poniedziałek, 20 lipca 2015

Uliczna wyżerka


Tureccy mężczyźni najbardziej na świecie kochają podobno kuchnię swoich mam. Dlaczego więc wszyscy ciągle jedzą na ulicy?

Stambuł żyje ulicą. Na ulicy. Dla ulic. To chyba oczywiste, że na ulicy będzie się też żywić. Kulinarna uczta na świeżym powietrzu. Tania i przewidywalna. Dostępna za każdym zakrętem, na każdym rogu. Może to klimat. A może chodzi raczej o kulturę dzielenia się, gadania, przebywania z ludźmi. Może to ewenement stambulski, egejski, śródziemnomorski. Centralna i Wschodnia Anatolia w porze kolacji stołuje się raczej w domach, przed telewizorem, przy serialach. Co innego lunch – warunki pogodowe przez większość roku sprzyjają socjalizacji wszędzie, uliczny harmider narasta i przyciąga kolejne tłumy wygłodniałych.

Uliczni sprzedawcy. Pomogą tym, co nie mają czasu na pogaduchy przy kebabie, tylko przełkną coś w biegu, złapią jakąś uliczną przekąskę i pobiegną z powrotem do klimatyzowanego biura. Albo turystom, którzy wolą zaoszczędzić na jedzeniu, bo alkohol drogi, a piwo do obiadu na wakacjach przecież obowiązkowe. Uratują pląsający w godzinach nocnych imprezowy tłum, który o większości knajp o tak późnej porze może już tylko pomarzyć. A zjeść coś przecież trzeba.

Uliczne czerwone budki na kółkach kuszą zapachami, przykuwają oko swoim bezpretensjonalnym, niezamierzonym stylem vintage. Sprzedawcy ulicznej gastronomii dobrze wiedzą, co stambuczykowi w duszy i żołądku gra. I że kieszeń czasem prawie pusta.

Jedzenie sezonowe i takie, które nęci przez okrągły rok. Grillowane kasztany to specjalność jesienno-zimowa, kukurydza – przysmak wiosenno-letni. Ociekające lukrem słodycze, których wartości kalorycznej lepiej nie poznawać – do nabycia każdego dnia. Tylko dla koneserów smaków słodszych nawet niż baklawa.

Buyurun, buyurun, obwarzanki tradycyjne, z sezamem, i te w wersji razowej, z pestkami słonecznika, czasem dyni. Buyurun, buyurun, bułki miękkie, bułki z białym słonym serem, bułki, po których zostają oleiste palce i tłuste wspomnienie. Jedna mała przyjemność – kaloryczna bomba, która i tak nie napełni żołądka. Lepiej przejść się kawałek dalej, w jedną z bocznych uliczek Taksimu, gdzie Murat abi („brat” Murat) przyrządza na miejscu pokaźnych rozmiarów kanapki. Buła na pół, zeytin ezmesi (pasta z oliwek) zamiast masła, gruby kawał sera, pomidor, ogórek, zielona papryka (uwaga, może być ostra!). W wersji z różowym tureckim salami: dla mięsożerców.

Do popicia soki – z pomarańczy, granatu, ale też wiele innych, często w ciekawych smakowych mieszankach. W trzech rozmiarach i trzech cenowych opcjach. Kawałek ananasa, arbuza lub wykwintnie obrane i pokrojone w serpentynę jabłko – owoce sezonowe z sezonowymi sokami to dawka witamin, którą można zafundować sobie spacerując z Alei İstiklal w kierunku wieży Galata. Po drodze na obiad, w czasie turystycznych zakupów w stylu: magnet na lodówkę, oliwkowe mydełko, wirujący derwisz-lampka na biurko.  

