środa, 1 października 2014

Jesienne smęty, melancholijne smuty


Koniec lata, koniec wakacji, koniec złudzeń o wiecznej wolności (turecka Ibiza!) i odzyskanej młodości (opalenizna odejmuje lat!).

Czas na wietrzno-deszczowe narzekania.

Było za gorąco, jest za zimno. Odwieczny dylemat: lepiej, żeby makijaż spływał już po kilkuminutowym spacerze do pracy czy zastygał jak maska, potraktowany przez działającą nadal prężnie (!) biurową klimatyzację? Zimowe kurtki przydają się czasem nawet we wrześniu…

Planowany weekend na wyspie, planowany tydzień nad Morzem Egejskim, planowany… to już naprawdę koniec? Za miesiąc imprezy Halloween a za trzy… nowy… wspaniały… rok…? Przecież ten się dopiero zaczął!

Letnie wyprzedaże zimowego obuwia – przegapione, zignorowane – dawno się skończyły. Kogo obchodzi tegoroczna kolekcja kostiumów kąpielowych?! Nawet w Antalyi do morza wskakują już chyba tylko morsy. I szaleńcy.

Specyficzne „letnie zawieszenie” (w czasie, a może i nawet przestrzeni) ma w sobie niezaprzeczalny, nieporównywalny z niczym innym urok. Kupowanie kilku par okularów przeciwsłonecznych, pakowanie kilku par sandałów, wciskanie do pękającej w szwach walizki kilku „niezbędnych” i „bardzo zaległych” lektur (które i tak spotka w najlepszym wypadku los oprószonego piaskiem, namokniętego słoną wodą przeciwsłonecznego ochraniacza) pozwala na fizyczną oraz psychiczną ucieczkę od miasta. I naszej miejskiej osobowości.

A tu wrzesień, koncerty, wystawy… Tyle się dzieje, tyle trzeba zobaczyć. Ból, po prostu ból. Stambulski ból egzystencjalny.