piątek, 18 marca 2011

Stambulczyk dojrzały, czyli pogodzenie się z tureckim losem


Kiedy już wszystko się w nas gotuje, gdy mamy ochotę rzucać się do Bosforu albo wieszać na najbliższym tureckim drzewie, wypijmy trzy porządne shoty rakı i weźmy głęboki oddech. Zastanówmy się.

Co nas nad ten cholerny Bosfor przywiało? Jeśli osiedlamy się w Turcji z powodów stricte romantycznych, istnieje spore prawdopodobieństwo, że będzie nam łatwiej zapuścić stambulskie korzenie. Z drugiej strony, możemy w pewnym momencie zacząć boleśnie odczuwać przytłaczający ciężar zawartego kompromisu, czy też, ujmując sprawę nieco dramatyczniej: naszego "wielkiego poświęcenia w imię miłości".
Jeśli natomiast nikomu specjalnie nie zależy na naszej obecności w Turcji, możemy mieć trochę (albo bardzo) pod górkę. Nie tylko z powodu braku odpowiedniego wsparcia duchowego, także przez przyziemne, czysto praktyczne, do bólu nudne i męczące kwestie urzędniczo-organizacyjne. Często doprawdy absurdalne.

Ile chcemy i możemy poświęcić, aby w Stambule zostać? Żyć i mieszkać, a nie tylko od czasu do czasu wpadać i zwiedzać? Oto pytanie, jakie musimy sobie zadać. A potem (co jest już sprawą nieco trudniejszą) na nie odpowiedzieć. Na nic nasze histerie, płacze, rozbijanie talerzy.

Do tak poważnych rozważań potrzebne nam będzie odludne, przyjazne rozmyślaniom miejsce. Święty spokój oraz urokliwe widoki, które pozwolą na nowo docenić Stambuł i nabrać niezbędnego dystansu. Weekend spędzony samotnie na jednej z wysp, bez szkodliwego rozpraszacza w postaci Internetu, najlepiej z wyłączonym telefonem, powinien wystarczyć.

Tłumy tubylców, tłumy turystów
Przyznajmy sami – gdybyśmy reagowali alergią na miejsca o wysokim natężeniu ludności, do tego chętnie odwiedzane przez turystów, Stambuł w ogóle by nam się nie spodobał. Zamiast więc kląć i wbijać sadystycznie łokcie w mijanych przechodniów, ustalmy sobie pewne granice. Nie demonizujmy Taksimu – omijamy go z daleka tylko w soboty i niedzielne popołudnia. O ileż przyjemniej jest wpaść do Peyote czy Babylonu w środku tygodnia. Dawkujmy sobie stambulskie rozrywki rozsądnie.

Jednostki niemile widziane, chętnie unikane
Na pewno jednym z powodów, dla których pokochaliśmy Turcję, są specyficzne (często w naszej ocenie zbyt zażyłe) interakcje międzyludzkie. Nie znaczy to, że tubylcy mają nam wejść na głowę. Z lokalnym sklepikarzem warto mieć relacje serdeczne, ale niekoniecznie nadmiernie przyjacielskie. Nie musimy spowiadać mu się z całego naszego życia. Tak samo jak nie będziemy zwierzać się fryzjerowi (który lubi zabawiać konwersacją w trakcie żmudnego układania naszych trudnych do ogarnięcia „europejskich” włosów) ani wścibskiej sąsiadce (pamiętajmy, że ona i tak swoje już wie na nasz temat…).
Na widok kwiaciarek i innych podejrzanych stambulskich osobliwości przyspieszajmy po prostu kroku. Nie dajmy się prowokować, wciągać w dziwaczne dyskusje z dziwacznymi typami. Taksówkarzowi dajemy stanowcze, acz uprzejme wytyczne, dając do zrozumienia, że ma do czynienia z prawdziwym Stambulczykiem, a nie przypadkowym turystą. Nie róbmy z siebie europejskiej sieroty i nierozgarniętej dojnej krowy.

Chaos oswojony
Znamy już dobrze rozkład autobusów, potrafimy ocenić, jaka trasa przysporzy nam najmniej stresów. Nie będziemy pchać się w godzinach popołudniowych z placu Taksim na oblegane w niedzielę Örtaköy. Koło naszego samochodu nie ma prawa stanąć na moście Bosforskim w godzinach szczytu, czyli między 18 a 20, jeśli podróżujemy z Azji do Europy.
Po jakimś czasie odkryjemy, że dużo łatwiej odnajdujemy się w stambulskiej dżungli. Ku naszemu zaskoczeniu dynamika lokalnego tłumu rządzi się swoimi prawami, własną logiką. Przecież mieszkańcy miasta nie tratują się na masową skalę, prawie wszyscy wychodzą z codziennych ulicznych interakcji żywi...

Jeśli mimo wszystko dojdziemy do wniosku, że życie miasta za bardzo nas przytłacza, możemy w każdej chwili przenieść się do spokojniejszej okolicy. Upragniony święty turecki spokój czeka nas na jednej z wysp. Tam nie dosięgnie nas nawet ruch motoryzacyjny (latem niestety nie unikniemy turystów, ale wtedy możemy ucieć na zasłużone wakacje za granicą; w Polsce na przykład jest wtedy dużo chłodniej, a w takich Bieszczadach na pewno bardziej odludnie...).

