wtorek, 22 maja 2012

Stambulski street art



Sztuka większa

Parę lat temu na stambulskie uliczne salony zawitał niemiecki artysta zwany Kripoe.
I sporo na mieście namieszał…
Setki (tysiące?) żółtych pięści (znak firmowy berlińczyka) zagościło na murach, ścianach i podobnych stambulskich lokalizacjach (wliczając w to pociągi)… Miejska przestrzeń przypieczętowana żółtą pięścią na zawsze już zmieniła swe oblicze. Czy Stambuł stał się piękniejszy? Ciekawszy? Bardziej zróżnicowany? Powstrzymuję się od komentarza i pozostawiam ocenie własnej Czytelników.

Na kolana powala nie tylko ilość żółtych łap („kiedy on to wszystko zrobił?”), ale także nietypowe lokalizacje artystycznych ekspozycji („jakże on tam wlazł?”).
Pięści są wielkie i małe, w wersji „kościstej” lub z anielskimi skrzydłami (galeria przykładowych żółtych ulicznych arcydziełek Kripoe TUTAJ).


Sztuka mniejsza

Tradycja miesza się z nowoczesnością (Sultanahmet)

Należące do moich ulubionych graffiti z Mody – straszne twarze na strasznie zniszczonym budynku, który… czeka na renowację. I chyba się nie doczeka (o czym potwory słusznie przypominają)


Absurdalnie uroczy obrazek mijany w drodze z Cihangir na Taksim – co miał na myśli Autor?


Jeden z wielu „czarnych kruków” Beyoğlu…

…oraz jedna z wielu stambulskich krów, które zaludniły Miasto w 2007 roku…


…a także jeden z licznych tulipanów (roku pańskiego dwa tysiące ósmego)


Na deser jeden z filmów 1UP, czyli noc, Miasto i bezprawie:


Czego się nie robi dla sztuki!

środa, 16 maja 2012

Stambulski spleen vol. 3



Lato a nie lato. Szaro, parno, duszno, zaraz potem wietrznie i niemal jesiennie rześko. Długo wyczekiwana stambulska wiosna, czyli w marcu jak w garncu do czerwca włącznie.

W pracy stagnacja, zawieszenie. Podejrzaną, rzadko tu występującą ciszę, przerywają tylko dochodzące z oddali grzmoty – zapowiedź ulewnego katharsis.

İstiklal przyjemnie wyludniony, kilometrową trasę można pokonać niemal w linii prostej, z wyłączoną czujnością: bez lawirowania i nieuniknionych zwykle poszturchiwań. Ulga od tłumów – bezcenny luksus.

Zrywa się wichura, zaczyna padać, słychać dochodzące z oddali grzmoty. Nad Azją burza – dotrze na  stronę europejską czy łaskawie ominie niepewną swej konstrukcji, poplątaną zabudowę Beyoğlu?

Uliczny zbieracz złomu i staroci jakby nigdy nic pcha swój zdezelowany wózek pełen niechcianych skarbów. Sprzedawcy wyrastają jak grzyby po deszczu, zaczyna się walka: kto sprzeda więcej plastikowych parasolek made in china? Dostępne wszystkie barwy tęczy w odcieniach fluorescencyjnych.

Prognoza na weekend: zapowiadane opady i burze. Wspaniały pretekst do ucieczki ze Stambułu – niech Atatürk'ü Anma Gençlik ve Spor Bayramı (dzień młodzieży i sportu) świętuje się na majówce poza miastem…!


sobota, 12 maja 2012

Futbolowe dywagacje



Postradałam w końcu zmysły, czy kościół Świętego Antoniego zagrał okolicznościową melodyjkę na cześć zwycięstwa drużyny Galatasaray? Nowy futbolowy mistrz Turcji zyskał aprobatę największego kościoła katolickiego na Beyoğlu? Stambuł zadziwia non stop…

Ponieważ piłka nożna (w ogóle, nie tylko turecka) obchodzi mnie tyle, co zeszłoroczny śnieg w Ankarze, nie jest mi dane odczuwać powszechnego dreszczyku futbolowych emocji. Wszechobecne ochy i achy, do bólu szczere zachwyty nad ukochanymi drużynami, nerwowe obgryzanie paznokci i pełne zawodu jęki, gdy „nasi” przegrywają, przekleństwa oraz złorzeczenie przeciwnikom – ani mnie to ziębi, ani grzeje, co najwyżej dziwi, czasem tylko lekko niepokoi. Turecka piłka nożna, a raczej towarzysząca jej kultura kibicowania, może jednak zachwycić nawet wybitnych futbolowych ignorantów, do których się zaliczam.

