka sukienka? Odpada. Mieszkanie z chłopakiem bez ślubu? Nie ma mowy. Samotny spacer po zachodzie słońca? Bynajmniej. Raczej kradzieże, grabieże, porwania. Rozbój w biały dzień.
Czy aby na pewno?
Co wolno wojewodzie…
Już od małego każdy praworządny Turek wie, że kochać ma rodzinę. Wielbić powinien ojczyznę. Szanować zbiorowość. Rodzina, honor, ojczyzna – święta trójca brzmi znajomo, a przynajmniej nieobco.
System edukacyjny ma na celu wychowanie młodych Turków na zgodnie współpracujące elementy zbiorowości. Nie występujących zanadto z szeregu, prawych obywateli Republiki. Poprawnie funkcjonujących w społeczeństwie, przyzwoitych ludzi. Kreatywność, oryginalność? Dopuszczone (jeśli nie godzą w WARTOŚCI), ale zepchnięte na daleki (często bardzo daleki) plan.
W Turcji jest się „kimś” jeśli przynależy się do określonej grupy: rodziny, grona znajomych, mieszkańców danej dzielnicy, miasta lub regionu, grupy współpracowników, fanów drużyny futbolowej. Jako element całości, a nie samotnie błąkająca się jak dziecko we mgle jednostka. Ktoś musi nas polecić. Dać nam tak zwane plecy. Zaświadczyć o naszej wartości. Jednostka sama w sobie ma mizerną siłę przebicia. Niewiele sobą reprezentuje. Torpil otworzy przed nami ścieżkę kariery (torpil – dosłownie: torpeda, oznacza też nepotyzm; słowo używane na określenie osoby, która nas „poleca” czy też, bardziej obrazowo – jak torpeda popycha).
Zwyczaje, obyczaje, zasady, konwenanse, zaciskają się na szyi jak zbyt ciasna obroża. Obowiązki wobec rodziny, przyjaciół i znajomych królika nigdy się nie kończą. Przytłaczają i nie pozwalają swobodnie oddychać tureckim powietrzem.
Światełko w tunelu
Pamiętajmy jednak, że wolność tubylców a wolność yabancı to dwie różne kwestie.
Jako obcokrajowcy skazani może jesteśmy na niewybredne komentarze z ust niektórych Turków, ale społeczeństwo pozwala nam na znacznie więcej. Przymyka oczy na nieprawomyślność, złe prowadzenie się, podejrzane pomysły, działalność wywrotową… Bo nawet mieszkanie samemu, a raczej samej – bez rodziny lub męża – jest już dla wielu Turków działaniem przeciwko przyjętym zasadom, niewybaczalnym wybrykiem, egoistycznym widzimisię. Po co nam cała ta wolność, tyle pustej, zmarnowanej przestrzeni? Na pewno mamy jakieś niecne cele…
Nam, gościom na pięknej tureckiej ziemi, ujdzie to jednak na sucho. Surowe wbrew pozorom społeczeństwo przyjmie z pobłażliwym uśmiechem wiele z naszych oczywistych faux pas, konkludując z nieukrywaną sympatią: przecież to obcokrajowiec, dajcie spokój chłopaki.
Bycie „obcokrajowcem na wieki wieków” jest na pewno irytujące, gdy po raz setny, nawet po latach mieszkania w Turcji, sprzedawca próbuje łamanym angielskim odpowiedzieć na nasze zadane w języku tureckim pytanie, lub gdy po raz tysięczny znajomy znajomego zapyta nas, czy widzieliśmy już Błękitny Meczet. W kontekście unikania tureckich konwenansów, obowiązków i lokalnych nakazów nie wydaje się już jednak takim złem.
Nie wpadajmy więc w panikę i niepotrzebny pesymizm, gdy turecki znajomy popuka się w czoło na nasze achy i ochy dotyczące „represyjnej” Turcji, „opresyjnego” wschodu, „przytłaczającego” Stambułu. Jako przynależące do tureckiego systemu jednostki mają bowiem węższe pole manewru i znacznie mniej możliwości ucieczek ‘”do wolności”, która nam się po prostu należy.
Niech opiewają swój wymarzony, pełen nieograniczonej wolności Zachód.
My damy sobie radę na ich "dzikim" Wchodzie.