W ostateczności można podejść do sprawy ambicjonalnie, w myśl zasady – prędzej padnę trupem, niż stąd wyjadę. Nie dam się systemowi. Nie dam się tubylcom. Nie dam się upałom. Ale komu by się chciało… To strategia zdecydowanie krótkoterminowa. Strategią długoterminową jest rachunek sumienia i uczciwe przyznanie, że choć szlag nas czasem trafia, w żadnym innym miejscu się już właściwie nie widzimy. Ale czasem do takich wniosków potrzebny jest wyjazd, izolacja. Wtedy przekonujemy się, że na wygnaniu jest znacznie gorzej.


Jako Stambulczyk z wyboru mogłam za własne decyzje winić tylko siebie. Nikt mnie w Turcji na siłę nie trzymał, nie przykuł kajdankami do kaloryfera mojego stambulskiego mieszkania, nie zabrał paszportu, nie wywiózł przemocą na dziki wschód. O to, że Turcję znoszę (lub jej nie znoszę) mogłam i mogę winić tylko siebie. Z jakichś zupełnie niezrozumiałych powodów (oby pewnego dnia stały się one dla mnie jasne) mam sporo tolerancji w stosunku do tureckich, a w szczególności do stambulskich niedociągnięć. Do tego teraz, na wygnaniu, idealizuję Stambuł do bólu.

Po bliższym z nim zapoznaniu, nawiązaniu z miastem głębszej relacji, okazuje się, że skrajne emocje i histeryczne reakcje na niewiele się zdadzą. Warto zaakceptować drobne stambulskie ułomności, które przy wszystkich zaletach miasta przedstawiają się naprawdę mizernie. Zamiast więc użalać się nad swoim nieszczęsnym expackim losem, nie zapominajmy, z jakich powodów się w Stambule znaleźliśmy. Powtarzajmy je sobie jak mantrę za każdym razem, kiedy mamy ochotę rzucić wszystko do Bosforu i dezerterować z tureckiej ziemi.
Niech wyjeżdżają inni, dla nas zostanie więcej miejsca.
Amen.

9 komentarzy:

little_miss_bossy pisze...

Agata!

Nawet nie wiesz, jak mie sie lza w oku kreci, jak czytam te twoje posty. Nic dodac, nic ujac - sama prawda :)

Ostatnio snilo mi sie, ze zobaczylam wasza ksiazke w Empiku, kosztowala 39.90 :P
Kiedy bedzie mozna ja kupic?

Mam nadzieje, ze zycie dobrze Cie traktuje w Ladku :)

Buziaki!

Justyna pisze...

Witaj Agato. Z zainteresowaniem śledzę twojego bloga od pewnego czasu. Ale "bloczek tematyczny" o stawaniu się stambulczykiem, to chyba twoje najciekawsze obserwacje.
Czekam na książkę [Skylar już ją ogłosiła, więc czekam tym bardziej niecierpliwie].
Pozdrawiam.

fotoala pisze...

Wspaniale pisany blog. Uwielbiam go podczytywac od jakiegos tygodnia. Znalazlam go calkowicie przypadkiem po powrocie z Turcji.
Zachlysnelam sie Stambulem, ale w sumie nie tylko. Cala Turcja mnie zafascynowala od pierwszego wejrzenia. Stambul jest jednak bardzo szczegolny. Ma to cos, co sprawia, ze mozna sie bardzo "zachlysnac" i chciec wiecej.
Ja, niestety, nie mam tej mozliwosci, aby sie calkowicie przeprowadzic do tego miasta.
Musza mi wystarczyc krotkie wyjazdy, tak sluzbowe jak i prywatne, tylko na chwile, czyli te pare dni.
Moja druga polowa turecka twierdzi, ze ta milosc po kilku wyjazdach mi przejdzie mi ta milosc do Stambulu calkowicie naturalnie. Ciekawe czy przejdzie, bo czuje sie niemozliwie uzalezniona od tego miasta.
Dziekuje za Twojego bloga, jest swietny po prostu! :)
Pozdrawiam, serdecznie ze szwedzkiej krainy.

なな pisze...

a ja jakoś od 4 sezonow nie mogę trafić do STAMBUŁU a co roku to sobie obiecuję ... a teraz po trzech ostatnich wpisach zaczynam się zastanawiać ...a jak się zakocham ... w tym mieście to co ja zrobię????

Andrzej pisze...

Istabnul. Ach ten Istanbul...
Po dziesieciu latach w Stanach wyruszam na podboj Istanbulu. Od dluzszego czasu czytam Twoj blog (jak i inne)aby przygotowac sie na ta przeprowadzke zycia. Czy stane sie Stambulczykiem czy bede yabanci okaze sie po pewnym czasie...
Po tych kilku wizytach Istanbul ciagmnie mnie a zarazem przeraza swoja ogromnoscia. Pocieszam sie, ze Polonezkoy jest blisko i bedzie moja odskocznia od wszystkiego.
Pozdrawiam i czekam na nastepne posty.

ModelDrink pisze...

Ciekawy blog.. ;]

Zapraszam do mnie http://modeldrink.blogspot.com/

Agata pisze...

tak, zdecydowanie łza się w oku kręci, ale taki los córy marnotrawnej...

Anonimowy pisze...

very positive yet punitive..

Luiza pisze...

amen abla... :)