Jest ich dziewięć. Tylko na czery można jednak dopłynąć promem (Kınalıada, Burgazadası, Heybeliada, Büyükada; ada = wyspa). Rozsiane po morzu Marmara. Dwadzieścia kilometrów od Stambułu.
W niedzielę, w ramach odstresowywania, udałam się na Heybaliada do znajomych Hakana. Poznałam cudowną parę marzącę o alternatywnym stylu życia. Cennet - absolwentka ekonomii dobrego uniwersytetu - pracuje w miłej knajpie, bo nie chce w banku (no, to akurat nie jest wyznacznikiem ich alternatywnego stylu życia. Raczej min. to, że mieszkają w małym uroczym drewnianym domku na wysepce, gdzie obowiązuje - jak na każdej zresztą z wysp tego małego archipelagu - zakaz ruchu kołowego. Rowery i bryczki mile widziane). Marzy jej się psychologia. Na razie pracuje jednak za dwóch, bo chłopak-archeolog, któy wrócił właśnie po sześciu miesiącach z wojska, jest chwilowo bezrobotny (posada przepadła wraz z rozpoczęciem obowiązkowej służby... bywa... nawet często... niestety)
Zachwycona podróżą, widokami, zachłyśnięta świeżym powietrzem (jest ooooolbrzymia różnica !!! po Stamuble Warszawa będzie dla mnie rezerwatem przyrody) cieszyłam się w pełni tylko krótką chwilę będąc już na wyspie, gdyż:
1. nie byłam w stanie oddychać - za dużo tych koników, naprawdę, chyba nie jestem przewrażliwiona (jestem?), bo różne zapachy mogę znieść, ale tegooo ... nie... !!!
2. za dużo tureckich turystów było też... Naiwnie sądziłam, że wszyscy udają się na ostatnią z wysp - Büyükada. sami turyści mnie nawet nie irytowali, co raczej ich ilość (było to uciążliwe przede wszystkim na promie...) oraz... zachowanie kelnerów (czułam się jak na wybrzeżu... w Stambule kelnerzy chyba tak nie szaleją... albo sezon jeszcze się nie zaczął... albo jestem ślepa i wpatrzona w to miasto jak w święty obrazek)
3. spacerując bocznymi uliczkami (nie główną, odrestaurowaną niedawno promenadą - przesadzoną zresztą) uznałam, że mieszkać bym tu nie chciała (pomijając nawet koniki) Spodziewałam się bardziej zielonych i zadbanych terenów, a to taka wioseczka jednak (dużo plotkujących sąsiadek wokół... ale o tym za chwilę)
Cennet opisała mi "styl" każdej z wysp; może inne przypadłyby mi bardziej do gustu (a może mam jakieś dziwne wyobrażenia wybrednego turysty - sielskich widoczków i raju na ziemi mi się zachciewa...) A zatem:
1. Kınalıada jest położona najbliżej Stambułu (płynie się zaledwie 40 minut) a zatem najbardziej pożądana i najdroższa (lux wyspa)
2. Burgazadası to wyspa intelektualistów (?!) - żył na niej znany turecki pisarz (przyznaję wstydliwie, nie zapytałam jak się zwał, bo kręciło mi się w głowie od nadmiaru świeżego powietrza... ale zaległości nadrobię... a może ktoś wie? ignorantka będzie dozgonnie wdzięczna)
3. Heybeliada (wyspa koleżanki) ma niby słynąć ze swych plotkarskich mieszkańców. A może to tylko obsesja Cennet, która codziennie rano i wieczorem musi spowiadać się siedzącym koło jej domku sąsiadkom, gdzie idzie (skąd wraca), co będzie robić (co robiła). Sąsiadkom (na oko dziesięciu) aż się oczy zaświeciły, gdy zobaczyły naszą czwórkę rozmawiającą po angielsku (więc może jest coś na rzeczy...)
4. Büyükada - wyspa turystów. Największa. Najwięcej knajp. Pewnie też najwięcej bryczek;-)
Podsumowując: wyspa piękna sprawa, ale na weekend, i do tego może nie letni (...muszę wreszcie pogodzić się z tym, że lubię naturę tylko na chwilę albo w wersji "ugładzonej" :-)