Love Boat
Oczywiście
Nie moje, ale byłam. Na dwóch. W ubiegły weekend.
Wojskowe Fast-Wedding
Sobotnie Fast-Wedding odbyło się w budynku należącym do tureckiej armii. Tata kolegi (anarchisty, przeciwnika wojska…) jest emerytowanym, wysoko postawionym wojskowym. Syn nie chciał nawet się żenić. Panna młoda podobno również (tata przyszłej małżonki nakazał – dziewczyna pochodzi z tradycyjnej, religijnej rodziny: mamy zatem przykład małżeństwa „ponad politycznymi podziałami”). Zgaduję, że wesele w wojskowej sali musiało być dla chłopaka dodatkową traumą (o pewnych DENERWUJĄCYCH MNIE ‘TRADYCJACH’ a raczej ULEGANIU RODZICOM innym razem. Teraz w końcu o weselu, więc powinno być sympatycznie). Dodatkowo pan młody NIENAWIDZI TAŃCZYĆ (raczej wyjątek wśród tureckich mężczyzn). Całe szczęście, że impreza trwała raptem trzy godziny (zmuszono go do tańca tylko raz – pozostałe liczne próby okazały się nieskuteczne).
Kochani Moi. Cóż to był za wystrój. Biel, róż, fiolet. Kolory weselne. Poza tym:
100 osób (rodzina – około 40);
zespół w klimacie discopolo (keyboard, stylistyka), z piosenkarką o dobrym, mocnym, choć nieco zawodzącym (tak widać lubi) głosie;
dwa dania:
pierwsze – takie kahvaltı tabağı, czyli tureckie śniadanie: ser biały, ser żółty, börek, czyli słone ciasto francuskie z czymś w środku, tym razem serem (mam nadzieję, że ten opis to nie profanacja ‘borka’), ogórek, pomidorek, rus salatası, czyli sałatka rosyjska (nasza jarzynowa, z dużą ilością kartofli i zdecydowanie zbyt dużą ilością majonezu); pewnie coś pominęłam;
drugie – köfte, czyli mielone, kurczak, sucuk i ryż;
torcik na koniec (mało kto jadł).
Obsługiwali nas mili młodzieńcy odbywający swoją służbę wojskową (mieli szczęście w nieszczęściu „trafić” do Stambułu jako kelnerzy wojskowych. cudzysłów celowo: nasłuchałam się, że ci z ‘odpowiednich’ rodzin nie muszą martwić się o zesłanie na południowy wschód Turcji. oby była to rzadkość – wierzmy w jaką taką ‘równość’).
Żadnych biesiadnych gier i zabaw integracyjnych. Raz, dwa. I po stresie.
Love Boat
To zupełnie inna historia.
On – 29-letni, dobrze zarabiający inżynier. Rodzina z Gaziantep, obecnie mieszkająca w Stambule. Mama nauczycielka, tata inżynier. Dość zamożni.
Ona – lat bodajże 28, studentka architektury. Tata fotograf, mama też coś z fotografią ma wspólnego. Rodzina stambulska.
W poniedziałek wymyślili (młoda para, bez ingerencji ze strony rodziny), że wesele odbędzie się na łódce. We wtorek znaleźli odpowiednią. Ostatecznie zdecydowali się jednak dopiero w środę – wtedy też dokonali rezerwacji. Sądziłam, że to cudowna beztroska. Okazuje się, że wybór jest spory (podobno nie jest to aż tak droga impreza JAKBY SIĘ MOGŁO WYDAWAĆ). Nie pytałam o szczegóły.
Nie muszę chyba rozpisywać się, jak wiele radości miałam z tego mini rejsu. Woda, wiatr, pierwszy most (dyskotekowy), drugi most. Kilkanaście statków mijanych po drodze (zgaduję, że głównie wesela). Oświetlone ruiny zamku.
Mała rzecz, a cieszy.
Zaczęliśmy o ósmej, statek zawrócił dokładnie o północy. Trochę bujało, bardzo wiało. Na górnym, odkrytym pokładzie, urocza światełkowa dekoracja. I pufy armut (moje ulubione ‘gruszki’). Kiepskie czerwone wino i dużo bardziej rozgarnięci kelnerzy (nie ujmując młodym żołnierzom).
Muzyka. Zaczęło się od płyt (stary dobry znany rock) – koktajl na ‘górze’. Zaczęło mocniej wiać, gościom zakręciło się w głowach od bujania i alkoholu, ściemniło się – zeszliśmy na dół na ‘konsumpcję’. Wtedy zaczął też grać zespół (znajomi pana młodego): stary dobry mniej znany (mi) turecki rock. Po konsumpcji przegląd ‘regionalny’. Laz müzik (rejon Morza Czarnego), klimaty środkowej Anatolii, pobrzmiewająca bardziej z grecka muzyka z południowo-zachodniego wybrzeża, potem klimaty bardziej bałkańskie. Niezastąpiona Sezen Aksu i Tarkan (tu już nie regionalnie).
W sobotę kolejne Turkish Wedding. Tym razem z dala od centrum, w bardziej ‘zalesionej’ okolicy, i – co najważniejsze – bardziej ‘tradycyjne’.
‘Niestety’, będę wtedy prawdopodobnie w kilkudniowej podróży…