czwartek, 11 kwietnia 2013

Ćmy Barowe (vol.2): rakı is the answer


Można ją kochać albo z jeszcze większą pasją jej nienawidzić. Nie ma mowy o mieszanych uczuciach. Lwie mleko, turecki odpowiednik ouzo, wódka anyżowa. Zwał jak zwał – rakı to nie tylko 45 procentowy turecki trunek narodowy. Rakı to instytucja.

U mnie zaczęło się od nienawiści. Szczerej i wieloletniej. Od samego zapachu robiło mi się słabo. Pamiętam pierwszy węch i pierwszą myśl – anyż, a fuj! Podejrzane podobieństwo do znienawidzonego ouzo, którego szklaneczkę sączyłam z grzeczności (poczęstowana przez miłą panią rezydentkę) na wakacjach w Grecji. Wzdrygałam się na samą myśl o przymusowej konsumpcji („No weź, spróbuj choć łyczek! Na pewno w końcu się przekonasz…”). Pierwszy i zwykle ostatni haust powodował grymas twarzy, dreszcze i zarzekania, że „już nigdy więcej”.

Aż tu pewnego razu, przez nikogo nie proszona, nie namawiana i nie besztana, wiedziona intuicją zamówiłam szklaneczkę, którą opróżniłam do dna, bez zbędnych histerii i grymasów. Jak widać nawrócenie na rakı jest możliwe nawet po czterech latach wyrażanej konsekwentnie niechęci. Kader (przeznaczenie).


Mleko dla odważnych mężczyzn

Słowo rakı pochodzi z arabskiego – araq oznacza w tym języku… pocenie się, które ma podobno odnosić się do skraplania zachodzącego w czasie procesu destylacji trunku. Przy piciu rakı można się też nieźle napocić.

Rakı zwie się lwim mlekiem (aslan sütü) – do szklanki wlewa się alkohol (rakı pojedyńcza: tek lub podwójna: duble) i dodaje zwykle zimną wodę. Powstaje mieszanka w kolorze mętnej bieli – barwy lwiego mleka, najwyraźniej… Potem już tylko lód, wedle uznania – i do dzieła. A raczej picia.

Rakı produkowana jest z winogron (Tekirdağ Rakısı) lub rodzynek (najpopularniejsza w Turcji Yeni Rakı). Zdecydowanie bardziej oldskulowa musi być aż 50 procentowa Kulüp Rakısı („normalna” rakı ma 45 procent). Albo rakı z fig, spożywana głównie na południu Turcji.


Przy stole rakı

...oczywiście pije się i je, ale też gada i wymyśla plany, najambitniejsze z ambitnych. Stół ugina się od zimnych i gorących przystawek (meze), a język nie nadąża za przychodzącymi do głowy z prędkością światła genialnymi pomysłami biesiadników. Fantasmagoriom przyklaskują zgodnie wszyscy, logiczne myślenie pozostało przecież za drzwiami wejściowymi do meyhane.

Rakı piję rzadko i czuję się po niej świetnie. Nie wiem, czy dzięki odpowiedniemu towarzystwu, instynktowi samozachowawczemu i względnemu umiarowi (ostrzeżenia tureckich znajomych: „z rakı trzeba uważać, to nie jest ZWYKŁY alkohol”, w tym uwaga przerażonej uczennicy, która, widząc, jak piję rakı bez jedzenia, prawie wyrwała mi szklankę z ręki: „Hocam, tak nie można!”), odpowiedniej konsumpcji meze, czy raczej temu, że na koniec nie zamawiam nigdy… piwa. Tak, drodzy państwo, jakby picia i jedzenia było mało, wielu bywalców meyhane na koniec takiej wielkiej uczty musi rakı zapić piwem. I stara mądrość ludowa (pijemy coraz mocniejsze trunki, nigdy odwrotnie) bierze w łeb.
Ach te różnice kulturowe.