Bo jeśli obiad to najlepiej na Karaköy lub Eminönü, gdzie czuć Bosfor: kompozycję morskiej bryzy z domieszką glonowej ciężkości. Zapach smażonej ryby, świeżej cebuli i sypanej na nie ostrej, czerwonej papryki, od której kręci w nosie. Okolica słynie ze swoich kwaśno-słono-ostrych napoi: şalgam (sok ze sfermentowanej czarnej marchwi) oraz turşu suyu (woda po piklach). Najlepiej zjeść rybną kanapkę, zagryzając korniszonami, a na koniec wychylić do dna taki „ostry soczek”. Dwa litry wody zamiast deseru gwarantowane.

Klient nasz pan – sprzedawca nie komentuje, gdy liczący kalorie turysta życzy sobie zawartość kanapki bez bułkowej otoczki. Albo poprosi o wydłubanie puszystego chleba – tak, żeby została sama chrupiąca skórka. Do tego chrupiąca ryba i chrupiące warzywa. Dziwni ci yabancı czasem, co zrobić, panie.

Tym oto sposobem w żołądku zostaje więcej miejsca na midye. Małże w muszlach, wypełnione ryżem z przyprawami, skraplane sokiem z cytryny, to przekąska popołudniowa i wieczorna. Najlepiej sprawdza się jednak jako zdrowa zakąska po imprezie albo szybkie doładowanie baterii przed kolejnym barowym lub klubowym przystankiem. Jedna midye za niecałą złotówkę. Żeby się najeść potrzeba dziesięciu, na pusty i spory żołądek – pewnie około dwudziestu. Rachunek i tak prezentuje się zachęcająco. Ja tam mogę zjeść pięćdziesiąt! Bardzo młody sprzedawca uśmiecha się pod nosem, pewnie słyszał podobne przechwałki nie raz, a tysiące razy. Otwiera kolejne muszle sprawnie i precyzyjnie, podaje w tempie ekspresowym, licząc w głowie, ile już poszło. A idą szybko. No to dawaj! – znajomi chcą zakładu. No ale nie dziś przecież, po tylu piwach to ja… – próby usprawiedliwień nie przynoszą zamierzonego efektu, wymigać się z rzuconym na wiatr słów nie będzie łatwo.

Dla wyjątkowo wygłodniałych ryż – z kurczakiem lub bez, za to zawsze z cieciorką. Posypany sowicie pieprzem i solą, polany majonezem i keczapem – wedle fanaberii i uznania. Obrzydliwe? Ma swoich licznych amatorów, do tego kosztuje przysłowiowe grosze. Jak zresztą cały stambulski spożywczo-uliczny asortyment.

Tylko weekend w mieście a trzy kilo nadprogramowego bagażu gwarantowane...




4 komentarze:

Unknown pisze...

Przepraszam, że nie w temacie, ale interesuje mnie dzisiejsze bezpieczeństwo w Turcji a szczególnie w Stambule bo mam zamiar wybrać się tam we wrześniu. Czy nastroje w Turcji są na tyle umiarkowanie spokojne, że można bez obaw tam jechać, jak na to reagują tubylcy (terror, zamachy, rząd), co z protestami i ich brutalnym tłumieniem?

Agata Wielgołaska pisze...

cóż, na pewno nie polecałabym podróży w okolice granicy z Syrią, ale Stambuł... powiem tak: gdybym nie czytała gazet nie wiedziałabym nawet, że coś się w ogóle dzieje/zmieniło. co prawda przestrzega się przed braniem udziału w zgromadzeniach i zachowanie ostrożności w zatłoczonych miejscach (a do takich niewątpliwie należą turystyczne okolice placu Taksim czy Sultanahmet), na pewno zagrożenie jest większe niż przed zamachem w Suruç ale... mam nadzieję, że nie damy się zwariować :)
pozdrawiam

Unknown pisze...

Dziękuje za odpowiedź :) Zobaczymy jak sytuacja się rozwinie, a tak trzeba być dobrej myśli i tak jak Pani mówi nie dać się zwariować.
Pozdrawiam

mimookolicznosci pisze...

Trafiłam na ten blog przypadkiem, a ten wpis przypomniał mi jak super było oglądać, wąchać i kosztować tego wszystkiego w Turcji :)