czwartek, 8 maja 2014

Melodramat z wyższej półki

 

Natknęłam się na niego w mojej uliczce.

Wychodziłam właśnie z domu. Minął mnie w sekundę, po kilku kolejnych szliśmy już gęsiego – ja krok w krok, parę metrów za nim. Typowa scena z jego filmów. Tyle, że na ekranie to mężczyzna śledzi kobietę. Do tego z premedytacją, a nie dzięki miłemu zbiegowi okoliczności.
W realu przypadkowym prześladowcą okazałam się być  ja.

Uwielbiam tureckie współczesne kino. Zeki Demirkubuz, Nuri Bilge Ceylan, Semih Kaplanoğlu, Reha Erdem, Özcan Alper, Seren Yüce. Wielu Turków nie widziało ich filmów, kojarzą niektóre z wymienionych nazwisk. Z kolei znajomi z innych krajów często dobrze znają wspomnianych reżyserów. W końcu Bal (Miód) oglądałam w londyńskim kinie.

Wzburzone jak bohaterowie porywiste wody Morza Czarnego lub wyschnięta jak ich serca ziemia południowo-wschodniej Anatolii. Jakikolwiek turecki film, którego bohaterowie przemierzają Turcję wzdłuż i wszerz, przedzierają się przez czarnomorskie lasy i chaszcze lub podróżują przez anatolijskie wioski, jest w stanie mnie usatysfakcjonować. Wystarczą melancholijne krajobrazy, pełen życiowych rozterek milczący bohater i smętna muzyka w tle. Nawet dialogi okazują się wtedy zbędne. Lokalny dolmuş pruje przez odrealniony, księżycowy krajobraz. Czujemy smutek nagich skał. Wyschniętej ziemi. Skarłowaciałych drzewek. I tak jak bohaterom chce nam się płakać, by te drzewka choć trochę orzeźwić.

Łzy, krzyk i przepychanki, nie tylko słowne. Rwanie włosów, zdrady, rodzinne sekrety. A wszystko to w najlepszym, wcale nie serialowym, wydaniu. Stare miłości, które nawet po dekadach nie rdzewieją. Smutne powroty w rodzinne strony, gdzie raczej nikt już nie czeka lub tylko z przyzwyczajenia częstuje herbatą. Wypłowiałe wspomnienia z dzieciństwa, rozczarowanie przeszłością, teraźniejszością i przyszłością - już na zapas, w pakiecie.

Tak, tureccy filmowcy to arcymistrzowie dramatu. Wirtuozi budowania napięcia.

Sami się proszą, żeby ich potem śledzić...

2 komentarze:

Sławomir Łuczak pisze...

Jestem wielkim entuzjastą kina tureckiego, jak i samej Turcji.
Z pewnym smutkiem stwierdzam, że większość znanych mi Turków nie ceni współczesnego kina tureckiego, a np. znakomity film "Pewnego razu w Anatolii" określają jednym słowem, którego tu z przyzwoitości nie zacytuję.
Uwielbiają natomiast seriale, a zwłaszcza te przypominające o świetności Imperium Osmańskiego (Muhteşem Yüzyıl), albo superprodukcje o wiekopomnych dokonaniach Mehmeda II (Fetih 1453), co wcale mnie nie dziwi, bo to świetne produkcje.

Jo pisze...

cenię nie tylko turecką, ale i irańską kinomatografię ;)