sobota, 4 stycznia 2020

Lizbona i Stambuł




Lizbona

Dobry wieczór, nadaje dziś dla Was Lizbona, mniejsza siostra Stambułu. Mimo pozornych podobieństw wiele nas różni. Zaraz lecę z turystami na fado, ale zdążę jeszcze wrzucić ze dwa słowa.

Łączą nas podobne traumy: trzęsienia ziemi i niedawna wielkość, do której został nam objawiający się melancholią sentyment – jego hüzün i moje saudade. Nie przestajemy wracać do słodko-gorzkiej przeszłości, zwłaszcza w długie, zimowe wieczory. Radzimy sobie z nią duble rakı i porto, przy dźwiękach muzyki, które docenią tylko nasze nostalgiczne dusze.

Autentyczność, do której ciągną masy – z jednej strony chcemy się jej pozbyć, żeby nie zadeptały niknącej na naszych oczach magii dawnych epok, z drugiej – schlebia nam ich uwaga, więc kokietujemy jeszcze bardziej. Bo kto zabroni takim eks-imperiom?

Jesteśmy położeni na siedmiu wzgórzach – już to świadczy o tym, jak wyjątkowy scenariusz napisała dla nas Opatrzność – los jest zresztą u nas bardzo istotny: kader oraz fatum ciążą na naszej przyszłości.

Żyjemy zawieszeni gdzieś pomiędzy tym, co było, a tym, czego nie będzie – może stąd intensywność naszej teraźniejszości. Doceniamy pozorną zwyczajność codziennych chwil, nie próbując aż tak bardzo gonić za pędem współczesności ku coraz większej wydajności. Nie schlebiamy gustom. Jeśli w znanej od pokoleń restauracji zamówisz krewetki bez oczu lub do rakı dolejesz coli, nic tu po tobie, przypadkowy włóczęgo!

Jesteśmy organizmem stadnym – to ludzie i relacje są źródłem naszej siły i powodem wyjątkowości. Mamy zawsze czas na powitania i długie rozmowy. Nie lubimy tylko pożegnań.

A ty, kiedy znów wpadniesz do nas na lampkę wina?            


                                                                                                                                                                                                                                                                 
Stambuł

Siostra zapomniała o tym, co nas rzekomo dzieli, bo jest jeszcze bardziej roztrzepana ode mnie.
To zresztą błahostki. Posmak orientu w wersji afrykańskiej lub bliskowschodniej: zamek Maurów tam, meczety mistrza Sinana tu. Wezwania muezzina do modlitwy zamiast dźwięku dzwonów katedry.
Jej rzekę mylicie w końcu z oceanem, mój Bosfor – z morzem. Czy nie łatwiej o dowód na to, że jesteśmy spokrewnieni?


Post powstał po dwutygodniowym pobycie w Lizbonie.

1 komentarz:

  1. Bardzo fajnie Ci wyszły te zdjęcia :) Masz ciekawy styl pisania. Może się skusisz na napisanie powieści, której fabuła toczy się w takich orientalnych klimatach? :)

    OdpowiedzUsuń