Opustoszałaby budynek, który do tej pory straszył tylko swoimi po-pożarowymi pozostałościami, okazał się dziś (powstałym chwilowo na potrzeby meczu?) barem przyjaznym fanom drużyny G. Na wprost wielkiej plazmy, która zawisła godnie na jednej ze ścian knajpy-widma, usadowiła się wygodnie czerwono-żółta gromada zaangażowanych kibiców niedoszłego jeszcze wówczas mistrza. Dziesięciominutowa przerwa na luncho-kolację minęła mi więc na obserwacji zahipnotyzowanych fanów i wychylających się z pobliskich balkonów sąsiadów. Kibice popijali grzecznie swoje nie tak wcale liczne piwka oraz napoje bezalkoholowe; nikt nie wstawał, nikt nie rzucał butelkami, nikt nawet nie rzucał specjalnie mięsem (mogłam co prawda nie dosłyszeć lub nie zrozumieć). Pełna synchronizacja strojów, motywujących ukochaną drużynę okrzyków i... po prostu – pełna kulturka.

Co działo się po meczu – nie wiem i wiedzieć nie chcę; prawdopodobnie dowiemy się z jutrzejszej prasy, czy są ofiary w ludziach i tym podobnych. Po zwycięstwie Galatasaray fani drużyny – sąsiedzi śledzący mecz w pobliskiej piekarni – wyszli odstrojeni na ulicę odśpiewać pieśń na cześć mistrza. Energii na śpiewy, tańce i gwizdy starczyło im tylko na pół godziny. Potem w tle słychać było już tylko co jakiś czas klaksony przejeżdżających gdzieś daleko aut. Wszystko wróciło do normy, czyli – zaczęła się impreza pop a la turca z Serdarem O. w roli głównej.
Chyba wolę już ekspresyjność futbolowych fanatyków…

czwartek, 10 maja 2012

Beyoğlu pokazuje pazur


Sobotnich wieczorów nie spędzam wcale w pobliskich, dudniących od hałasu klubach, w rytmach wątpliwego uroku muzyki pop (których w bardziej sprzyjających okolicznościach przyrody i tak bym nie odwiedziła). Niedziela, dzień ponoć święty, należy zwykle do najbardziej pracowitych. Kaganek oświaty nie może przecież nieść się sam. Po niemal roku spędzonym na Taksimie przyznaję, że ów, wydawałoby się, godzien współczucia system pracy, jest dla mnie istnym zbawieniem. Weekend na Beyoğlu to szalone piątkowe i sobotnie wieczory oraz niedzielna pielgrzymka sunących w zwolnionym tempie tubylców i zagranicznych turystów. Tak, niezidentyfikowana masa ludzkich istnień spragnionych rozrywki wszelkiej maści to coś, czego w coraz bardziej przytłoczonym centrum miasta należy unikać. Choćby siedząc sobie w pracy…

 Tak się bawi Beyoğlu
[urocza reklama lokalnej wódki: imprezy na Taksimie z grą słów w roli głównej – nazwy odnoszą się do różnych stambulskich lokalizacji]


Ucieczka przed İstiklalową masą stanowi nie lada wyzwanie, jeśli spędzamy na Alei 90% naszego cennego czasu: w pracy, w drodze do pracy… w drodze z pracy… na lunchu ze współpracownikami… na wieczornym piwie lub kolacji ze znajomymi… na zakupach…
Taksim zimą a Taksim latem to dwie różne bajki – łatwo domyślić się, której przyklaskuję, a która spędza mi sen z powiek (przenośnie i dosłownie – średnio trzy wieczory w tygodniu echem niosą się bowiem przeboje Serdara Ortaça i jemu podobnych). Od kwietnia Stambuł przeżywa małe turystyczne oblężenie – zapowiedź zbliżającego się nieuchronnie… Wielkiego Letniego Najazdu.

Im niżej, tym lepiej

Gdyby tak uciec z energo-ssącego İstiklalu na pobliski Cihangir! Odciąć się od turystycznego ula, napawać widokiem na barokowy meczet Nusretiye ze skrawkiem Bosforu w tle (najlepiej widokiem z własnego salonu…). Zupełnie inna jakość życia...


…adekwatna do cen wynajmu, bynajmniej nie zachęcających. Wąskie uliczki, odrestaurowane domy, przyjemne (i, co za tym idzie, często nieprzyjemnie drogie) knajpy, zieleń, centralna lokalizacja. Raj? Wart swojej ceny, do tego niebezpiecznie często słychać tu angielski. Nie ma co się oszukiwać – na Beyoğlu od dawna nie ma już dziewiczych, nie odkrytych lądów...

Lepszy chyba zielony i drogi Cihangir niż stosunkowo droga, zalewana przez turystów Galata, do której mimo wszystko mam ogromną słabość, i na której nigdy (z powodu cen, ale przede wszystkich wspomnianych tłumów) nie będzie mi dane zamieszkać.