czwartek, 3 października 2013

Błękitny Meczet kontra Ulica Barowa



Stambulskie frustracje

Sultanahmet Camii

Rozglądasz się wokół i myślisz: dywan jest, jaki być powinien, lampki nastrojowe, kafelki niczego sobie. Minaretów aż sześć. Ochów i achów jednak brak.
Skąd ten chłód uczuć? Jeśli widziało się w życiu niejeden meczet, Błękitny nie powali na kolana. Tym bardziej, gdy obskoczyliśmy też stambulskie Süleymaniye, Yeni Camii, meczety w dzielnicy Eyüp, Fatih, Ortaköy… Możemy cierpieć wówczas na pewnego rodzaju architektoniczny, minaretowy przesyt. Nie ustawiajmy meczetowi Sultanahmet poprzeczki zbyt wysoko – ot, jedna z wielu stambulskich atrakcji, a nie siódmy cud świata. Zdroworozsądkowe nastawienie uprzyjemni zwiedzanie.


Stygmat turysty

Nie dadzą nam spokoju. Jak w każdym masowo odwiedzanym wielkim mieście pracownicy knajp i sklepów z pamiątkami zapraszają, zagadują, zachwalają. Im bardziej turystyczna okolica, tym większe ryzyko nagabywania. nie do końca więc niemiła niespodzianka, raczej nieuniknione doświadczenie.

Mieszkamy w Stambule od lat? Żadne tłumaczenia nie pomogą, jeśli snujemy się po turystycznie utartych szlakach, a tureckość nam z oczu nie patrzy. Stambuł mówi introwertykom stanowcze NIE.

Jak żyć, jak sobie radzić? To oczywiście, że w zagłębiach turystycznych jest zwykle drożej. Nie dziwią próby naciągania, zawyżania cen, niewielkich finansowych machlojek (nie zamawialiśmy wody, która widnieje na rachunku?). Goście, którym zachciało się masochistycznej wyprawy w okolice Błękitnego Meczetu latem, w dodatku w czasie weekendu, muszą sobie radzić sami. Na Taksim w sobotni wieczór wyciągnąć nas może jedynie powalająca na kolana promocja ulubionych drinków. Letnia niedzielna wyprawa na Wyspy Książęce to samobójstwo – prom przypomina nagrzaną puszkę z sardynkami, a spacer po wyspie – dreptanie w gęsim stadzie.


Stambulskie niespodzianki


Kız Kulesi

Widok na słynną wieżę z brzegu azjatyckiej dzielnicy Üsküdar. Pufy pokrywające betonowe schody niejedno już przeżyły; upływający czas odebrał im jednak tylko nieco urody, nie wygodę.
Wspomniane schody to wielka, tania kawiarnia na świeżym powietrzu. Herbata lub puszka coli – najczęściej zamawiane napoje. Alkoholu brak. Jest za to prażony słonecznik, zachwalany przez (często małoletnich) sprzedawców, którzy krążą niestrudzenie między podziwiającymi zachód słońca stambulczykami i turystami. Nikt nie pogania, nie wyprasza. Nawet, gdy dawno już ujrzeliśmy dno szklaneczki zamówionej herbaty. Tylko nowo przybyli amatorzy romantycznych wieczorów mogą rzucać niecierpliwe spojrzenia, jeśli wolnych miejsc brak. A zdarza się.
Zachód słońca ze słonecznikiem w dłoni i z Kız Kulesi w tle obowiązkowym punktem programu.


Ulica Barowa

Z konserwatywnego Üsküdar ruszamy do skrajnie odmiennej dzielnicy Kadıköy. Położone rzut beretem od siebie (łatwy i szybki dojazd dolmuşem), a różne jak woda i ogień (lub ayran i Efes).
Wiem… wielu turystów powie: nic specjalnego, na Beyoğlu są ciekawe architektonicznie budynki, a tu to jakaś taka komuna. Wiem, że radykalni turyści rzekną: nie ruszamy się z okolic Błękitnego Meczetu. A ekspaci-świeżynki nie przepadają, bo orientalistyczne ciągotki silniejsze są od prawdy. A prawda jest taka, że… Turcja to też zwykłe budynki, zwykli ludzie i zwykłe, fajne bary.

Pamiętam jak dziś pierwsze dni pobytu w Kayseri, milionowym mieście położonym w centralnej Anatolii. Gdzie te „tureckie” knajpy z „turecką” muzyką, gdzie nargile i ayran z metalowych mis? Gdzież podziały się słynne tureckie dywany ścielące podłogi tradycyjnych domostw? W skansenie, moi drodzy, w skansenie. Dla fanów kilimów, glinianych cudeniek i „niepowtarzalnej, orientalnej atmosfery” jest położona niecałą godzinę od miasta, nastawiona na turystów Kapadocja. Dla mieszkańców miasta – są i kilimy i nargile, a i owszem. Kayseri to jednak nie türkü evi, a prężnie rozwijające się miasto, którego młodzież lubi jeść fast food i snuć się po centrach handlowych. Łzy i smuteczek? Cóż, globalizacja. McDonald’s dotarł do Turcji lata świetlne temu i ma się tu równie dobrze jak sąsiadujący z nim Starbuck’s.

Wracając do barów z Ulicy Barowej, o których pisałam szerzej TUTAJ – nie znajdują się może w budynkach w stylu art nouveau z początku ubiegłego stulecia, wąsaci muzykanci nie przygrywają tu smętnie na bağlamie, jest za to nieodzowne Efes o średnio imponującym smaku i stali bywalcy – w 90% mieszkańcy dzielnicy spragnieni piwa, nie turyści spragnieni „tureckości”.

4 komentarze:

Rodzynki Sułtańskie pisze...

Bardzo ciekawe spostrzeżenie odnośnie skansenu. Gliniane dzbanki są jeszcze na bazarze, sprzedawane na okoliczność wieczorów panieńskich. Orientalne, a jakże.

P.S. Przeżyłam Błękitny Meczet w ostatni weekend. Z dwójką małych dzieci. Sport ekstremalny. Doczłapaliśmy się do promu na kadikoy z mocnym postanowieniem: żadnych turystycznych zapędów do zimy.

Anonimowy pisze...

Mam takie same odczucia odnośnie Błękitnego. Wiele osób zachwyca bardziej błękit w Rustem Pasza i ogrom Sulejmaniye:)

Anonimowy pisze...

Mam takie same odczucia odnośnie Błękitnego. Wiele osób zachwyca bardziej błękit w Rustem Pasza i ogrom Sulejmaniye:)

Agata Wielgołaska pisze...

dokładanie, Suleymaniye jest super:)