poniedziałek, 11 lipca 2016

Letnie miraże


Odwieczne rozterki mieszczucha: już czy jednak trochę później? Poczekać do trzydziestki? Czterdziestki…? A może zamiast w totalną głuszę coś pomiędzy: mniejsze miasto w miejsce dwudziestomilionowego molocha? A jeśli jednak dzicz, to jak? Co z pracą, z galeriami, wystawami, kinami, kawiarniami…? Lista urbanistycznych uzależnień nie ma przecież końca.

A skoro jednak mega-miasto, to na ile dłużej w tej kupie, czy raczej grupie? Gdzie schować się przed napływem coraz większej fali coraz bardziej zestresowanych stresami miasta? I jak sobie z tą czkawką stresu radzić?

A to dopiero początek pytań. Bo jeśli jednak morze i palmy, to które z mórz? Z dala od turystycznych szlaków, bo letnich turystów trudno zdzierżyć, a z dwustu tysięcy ludzi robi się wakacyjne półtora miliona? Czy kompromisowo gdzieś pomiędzy, bo z czegoś trzeba się przecież utrzymać, a kto zapłaci za droższego w lipcu drinka, jak nie turysta? Machnie ręką, bo w końcu wakacje, więc co z tego, że przeciętne wino z supermarketu przemnoży się w knajpie przez pięć.

A potem trzeba sobie jeszcze odpowiedzieć na pytanie: co z zimą? Czy uroczy studenci z hipisowskiego kempingu będą przygrywać na gitarze z podobnym zaangażowaniem na przemoczonej wydmie, gdy o skały zadudni zimowy wicher? Zasiądą raczej w studenckim barze z dala od wakacyjnej mieściny, a nadmorskie kamienie staną się za zimne nawet dla najbardziej zahartowanych ulicznych psów, które z nudów zapadną w zimowy sen.

Ciężkie to życie, ciężkie.