poniedziałek, 11 maja 2015

Tam, gdzie kutry rybackie


Spontaniczne wypady w nieznane mają do siebie to, że jest przygoda. Czasem lepsza, czasem gorsza. Można na przykład spotkać po drodze więcej psów niż ludzi. Zobaczyć miasto duchów: popularny kiedyś nadmorski kurort (tyle sklepów i restauracji na tak małą mieścinę!), który straszy rdzewiejącymi szyldami i wytartymi obiciami eleganckich niegdyś, purpurowo-złotych foteli w tureckim luks-stylu. Pochmurne niebo i wzburzone fale Morza Czarnego nie zachęcają oczywiście do kąpieli. Co więc robić? Mgła jak w Szkocji, rozrywka jak na pustyni.
Czyli zostaje spacer.

Po śniadaniu wychodzi niezapowiadane słońce, populacja „miasta duchów” okazuje się jak najbardziej żywa. Dzieci biegną na niby rdzewiejące place zabaw, które w promieniach słonecznych nie wyglądają już tak posępnie. Pędzą na rowerach. Łowią ryby. Biegają po murze falochronu, gdzie wstęp oczywiście wzbroniony. Starsze spacerują wybrzeżem z piwem w dłoniach. Nawet przyjezdnych jest trochę. Zombie brak.

I tylko niektórzy rybacy łypią zaciekawionym okiem na tych turystów ze Stambułu, że co oni tu robią, zwariowali chyba.






Brak komentarzy: